ZeszytyPoetyckie.pl
  • WYDARZENIA
  • DEBIUTY
  • KRYTYKA
  • POEZJA
  • START
Ostatni na ziemi. Posłowie do "Wariata" Jacka Kukorowskiego

Karol Samsel

 

A Lambro… on był szatanem czy głazem!

Lambro schylony nad takim obrazem

Śmiech miał na licach, wesołość na czole.

Ten śmiech, ustami wydany blademi,

To były trucizn wracające bole,

Był to śmiech Lambra – ostatni na ziemi.

 

J. Słowacki, Lambro, Pieśń II: XVII

 

 

Nie daje mi to spokoju. Od jakiegoś czasu szukam tej figury szaleństwa, która przyrosła do twarzy Jacka Kukorowskiego. Wpierw sięgnąłem do obłędu Hölderlina, uznając, że jego orficki „upadek w słowo” mógłby być ikoną wszystkich upadków Jacka. Czytałem Blanchota i Lacoue-Labarthe’a. Kukorowski jednak żywo zaprzeczył tej paraleli – choćby w wierszu karnawał wariata. Nie starożytny arrheton miał zagarniać mężczyzn opanowujących światy jego utworów. Ich bowiem pociągało co innego – jeden z nich wyznawał czytelnikowi wprost:

 

takie są moje pieśni pogranicza – proste i bezwzględne

nie pozwalają na dowolność, niech opowieść ma wartość.

 

J. Kukorowski, karnawał wariata

 

A zatem miała. Cena opowieści rosła z każdą jej kolejną odsłoną – aż do wiersza ostatniego, w którym „ulu blum masturbował się w hotelu”. Właśnie wtedy powrócił do mnie obraz zabijającego się Martina Edena z powieści Jacka Londona. Wyskakującego z iluminatora kabiny statku do morza. Eden patronował Tagom Kukorowskiego, a także – jak wskazywał w posłowiu do tomu Dawid Jung – kształtował w nim refugialny ideał ars bene moriendi. W Wariacie jego czas jednak się skończył, pieśń o dobrej śmierci zaś ucichła. Nadeszła epoka Leopolda Blooma i dobry moment na kilka „krótkich wierszy o zabijaniu”.

Nie zmienia to jednak faktu, że odnalazłem właściwy układ. To „upadek na dno morza”, nie zaś „upadek w słowo”, był dla Kukorowskiego związany z geografią szaleństwa. Jacek poszukiwał po prostu szerokości i otwartości „śmiechu Lambra”, skrajnie wyzwolonego i rozpaczliwego ryku „wariata” z powieści poetyckiej Juliusza Słowackiego. O nim właśnie i o jego szaleństwie jako o „uwięzieniu w morzu” pisała kiedyś w krótkich słowach Maria Janion:

 

Lambro jest człowiekiem klęski, napiętnowanym szaleństwem. Nie mógł sypiać na ziemi – musiał więc wybrać sobie morze jako miejsce snu. Egzystencja jest skończona, kula i tunel lustrzany są w szczególny sposób nieskończone. Morze Słowackiego, które pochłania Lambra, jest nieskończone jak zwierciadło zwierciadeł i jak egzystencja – skończone, wieczne, zamknięte1.

 

Podkreślę jeszcze raz: Kukorowski jak Martin Eden i Leopold Bloom, wreszcie – Kukorowski jak Lambro. Jest rozdrażniony czasem, w którym żyje, a co więcej – „nie może sypiać na ziemi”. Czy pragnie jednak odnaleźć „kulę” i „tunel lustrzany”? Śmiem wątpić. „Przeklęte olśnienie” autora Tagów dalekie jest od „olśnień” innych metafizyków szaleństwa: frenetyków, saloitów, schizofreników2. Co więcej, przeciw nim wydaje się wymierzone. Kukorowski nie chce bowiem szaleństwa ześrodkowanego w jakimkolwiek teologicznym, historycznym lub indywidualistycznym sensie. Stąd zapewne myśl, aby powołać na karty tomu „wariatów” energicznych i kipiących od dezynwoltury, nigdzie nie osadzonych ani nie umiejscowionych. „Wołaczy” wolnych od siły teleologii, oswobodzonych z „kul” i „tunelów lustrzanych”. Takich, jak ulu blum:

 

niektóre sny wybierają sobie śniących

dość swobodnie

 

czasami w wołaczu

czasami wystarczy miejscownik

 

nie chcę wiedzieć co się rodzi w tym krzyku

wołanie jest mniej ryzykowne

 

J. Kukorowski, ulu o widzialnych blum o niewidzialnych

 

Powróćmy do Lambra. Jego śmiech – śmiech korsarza i palacza opium nad ciałem kochanki – miał stać się, jak chciał tego młody Słowacki, „śmiechem ostatnim na ziemi”. Myślę, że choć przez moment warto zastanowić się nad tą frapującą frazą. Prześledźmy bieg fabuły poematu. Lambro, jeśli skosztuje napoju makowego, „staje w milijonowym duchów kole”. Jeśli się śmieje, czyni to zatem wyłącznie w ich obecności – jako ostatni wśród ludzi. Co więcej, jako ostatnie żyjące ciało ludzkie, obiekt wiecznego oskarżenia ze strony świata widm:

 

I tak go w spojrzeń zakuli łańcuchy,

Że nie mógł zamknąć oczu – i na czole

Palące uczuł znamię duchów wzroku,

I drzał – gdy szmerem rosnącym potoku,

W ciszy setnymi głosy zawołali:

„Czemuś nie skonał, gdy wszyscy konali?”

 

J. Słowacki, Lambro, Pieśń II: VII

 

Kukorowskiego groźby duchów nie wprawiają w przerażenie. To, co w 1833 roku, a więc w czasie pisania Lambra przez Słowackiego, można było określić mianem „tunelu lustrzanego”, podległo ostatecznemu kolapsowi. Śmiech „wariata” zawsze pozostanie już śmiechem pierwszym, uprzedzającym każde postanowienie bogów i rozsadzającym „miljonowe koło duchów”. Wściekła Pytia w światach autora Tagów nie może już pozwolić sobie na żadną antyczną tyradę, co najwyżej – na syk bezradnego zniecierpliwienia:

 

rusz się kundlu

 

J. Kukorowski, rozmowy z pytią

 

To rzeczywiście staje się nieznośne. Odys jest kundlem, któremu nie chce się ruszyć z miejsca, podróż do Itaki to z kolei nic poza „wiecznym bałkanieniem się”. Po co statki, transport, przenosiny, odwiedziny, ruch, esplanady, porty, rejsy transatlantyckie? Zamiast afrakty wojennej wystarczy „pusta smycz”, zamiast oczekujących Penelopy i Telemacha – „killinois” porażone bezruchem – „przecież nikomu to nie przeszkadza”:

 

czytasz: kieszenie to twory

uszyte z wydzielin owadów albo z otuliny

owoców kilku roślin.

 

śmierć momentami

oddycha, wydala.

 

J. Kukorowski, moja norwegia ma urodziny

 

Przyznam. Nie mogę uwolnić się od małych śmiertelnych miasteczek Jacka – „killinois”. I nie zaskoczy mnie, jeśli właśnie ta nazwa okaże się najbardziej nośną ze wszystkich metafor w Wariacie. W Smudze cienia Josepha Conrada chodziło dokładnie o to samo. Statek z Bangkoku do Singapuru, na którym rozprzestrzeniła się cholera, pozostał na środku morza na kolejne tygodnie niekończącej się martwej ciszy. Czy jednak Conrad określiłby dryf oceaniczny czasem „killinois”? Nie jest przecież tak, że nie ma w nim śmiałości Kukorowskiego – dowodzą tego inne powieści pisarza o „zabijaniu”, choćby Tajny agent.

Zresztą, nigdy nie chodziło o różnice. Zarówno Conrad, jak i Kukorowski są pisarzami dryfu – nie interesują ich Pytia, bogowie ani Itaka, zwłaszcza w epoce, w której jak zaświadcza się w Wariacie: „przemawia głód i każdy dzień jest dobry na śmierć”. Conrad w poruszającym eseju morskim o „statkach zapóźnionych” i „statkach przepadłych” dobywa z siebie taką samą rozpacz:

 

Nie umiem sobie wystawić cięższej kary wiecznej dla złych marynarzy, którzy umierają bez żalu za grzechy na ziemskim morzu, niż wyrok skazujący ich dusze na dryfowanie bez końca po burzliwym morzu-widmie na widmach martwych okrętów3.

 

W „killinois” Kukorowskiego dryf wyzwala jednak szeroki śmiech Lambra – „ostatni na ziemi”. Jeżeli bowiem należy uprzedzić „milijonowe groźby duchów”, można to uczynić wyłącznie poprzez śmiech. Tylko śmiech jest sposobem uzyskania władzy nad zmartwiałymi bóstwami, każda gigantomachia zaczynała się od wyrzucenia śmiechu w powietrze. Lambro śmieje się nad zwłokami kochanki. Motyw śmiechu nad ciałami kobiet powraca także w wierszach z Wariata:

 

pani małgosiu pani budzi mnie do spraw wielkich

trzymam panią za brzuch w którym sporo się dzieje

 

pani ewo plastikowa lalko z włosami jak zachód słońca

pachnie tobie mój proch?

 

wtykam język

 

J. Kukorowski, (III) współzależności

 

Śmiać się wewnątrz „smugi cienia”, w czasie dryfu, a więc na granicy życia i śmieci, gdy „czuje się pod nogami martwy statek” – to dla Conrada wprost niewyobrażalne. Przecież:

 

Nie można się pomylić co do tego wrażenia, takie jest złowieszcze, dręczące i przenikliwe, takie pełne zgryzoty i niepokoju4.

 

Jeśli zatem wierzyć autorowi Jądra ciemności, Jacek decyduje się na coś niewybaczalnego. Jego Leopold Bloom nie powinien się narodzić, Wariat nie powinien był powstać. Cynizm w trakcie dryfu okupuje się śmiercią. W oku martwej ciszy pierwszym, który ginie, zawsze okaże się „błazen”. Ciało Lambra pochłonęło w powieści Słowackiego morze. Nikt nie przyjmie ciała Kukorowskiego. Jest astygmatyczne – po prostu nie powraca:

 

strategia przetrwania bardzo prosta:

 

stosunki i uzależnienia w skrajnych

przypadkach tłumaczą niemal wszystko

 

przespałem się dzisiaj z panią riven

(najstarsza z nich, wyciągnięte nogi)

 

J. Kukorowski, astygmatyk

 

 

Karol Samsel

 

1 M. Janion, Zwierciadło zwierciadeł, [w:] eadem, Żyjąc tracimy życie. Niepokojące tematy egzystencji, Warszawa 2001, ss. 107, 112.

2 Określenie Edwarda Balcerzana. Por. E. Balcerzan, Przeklęte olśnienia, „Literatura na świecie” nr 12/2000 (353), s. 298-308.

3 J. Conrad, Statki zapóźnione i statki przepadłe, [w:] idem, Zwierciadło morza. Opowieść, przeł. A. Zagórska, Warszawa 1969, s. 80.

4 Ibidem.

 
Copyright 2023 | ZeszytyPoetyckie.pl | Redakcja | Mapa serwisu | Regulamin

Akceptuję

Ten serwis wykorzystuje pliki cookies

Serwis wykorzystuje pliki cookies m.in. w celu poprawienia jej dostępności, personalizacji, obsługi kont użytkowników czy aby zbierać dane, dotyczące ruchu na stronie. Każdy może sam decydować o tym czy dopuszcza pliki cookies, ustawiając odpowiednio swoją przeglądarkę.

Więcej informacji znajdziesz w Polityce Prywatności i Regulaminie.

Twoja prywatność jest dla nas ważna

Właściciel serwisu gromadzi i przetwarza dane o użytkownikach (w tym dane osobowe) w celu realizacji usług za pośrednictwem serwisu. Dane są przetwarzane zgodnie z prawem i z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Przetwarzanie części danych może być powierzone innym partnerom.


Przetwarzanie danych

Polityka Prywatności

Zmień ustawienia ciasteczek

Bezpieczeństwo w Internecie