Anna Kaźmierska: Kiedy możemy spodziewać się Twojej pierwszej książki pod tytułem...?
Joanna Dziwak: Tytuł książki to „Sturm& drang”, ukaże się w listopadzie.
AK: Długo czekałaś na debiut książkowy?
JD:„Czekałam” to złe słowo, nie spieszyło mi się do debiutowania, bo na to nigdy nie jest za późno, za to w wielu przypadkach bywa za wcześnie. Chciałam uniknąć sytuacji, w której, po jakimś czasie, będę musiała się wstydzić pierwszej książki, dlatego większość zamieszczonych w niej wierszy to te, które przetrwały dość długą próbę czasu.
AK: Jesteś poetką, bo...?
JD: Zaczęłam pisać, bo tak się ułożyło, że miałam do powiedzenia kilka rzeczy, które w tamtym momencie wydawały mi się w mojej skromnej perspektywie istotne. Dlaczego wiersz, a nie na przykład opowiadanie? Bo jest bardziej skondensowany, wyraża więcej w mniejszej ilości słów.
AK: Czym, poza pisaniem wierszy, zajmujesz się na co dzień?
JD: Jestem na ostatnim roku studiów, filozofii na Uniwersytecie Jagielońskim. Najbliższe parę miesięcy spędzę jednak w Wiedniu, na stypendium. W związku z tym moje „na co dzień” wygląda obecnie trochę inaczej, choć pewnie nie są to istotne różnice. Cieszę się, że mogę odpocząć od kwestii najbliższych wyborów, awantury o krzyż i wszystkiego, co jest nieodłącznie związane z funkcjonowaniem w naszym społeczeństwie. Miło pobyć sobie przez jakiś czas „obok”.
AK: Filozofia to podobno nieprzystający do tak zwanych potrzeb rynku pracy, kierunek...
JD: Tak, podobno. Mogłabym pewnie studiować finanse i rachunkowość, a później pracować na przykład w banku, ale to by się nie udało. Przyszedłby kryzys i do końca życia miałabym depresję, że jestem kimś innym niż powinnam, chciałabym być.
AK: Skąd czerpiesz inspiracje? Do kogo chcesz trafić ze swoją poezją?
JD: Największa inspiracja to sytuacje, które przytrafiają mi się na co dzień, ludzie których spotykam i generalnie rzecz biorąc fragment najbliższej, małej rzeczywistości z całą jej, niekiedy, absurdalnością. Ciężko pewnych rzeczy nie widzieć i nie będę na przykład udawać, że żyję w willi w Beverly Hills z widokiem na palmy i ocean, a moją sąsiadką jest znana modelka. Wychowałam się na normalnym, polskim osiedlu w małej miejscowości, gdzie największą atrakcją jest sobotnie wyjście do jedynej w okolicy knajpy, przepraszam: klubu i poudawanie przez chwilę, że jednak trochę jest się z tego Beverly Hills. Żyjemy w takich czasach, że większość ludzi w moim wieku ma „telewizyjne” aspiracje: zostać Top Model, ubrać się jak „gwiazda” Pudelka i tym podobne, co w zderzeniu z polskimi realiami wygląda raczej śmiesznie, żeby nie powiedzieć: żałośnie. Co do drugiej części pytania: nie chcę do nikogo szczególnego trafiać. Wierzę, że jeśli wiersze są dobre, czytelnicy sami się znajdują. A czy faktycznie się znajdą, o tym się dopiero przekonam.
AK: Czy opisywanie „fragmentu małej rzeczywistości” nie niesie ryzyka szybkiej dezaktualizacji wiersza?
JD: „Współczesność”, jakich czasów by nie dotyczyła, nie dezaktualizuje się nigdy. Dobrze opisana - zyskuje na uniwersalności.
(IL) [Wtorek, 09/11/2010] |