Francuskie listy Josepha Conrada |
Paul Valéry wspomina „Conrad mówił po francusku z dobrym akcentem prowansalskim ale po angielsku z okropnym akcentem, który bardzo mnie rozbawiał. Bycie wielkim pisarzem w języku, w którym tak źle się mówi jest rzadkością i rzeczą na wskroś oryginalną”.
G. Jean-Aubry dodaje „nigdy nie zapomnę wstrząsu jakiego doznałem pewnego poniedziałku […] kiedy złożyłem mu po raz pierwszy wizytę. Widywałem go często i podczas gdy rozmawiałem z nim przez dłuższy czas – po francusku kiedy byliśmy sami, a po angielsku kiedy inni członkowie jego rodziny byli z nami lub był tam ktoś z gości – przez cały czas mojemu zdziwieniu nie było końca. Zdziwieniu, że można akcentować tak nieszczęśnie wyrazy w języku, w którym – co równocześnie dowodził, pisząc – ma się tak bardzo niezmienne i subtelne wyczucie kadencji. Wydawało mi się cechą już zupełnie wyjątkową, że słuchając Conrada po francusku czy też po angielsku nie dało się zauważyć jego polskiego pochodzenia.
Już prawie od dzieciństwa byłem przyzwyczajony do polskiego akcentu u Polaków lub Francuzów pochodzenia polskiego, zastanawiał mnie więc od dawna ich szczególny sposób odmiany wyrazów. Rozmawiając z Conradem wielokrotnie nie mogłem się nadziwić, gdyż nie byłem w stanie odnaleźć u niego jakiegokolwiek śladu tej nieudolnej odmiany.
Conrad również po angielsku mówił bez najmniejszego śladu polonizmu: był za to w jego angielszczyźnie obecny akcent francuski, bardzo silny zresztą; co nie przeszkadzało Conradowi (według tych, którzy go słyszeli jak mówi po polsku, także w ostatnich latach życia) mówić w języku ojczystym z doskonałą intonacją i prawdziwą elegancją.
Po francusku Conrad wypowiadał się właściwie dobranymi słowami i miał dobry akcent, którego by mogło mu pozazdrościć wielu z nas: mówił nie szukając słów, bez patosu, mówił w sposób jak najbardziej naturalny, nie popełniając przy tym ani jednego błędu w rodzaju rzeczownika. Z rzadka wyrywał mu się anglicyzm, na przykład „significance” zamiast „signification”, ale nawet wtedy wyraz ten był przez niego wymówiony w sposób jak najdokładniej francuski”.
Paul Valéry twierdzi, że łatwo było słuchając Conrada mówiącego po francusku, rozpoznać u niego akcent prowansalski. G. Jean-Aubry dodaje, iż autor Jądra Ciemności używał akcentu z południa Francji tylko do opowieści o czasach młodości spędzonych nad Morzem Śródziemnym albo gdy wymawiał dane słowo po francusku w sposób w jaki usłyszał je wiele lat wcześniej z ust Dominika Cervoniego w Starym Porcie w Marsylii. Conrad zazwyczaj – kontynuuje Jean-Aubry – wyrażał się po francusku dokładnie tak jakby był Francuzem.
Co ciekawe, Conrad rozmawiał po francusku z wyraźnym zadowoleniem. Jean-Aubry często był świadkiem jak zmęczony lub chory pisarz nie chciał rozmawiać z nim po angielsku a na zadane pytanie w języku jego nowej ojczyzny odpowiadał francuszczyzną. Jean-Aubry twierdzi, że Conrad potrafił w chwili wzburzenia czy radości wyrazić te uczucia po francusku, w środku zdania angielskiego i to w obecności pozostałych członków jego rodziny, nie znających języka Sartre'a. Było to być może naturalne ujście dla nagromadzonych emocji, emocji których nie potrafił kontrolować.
Dla Conrada język francuski był w pewnym sensie językiem ojczystym: rzecz wcale nie tak rzadka u Polaków w tamtym okresie.
O dzieciństwie i silnych związkach z językiem francuskim tak pisze on w pamiętniku:
„Dokładnie pamiętam dzień naszego pożegnania, kiedy wyjeżdżaliśmy na zsyłkę. Stara berlinka, długa i osobliwa, zaprzężona w cztery pocztowe konie. Na schody przed głównym wejściem do domu, przed frontonem z ośmioma kolumnami, cztery po każdej stronie, wylegli mieszkańcy domu: rodzice, jeden lub dwóch przyjaciół z najbliższego sąsiedztwa; panowała doskonała cisza. Poszczególne twarze były skupione i poważne; babcia ubrana na czarno patrzyła nieruchomo, wuj odprowadzał matkę pod ramię aż do samochodu, do którego zaprowadzono mnie wcześniej; na górnych stopniach schodów stała kuzynka, ubrana w krótką sukienkę z tartanu w czerwone wzory, i jakby była księżniczką otoczoną dworzanami, stała tam główna guwernantka, nasza droga i pulchna Francesca (która była służyła trzydzieści lat w domu państwa Bobrowskich) […] oraz dobra i brzydka panna Durand, nauczycielka. […] Ze wszystkich oczu skierowanych w stronę samochodu, tylko z jej oczu płyną łzy i tylko jej głos przerywa ciszę, kiedy krzyczy w moją stronę: „Nie zapomnij francuskiego, mój drogi”. W ciągu trzech miesięcy, nic tylko bawiąc się z nami, nauczyła mnie nie tylko mówić ale nawet czytać po francusku. Była ona, tak naprawdę, świetną towarzyszką zabaw.” (Des Souvenirs, [Ze Wspomnień], rozdział III, s. 144).
Wydarzenia te miały miejsce jesienią 1863 roku, Conrad miał więc dokładnie sześć lat. Rodzina udaje się na wygnanie do Czernihowa, gdzie osiemnaście miesięcy później umiera jego matka. Po jej śmierci prawie przez trzy następne lata mieszka tam wraz ze zrozpaczonym ojcem. Jednak, podług woli panny Durand, Conrad nie zapomina francuskiego.
Ojciec powrócił do pracy literackiej i do tłumaczeń z francuskiego – przekładał na polski teksty o charakterze patriotycznym. Chłopiec mógł już czytać po francusku i to właśnie w tym języku poznał klasyków literatury angielskiej takich jak: Walter Scott, Fenimore Cooper, czy Dickens.
Później, już po śmierci ojca, Conrad doskonalił znajomość francuskiego podczas studiów w Krakowie oraz pływając na statkach pod francuską banderą między Marsylią a Antylami (w latach 1874-1878).
Jean-Aubry potwierdza jego ogromną znajomość twórczości klasyków francuskich (Balzaka, Flauberta, Maupassanta), wielu dzieł historycznych, a także twórców mu współczesnych takich jak Marcel Proust, André Gide i innych. Pamiętał całe fragmenty książek i mógł opowiedzieć wiele o cechach poszczególnych bohaterów. Conrad pracował zresztą razem z tłumaczem i często zdarzało się, że kiedy Jean-Aubry szukał właściwego słowa dla oddania terminu angielskiego po francusku, to właśnie Conrad znajdował najbardziej odpowiednie słowo.
Wielu Francuzów (w tym jego tłumacze na francuski) dziwi się jak mogło dojść do tego, że Conrad wybrał jako język, w którym wyraża się jako pisarz właśnie język angielski, czyli język którego nauczył się dopiero jako trzeci z rzędu, po polskim i francuskim, które poznał był w dzieciństwie. To nie był – zdaje się – pociąg czysto praktycznej i merkantylnej chciałoby się rzec natury do języka milionów rozproszonych po całym świecie (i majętnych) Anglosasów, którzy mogliby się stać jego czytelnikami. Pod koniec XIX wieku, a więc w latach kiedy Conrad-marynarz przeistoczył się w Conrada-pisarza język francuski stanowił równie nośną, kto wie czy nawet nie lepszą, platformę dla komunikacji z czytelnikami na całym świecie. W tej kwestii najlepiej jest uciąć wszelkie dywagacje i zapytać samego Conrada. Był wybór między francuskim, a angielskim na początku drogi pisarskiej, czy nie?
Okazuje się, że „Rozniosło się jakoby dokonałem wyboru pomiędzy dwoma językami – francuskim i angielskim, – skoro oba była dla mnie językami obcymi. Wrażenie takie jest nieuzasadnione… […] Chciałem powiedzieć, że jak dobrze pamiętam, iż gdybym był kiedykolwiek zmuszony stanąć przed wyborem między tymi dwoma językami, a skoro znam francuski dość dobrze i skoro ten język był mi znany od dzieciństwa, to wolałbym w takim razie wyrażać się w języku tak doskonale <skrystalizowanym>”.
Conrad dalej wyjaśnia: „Prawda jest taka, że umiejętność pisania po angielsku jest dla mnie równie naturalna jak jakakolwiek inna predyspozycja, którą posiadam od dziecka. W dziwny i przenikliwy sposób czuję, że język angielski jest od zawsze integralną częścią mojej osoby. Nie był on dla mnie nigdy kwestią wyboru czy też adaptacji. Prosta myśl dotycząca wyboru języka nigdy nie przyszła mi do głowy”.
Co więcej, Conrad wyznaje dalej: „Wszystko o co proszę, po tym jak przez tyle lat używałem języka angielskiego z oddaniem, i nie bez zwątpienia, niedoskonałości, wątpliwości, które tylko dodały trwogi w moim sercu, to abym miał prawo do tego, żeby mi uwierzono gdy powiem, że gdybym nie pisał po angielsku, nie pisałbym wcale”.
Z wybranych przez mnie listów wynika, iż Conrad – jak sam pisze w liście do Kazimierza Waliszewskiego – jest „człowiekiem podwójnym”, albo nawet potrójnym, skoro posługiwał się wymiennie kilkoma językami (jak na przykład w liście do Baronessy de Brunnow) a i jego bogaty życiorys wystarczyłby do obdarowania z nawiązką kilku osób. Z jednej strony mamy Józefa Korzeniowskiego, niechętnie (w poprzednim liście do Waliszewskiego z 27. października Conrad pisze „nie chciałbym uchodzić za – w pewnym sensie – zjawisko literackie. Moje pisanie rozpoczyna się w 1895 roku.”) i z bólem wspominającego tragiczny, najwcześniejszy etap swojego życia, potem wyłania się obraz rzeczowego marynarza, dobrze dbającego o swoje interesy (list do przedsiębiorcy Alberta Thysa), aby w końcu w licznych listach do luminarzy ówczesnego życia literackiego dać wyraz swojej fascynacji literaturą – jak w liście do André Gide’a, czy do Henryego James’a.
Ale co sądził Conrad o samym pisaniu jako akcie twórczym? W kolejnym liście do K. Waliszewskiego Conrad wyjaśnia: „Wiernie oddać świat widzialny, taki jaki jest, opisać jego świadomość poprzez prawdę życia wewnętrznego (co jest najważniejszym z poczynań człowieka) i przedstawić to w wytworze wyobraźni – oto cała trudność. Przy czym cały czas możliwa jest absolutna szczerość – naturalnie chodzi mi o szczerość zamierzeń”.
Myślę, że w tej ostatniej konstatacji możemy także znaleźć wskazówkę odnośnie przyczyn dla których Conrad pisał po francusku także listy przeznaczone dla rodaków – francuski był nadal dla niego tym samym językiem, którego nauczyła go „dobra i brzydka” panna Durand. Językiem kontaktów międzyludzkich. Językiem, który przypominał Conradowi jego dzieciństwo. Językiem, którym w mowie posługiwał się lepiej niż angielskim.
Dopiero jako dojrzały (32-letni i więcej) mężczyzna parający się piórem, pisząc Szaleństwo Almayera, zaczyna prowadzić zakamuflowany dyskurs ze sobą w najnowszym języku – angielskim. Języku wewnętrznym, w którego melodii nie pobrzmiewa przeszłość domu rodzinnego (czytaj: język utraconego kraju i zubożałego szlachectwa). W którym można po prostu poszukać pytań bez natręctwa gotowych odpowiedzi. Tak aby języki, które nauczyło się małe dziecko mogły przenikać całą spuściznę literacką dojrzałego Conrada, ale tak, aby nie były one wyrażone wprost.
Bo powrót – wprost – do przeszłości był dla „podwójnego” Conrada w wieku chrystusowym już doskonale niemożliwy.
Wydaje się, że tylko po angielsku Conrad mógł napisać:
“Faith is a myth and beliefs shift like mists on the shore; thoughts vanish; words, once pronounced, die; and the memory of yesterday is as shadowy as the hope of to-morrow.... In this world — as I have known it — we are made to suffer without the shadow of a reason, of a cause or of guilt.... There is no morality, no knowledge and no hope; there is only the consciousness of ourselves which drives us about a world that... is always but a vain and floating appearance.... A moment, a twinkling of an eye and nothing remains — but a clot of mud, of cold mud, of dead mud cast into black space, rolling around an extinguished sun. Nothing. Neither thought, nor sound, nor soul. Nothing.”
DO ALBERTA THYSA* 4. listopada 1889 r.
Szanowny Panie,
mam zaszczyt poinformować Pana, że odmówiłem wypłynięcia do Meksyku i Indii Zachodnich z ramienia panów MM. Walforda i spółki [chodzi o Zbrojownię w Anvers – przyp. tłum]. Sądzę, że mając na względzie mój przedłużony pobyt w ciepłych krajach (skąd właśnie powracam) oraz moje niewykluczone wypłynięcie do Afryki już za kilka miesięcy, byłoby właściwe abym jak najdłużej mógł korzystać z uroków europejskiego klimatu. Postanowiłem zawczasu poinformować Pana o powyższej zmianie moich planów, ponieważ uważam przekazanie Panu aktualnych informacji o moim miejscu pobytu za mój obowiązek. Listy przysłane na poniższy adres otrzymam bez zwłoki.
Szanowny Panie Administratorze, łączę wyrazy największego szacunku, pozostając do usług,
CONRAD KORZENIOWSKI
c/o Panowie Barr, Moering i spółka, 36, Camomile Street, London E.C.
DO HENRY’EGO JAMES’A
30. listopada 1897 r.
Szanowny Panie,
otrzymałem od Pana pozwolenie na nadesłanie mojej książki. Oto ona. Ma tę zaletę, że jest krótka. Przeżyłem ją. Jest ona, bez wątpienia, zła. Nic więcej niż frajda jaką daje opowiedzenie snu; jest jednak niemożnością przejrzenie duszy tych, którzy słuchają samą siłą jego zgryzoty i łagodności. Nie da się przekazać ostrej rzeczywistości zwidów! Marzenie senne ma swój kres – wtedy ulatują słowa i książka popada w zapomnienie. Oto miłosierna łaska przeznaczenia. Mimo tego, szanowny Panie, łaskawie zezwolił mi Pan na przysłanie tej książki – i oto ona! Uniżony wielbiciel, pozostający z wyrazami szacunku,
JOSEPH CONRAD
DO BARONESSY DE BRUNNOW
31. grudnia 1897 Stanford-le-Hope Essex
Szanowna Pani,
rok u nas się właśnie kończy a poświęcam ostatnie chwile jego ostatniego miesiąca na list do Pani. Składam na jej ręce najserdeczniejsze noworoczne życzenia, a także na ręce osób bliskich Pani, żywiąc nadzieję, iż podczas Bożego Narodzenia i Nowego Roku [chodzi o święta według kalendarza rosyjskiego – przyp. tłum.] zechce Pani obdarzyć mnie chociaż krotochwilnym wspomnieniem. Czy aby otrzymała Pani wydanie Blackwood Magazine1, wysłane przeze mnie prawie miesiąc temu? Szczerze obawiam się, że nie. Tak w ogóle, nie straciła Pani wiele nie otrzymując go: zło zostanie naprawione gdyż sprawi mi przyjemność i będzie dla mnie zaszczytem przysłanie Pani książki z pięcioma opowiadaniami, które zostaną wydane już w marcu2. […]
JPH CONRAD KORZENIOWSKI
P.S. – Słyszę jak dwunasty raz bije zegar w kościele w naszej wiosce. Północ! Składam życzenia wielu, ale to wielu lat pomyślności3.
Conrad pisze enigmatycznie o sobie do polskiego literata:
DO K. WALISZEWSKIEGO
Pent Farm 27. października 1903 r.
Szanowny Panie,
Pawling niedawno dostarczył mi Pana list i spieszę się powiadomić, że jestem do Pana usług – lecz ośmielam się poprosić o sprecyzowanie jakiego rodzaju informacji Pan potrzebuje. Zdaję sobie sprawę, że szczegóły dotyczące mojego życia poprzedzające „pisanie książek”, jeżeli mogę się tak wyrazić, bynajmniej nie zainteresowałyby elitarnych odbiorców, o których Pan wspominał. Zanim zacząłem pisać wiele podróżowałem ale też byłem samotny. W dodatku, będąc szczerym, nie chciałbym uchodzić za – w pewnym sensie – zjawisko literackie. Moje pisanie rozpoczyna się w 1895 roku. Jest uczciwe, jak mniemam, chociaż niełatwe. Jednak, wielce szanowny rodaku, proszę mi wierzyć, że dla Pana będę wiedział jak porzucić moją małą odrazę do reklamy. Poświęcenie zachcianki bez znaczenia to niewiele w zamian za rozprawę napisaną Pana ręką! […]
Joseph Conrad. (Korzeniowski).
Tutaj już nieco szerzej o sobie, a w drugiej części listu także o sztuce pisania. Co ciekawe, Conrad myli właściwie wszystkie daty ze swojego życiorysu a także datę wysłania listu (3. grudnia):
DO K. WALISZEWSKIEGO
Pent Farm 5. grudnia 1903 r.
Wielce Szanowny Panie,
stokrotnie dziękuję za bardzo miły list, jaki niedawno otrzymałem. Na samym początku przepraszam za cienki papier, na którym piszę – na takim papierze redaguję „moją kopię”. Jest już późno, a nie mam niczego innego pod ręką do pisania. Odkładam więc 567 stronę kiepskiej powieści, którą właśnie piszę, aby zwrócić się do Pana4. Niewątpliwie tygodnik „Kraj”, o którym Pan wspomina, to ten sam „Kraj” z St. Petersburga, czyż nie? Jeśli tak, to zna Pan najpewniej Włodzimierza Spasowicza, przyjaciela mojego wuja Tadeusza Bobrowskiego, który to napisał przedmowę do jego Pamiętników (wydanych we Lwowie w 1900 roku). Ojciec mój, Apollo Korzeniowski (syn Teodora, kapitana armii polskiej) wydzierżawił część majątku pani Melanii Sobańskiej. Przyszedłem na świat w grudniu 18575. Następnie moi rodzice przeprowadzili się do Warszawy. W 1862 roku, ojciec mój został uwięziony w warszawskiej cytadeli, a po kilku miesiącach, zesłany do Wołogdy. Rodzice wzięli mnie na zesłanie ze sobą. Następnie przeniesiono ich do Czernihowa, gdzie umarła moja matka. Ledwie ją pamiętam: ale wszystko to, co o niej słyszałem oraz jak wynika z jej listów do braci, wiem że była błyskotliwą kobietą o nadzwyczajnej duszy. Jej młodszy brat Stefan Bobrowski odegrał znaczącą rolę w 1863 roku. Po śmierci matki, przeniesiono mnie na wieś do mojego wuja Tadeusza. Ojciec, wypuszczony w 18676 zabrał mnie ze sobą do Galicji. Umarł w 1869 roku. Stefan Buszczyński (znany w owych czasach literat) napisał był jego biografię zatytułowaną „Poeta zapomniany”. Pogrzeb ojca dał pretekst młodzieży uniwersyteckiej z Krakowa do manifestacji. Tamże studiowałem, lecz wyjechałem z kraju w 1874 roku; wybrałem morze. Nie potrafię wspominać bez emocji Tadeusza Bobrowskiego, mojego wuja, nauczyciela i dobrodzieja. Minęło dziesięć lat, a ja nadal mocno przeżywam jego śmierć7. Był człowiekiem wielkiego formatu, wyróżniał się ogromną inteligencją. Nie rozumiał mojej fascynacji morzem, ale zasadniczo się jej nie przeciwstawiał. Podczas mojej długiej pielgrzymki (od 1874 do 1893) widziałem go tylko cztery razy, lecz dobre strony mojego charakteru zawdzięczam przywiązaniu, pomocy oraz wpływowi jaki na mnie wywierał. […]
Życie jakie wiodłem – podróżnika po szerokim świecie – odnaleźć można w moich książkach. Nie chciałem zrobić kariery; lecz być może podświadomie, szukałem nowych wrażeń. To już się skończyło. Patrzę na przeszłość z przyjemnością, gdyż w końcu poradziłem sobie bez wsparcia krewnych, bez znajomości i bez protekcji. Byłem marynarzem, nawet jeśli moim motywem przewodnim była ciekawość (a także zamiłowanie do zawodu), który przepracował swoje lata jak należy, najpierw zdając wszystkie niezbędne egzaminy, a następnie zyskując aprobatę ludzi (w mim skromnym światku), którzy poświadczają – bynajmniej nie przez grzeczność – iż przez wiele lat byłem godnym zaufania, dobrym marynarzem i kapitanem,. Uważam, że byłem wierny tradycji wybranego przeze mnie zawodu, na tyle, na ile pozwalały mi na to nieraz trudne okoliczności. Pierwszy raz objąłem dowodzenie statku mając 29 lat – proszę przyznać, że nie jest do zły wiek, jeśli się weźmie pod uwagę obcokrajowca spoza towarzystwa. Zresztą nigdy nie starałem się stać się jego częścią. Należy się Anglikom pochwała za to, że nigdy nie dali mi odczuć, iż jestem cudzoziemcem. Uważam się za ostatniego z marynarzy na żaglowcach. W każdym bądź razie nikt już nie opisze tego dawnego życia na morzu, – jako że twór mojej wyobraźni – Murzyn z załogi „Narcyza” kończy epokę największej doskonałości, co stanowi także koniec żeglowania. Należy to już do przeszłości. Czuję to bardzo mocno, kiedy patrzę na Kanał La Manche, nad którym nie widać nic oprócz dymów statków parowych. Zarówno na świat morski jak i ziemski patrzę jak Anglik, ale nie wolno z tego powodu wnioskować, że stałem się Anglikiem. Tak się nie stało. Określenie „człowiek podwójny” ma w moim przypadku sens. Proszę mnie zrozumieć. Na ten temat się nie rozpiszę. Jeżeli zaś chodzi o pisanie, to najwidoczniej mam jakiś talent. Nie jest on moją zasługą. Proszę ocenić samemu czy używam go świadomie, czy nie – jednak wiem, że staram się przestrzegać zasad uczciwości pisarskiej. Lecz to samo w sobie nie jest żadną moją zasługą. Z jaki skutkiem mi to wychodzi? Nie wiem – albo lepiej powiedzieć – wiem, że nie wychodzi. Wiernie oddać świat widzialny, taki jaki jest, opisać jego świadomość poprzez prawdę życia wewnętrznego (co jest najważniejszym z poczynań człowieka) i przedstawić to w wytworze wyobraźni – oto cała trudność. Przy czym cały czas możliwa jest absolutna szczerość – naturalnie chodzi mi o szczerość zamierzeń. Dość! […]8 Od tego czasu niewiele pracowałem, chory, bez pomysłów. Grono moich czytelników jest mocno ograniczone; życie jest w dzisiejszych czasach o wiele trudniejsze. Ciężko mi się pisze, powoli, kreślę bez przerwy. Doprawdy pieski to zawód! Jak mówi szanowny Henry James: „Ta profesja jest za trudna” – unosząc ramiona w stronę nieba (za każdym razem kiedy się widzimy). Wzruszająca rzecz gdy płynie z ust człowieka prawie doskonałego! Wszystkiego dobrego, z wyrazami przyjaźni,
K. Korzeniowski.
DO H.D. DAVRAY’A Pent Farm 5. grudnia 1906 roku
Drogi przyjacielu,
publikacja Karaina była dla mnie wspaniałą niespodzianką. Ściskam Pana dłonie niezwykle serdecznie, podziwiając Pana cierpliwość i poświęcenie w realizacji tego niewdzięcznego zadania – z tak doskonałym poświęceniem, który jedynie Panu pozwala na przetłumaczenie dla czytelników francuskich także i duszy tego mglistego opowiadania. Nikt poza mną nie jest świadom trudności w wypełnieniu zadania, które sobie Pan postawił; nikt więc poza mną nie zrozumie jak bardzo to się Panu udało. Jest to po prostu godne podziwu! Lektura wstrząsnęła mną mocno. Wstrząsnęła i poruszyła. I jako, że język francuski jest kamieniem probierczym dla zwrotów – jeśli nie dla samego myślenia – pozostaję poruszony błędami, które odkrywam. Nie chodzi o Pana błędy, Pan ich nie popełnił, ale o moje. Pochylony nad moją formą w czystym lustrze Pana talentu, stwierdzam że można jej dużo zarzucić. Bardzo dużo. […]
DO ANDRÉ GIDE’A 26. grudnia 1911
Mój drogi Gide,
nie wiem, czy uzna Pan mnie za godnego pisania do Pana; lecz człowiek tak mądry jak Pan może być łaskawy. Jednym słowem… Prosiłem Pana Ghéona aby Panu wytłumaczył powody mojego zbrodniczego milczenia. Jeśli chodzi o pracę, to mam do tego wiele głupstw różnego rodzaju, które wstrzymały u mnie – może nie chęć – ale zdolność pisania od serca. Poza tym nie skończyłem jeszcze pracować. Jednak przysięgam, że przeczytałem z podziwem Immoralistę; trwało to dobre dwa lata. Davray mi dał tę książkę. Nic nie mówiłem, gdyż została ona zręcznie ukradziona przez kogoś, a ja chciałem otrzymać ją od Pana. Jeśli chodzi o tom Pana krytyki [chodzi o tom Preteksty – przyp. tłum.] mogę jedynie powiedzieć, że zgadzam się całkowicie z przekazem tej książki, a moja sympatia – i proszę wybaczyć wyrażenie – czułość, jaką miałem do Pana od pierwszej chwili, dzięki niej jest nieskończona. Wybacz więc, mój drogi Gide, te wszystkie zbrodnie. Życzę szczęścia i wszystkiego dobrego.
Oddany.
[…]
Tekst za: Joseph Conrad, Lettres Francaises, Libraire Gallimard, Paris 1930. Wybór, tłumaczenie i opracowanie: Omir Socha.
Georges Jean-Aubry (1882-1950) – dramaturg, poeta francuski, autor biografii Conrada oraz słów do licznych utworów muzycznych (A. Roussela, A. Capleta i in.).
Baronessa De Brunnow (wł. Janina Taube) – po śmierci jej ojca, Janina Taube wraz z sześciorgiem rodzeństwa dostały się pod opiekę wuja Conrada, Tadeusza. W początkach lat 1870-tych Conrad mieszkał w tym samym domu w co Taubowie. Miała dziewięć lat, kiedy Conrad wyjechał z Krakowa.
Henry D. Davray (1873-1944) – tłumacz m.in. H.G. Wellsa i Josepha Conrada na francuski.
André Gide (ur. 22 listopada 1869 w Paryżu, zm. 19 lutego 1951 w Paryżu) – prozaik francuski. André Gide został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1947.
Henry James (ur. 15 kwietnia 1843, zm. 28 lutego 1916) – amerykańsko-brytyjski pisarz, krytyk i teoretyk literatury.
Albert Thys (ur. w Dalhem, 28 listopada 1849 – zm. 10 lutego 1915 w Brukseli) – kapitan, (a później generał) Albert Thys, belgijski podróżnik i administrator kolonialny, który w dużym stopniu przyczynił się do eksploracji i ustanowienia Wolnego Państwa Kongo (belgijskiej kolonii).
Paul Ambroise Valéry (ur. 30 października 1871 w Sète, zm. 20 lipca 1945 w Paryżu) – poeta i eseista francuski, symbolista. Członek Akademii Francuskiej.
Kazimierz Waliszewski (ur. 1849, zm. 1935) – historyk, pisarz i publicysta. Studiował w Warszawie i Paryżu. Doktor prawa. Zdobył uznanie jako autor publikacji poświęconych historii Rosji.
1 Wydanie, w którym pojawiło się opowiadanie zatytułowane Karain. 2 Zbiór opowiadań Tales of Unrest, książka ukazała się w kwietniu 1898 roku w wyd. T. Fisher Unwin w Londynie. 3 Postscriptum Conrad napisał po angielsku: I hear twelve strike on our village church clock. Midnight! May you have many, very many happy years. 4 Chodzi o Nostromo, uważane za jedną z najważniejszych powieści Conrada; pracował nad nią prawie dwa lata. 5 Dokładnie 3. grudnia. 6 Dokładnie w początkach stycznia 1868 r. 7 Wuj Conrada umarł 29. stycznia 1894 na Ukrainie. 8 Tu następuje chronologiczny spis utworów Conrada od Szaleństwa Almayera zaczętego w 1889 roku do opowiadania U kresu sił z 1902 roku. |