Czy jest ktoś na zewnątrz? |
Mateusz Wabik
1. Jakie jest zadanie krytyki literackiej, a szczególnie poetyckiej? Takie pytanie można postawić dzisiaj kiedy kolejni młodzi twórcy wydają swoje debiuty, czy kolejne książki w znanych seriach książkowych przy krakowskim „Studium” lub w Biurze Literackim „Port Legnica”, a krytycy coraz odważniej wymieniają kilkunastu poetów w esejach, szkicach i recenzjach jako tzw. trzon „Roczników 70-tych”. Otóż wymienianie od kilku lat tych samych twórców może wywołać znużenie i sprowokować pytanie – czy naprawdę krytyka literacka sądzi, że już nic się nie zdarzy, że dzisiejszy idiom tej literatury nie zostanie przetworzony, zmieniony, że nie ukaże się żadna książka autora z tego pokolenia za kilka lat? Może trzeba by poza tym gronem szukać poetów, którzy mogą wnieść jakieś ożywienie ponieważ może się wydawać, że największym osiągnięciem wielu najmłodszych roczników 70-tych byłoby zbliżenie się do poezji starszych o 10 lat poetów – chodzi mi o zbliżenie się warsztatem. Spośród poetów tego „pokolenia” tylko w połowie lat 90-tych można było usłyszeć chęć dyskusji – Roman Honet i Bartłomiej Majzel w ankiecie „Kresów” mówili o potrzebie odejścia od poezji notowania faktów, potem ten ton podjął Jerzy Franczak w pierwszym numerze „Nowego Wieku”. Ostatnio nie słychać raczej, żeby któryś z poetów miał coś do powiedzenia na temat poetyki, ontologii wiersza, a książek przybywa, na pewno niezłych, ale widać, że kierunek został wytyczony na symbiozę z dzisiejszymi instytucjami kulturalnymi, a także z poezją roczników 60-tych. Być może warto byłoby się zająć regionami przez krytykę nie penetrowanymi – czyli antologiami różnych ośrodków literackich, artzinami, małymi oficynami literackimi – może tam, obok lichej, bezwartościowej grafomanii – popłuczynami po licealnych lekcjach o młodej Polsce, romantyzmie i Różewiczu może znalazłoby się choć kilku poetów, którym warto byłoby się przyjrzeć. Ja kilku poetów znalazłem i chciałem się tym podzielić zachęcając do penetrowania tego co znajduje się na obrzeżach.
2. Grzegorz Franczak (ur. 1974)– autor dwóch książek poetyckich „Skarga Pigmaliona” z 1996 roku (!) i „Palimpsest” z 1998 roku, także autor przekładów wierszy poety włoskiego Giacomo Leopardiego. W latach 90-tych krytycy pisali o nurcie klasycznym roczników 60-tych, Marian Stala takim kluczem interpretacyjnym posłużył się w rozmowie z Piotrem Mareckim przy okazji poezji Pawła Tańskiego. Poezja Franczaka jest jednak nieco bardziej wyczulona na tradycję grecko-rzymską. Nie jest kontynuatorem wielkich 20-stowiecznych poetów polskich, ani rosyjskich. Jest to poezja czerpiąca swoją inspirację z tradycji starożytnej, także z Szekspira. Grzegorz Franczak zwraca uwagę po pierwsze – warsztatem, ale także mnogością odwołań i nie jest to tylko oryginalny sztafaż, ale jego własny sposób na połączenie poezji z życiem. (Przyznam się, że jego poezję znam szczątkowo z krakowskich almanachów ukazujących się przy ZLP). W zbiorze „XXIX Krakowska Noc Poetów” z 2001 roku został zamieszczony wiersz „Epitafium poety tragicznego”:
Nagrobkowi podobny: Nic nie mam, prócz imienia. Decimus Laberio
Me imię Stenelos Karkinos może Chajremon lecz czymże imię jeśli ryte tylko w marmurze. Pisałem tragedie. Niełatwo żyć w cieniu geniuszów, oklaski, nagrody – nie dla mnie. Co najwyżej zasłużyłem na wzmianki u moli książkowych lub przytyk pikantnej komedii. Prawdopodobnie nie zdołałem udatnie naśladować wielkich, w stare słowa stroje ubrać nowość. Być może zbyt sztampowy banalny a może zbytnio odkrywczy – sprzedawać musiałem rekwizyty z mych sztuk. Być może zbyt wiele arii monodii szczebiotliwych koloratur, a może moje sztuki nie działaniem już były lecz tekstem. W każdym razie przepadły. Pewnym pocieszeniem jest że i z wielkich to tylko przetrwało, co mogła skandować rózga pedagoga. Reszta to milczenie. I tak ma pozostać.
Skończyłem. Idź w drogę. Czytaj pilnie Szekspira.
Wiersz Grzegorza Franczaka w swojej wymowie jest niezwykle gorzki.. Liryka roli posłużyła krakowskiemu poecie do autorefleksji – nie pamiętam aby Grzegorz Franczak, gdziekolwiek drukował swoje wiersze w pismach literackich, nie sądzę, żeby przy dzisiejszych układach łatwo byłoby mu zwrócić uwagę krytyki – ani nie kontynuuje niczego co powstało w latach 90-tych, ani nie idzie po tropach poetyk wyobraźni. Co ciekawe Grzegorz Franczak wykorzystuje archiwum toposów poezji klasycznej. W dzisiejszej – uchodzącej za demokratyczną – poezji roczników 70-tych ta twórczość mogłaby być szczególnie wyrazista. Czyż nie jest wartością odróżnienie się – czy to instytucje mają wyznaczać linie rozwoju poezji, a nie poszczególni poeci?
3. Sporym zaskoczeniem był dla mnie 9-ty numer „blasfemii”, artzina, którego edytorem jest Jacek Uglik. Dobór tekstów jest ciekawy, gdyż raczej zielonogórski edytor kładzie nacisk na wartość tekstów, mniejszy na kompozycję strony. Wysoki poziom jest częściowo wytłumaczony we wstępie – „postanowiliśmy jeszcze trochę słów i obrazów zagarnąć bez pytania o zgodę – jak anarchia to anarchia.” W taki sposób poznałem poezję Roberta Creeleya. Ale moją uwagę też zwrócił inny poeta – Mariusz Cezary Kosmala. Po lekturze kilku arkuszy poetyckich wydawanych przez poetów drukujących swoje wiersze głównie w artzinach, miałem raczej wątpliwości odnośnie wartości tego obiegu literatury, gdyż poziomem zbliżały się co najwyżej do średniaków z almanachów poetyckich – brak przemyślenia warsztatu, nijakość, sztampowość, brak orientacji w zmianach, które przyniosły lata 90-te. Mariusz Cezary Kosmala zaskoczył mnie – niezwykle sprawnym żargonowym językiem, umiejętnością w komponowania w tekst słów z obszaru informatyki oraz przedstawioną sytuacją w mowie bohatera wiersza: crash na databasie
Podobno ten tam pisze se wiersze, poeta – ebonitowa czaszka i czako czupryny na tle betonu, stali i dwutysięcznego pierwszego roku. E tam. Ja go tam nie czytam.
Pewno dla mnie za mądry. Widać to z tonusu mięśniowego na jego twarzy; że też go myślenie nie boli. A ja z mózgiem w temblaku. O, znowu coś tam skrobie na kartce, cie choroba, skryba jeden. Ale, ja tu tak se bajtluję, a tam mi crash na databasie wyskoczył. A jak jest crash na databasie, to co trzeba zrobić? No?
Ciekawe czy on wie, że trzeba polecieć w dół recoverem po deadlocku i updatować beforerecordy afterrecordami, skryba.
Jednym z wyznaczników poezji roczników 60-tych jest kolokwialność, ale żaden z poetów „bruLionu”, czy też innych poetów tego pokolenia nie wprowadzał na dużą skalę (może Jacek Podsiadło w przytoczeniach cudzej mowy) kolokwializmów. Tu Mariusz Cezary Kosmala wprowadza zwroty „Ja go tam nie czytam”, „cie choroba”, „ja tu tak se bajtluję”. Wprowadza napięcie pomiędzy żargonem, czy wręcz gwarą, a słownictwem informatycznym, ale także pomiędzy osobami - speca od komputera, a poetą niezorientowanym w skomputeryzowanej rzeczywistości, który gdzieś tam sobie siedzi i coś notuje. Do końca czytelnik nie może być pewny jak czytać tą grę – czy jako autoironię, czy ten spec od komputera jest alterego poety, czy ten poeta z boku? Może też ten wiersz być po prostu młodzieżową kpiną, ale żadnej drogi nie można być pewnym.
4. I ostatni z poetów – Przemysław Wątorek (ur. 1982) w opublikowanym przez oficynę A. W. Eventus tomie „Trzecia przepaść ziemi” (2001), zwraca uwagę przede wszystkim wymową niektórych fragmentów wierszy, mniej techniką – poezja jest rymowana, a obrazowanie morrisonowsko-romantyczne (choć dzięki rymom mógłby znaleźć uznanie w oczach Pawła Dunina-Wąsowicza). Ale. No właśnie – po lekturze ostatniego numeru „Pograniczy” (nr 38) doszedłem do spostrzeżenia takiego – młoda poezja polska i młoda poezja niemiecka to dwie nie komplementarne przestrzenie. Istnieje w Niemczech dość dobrze rozwinięty nurt alternatywny (szczególnie w Berlinie), zaangażowany społecznie, skierowany przeciwko systemowi. Lektura wierszy Berta Papenfussa uświadomiła mi to, że w dzisiejszej polskiej liryce nie istnieje nurt na łamach pism literackich, gdzie by mogła być wypowiedziana ostrym językiem niezgoda na świat rządzony przez rynek kapitałowy. Wiersze Berta Papenfussa są omawiane przez krytykę niemiecką, są ważne, znaczące!!! Wiersze Wątorka funkcjonują na dalekich obrzeżach. Wątorek pisze m.in.:
niebo odeszło stąd czuję, że pukam do bram piekła
więc krzyczę REorganizacji systemu WOjny przeciw zbrodniom kapitalizmu LUdzkich podatków i zarobków CyJAnku dla zdrajców i kosmopolitów (...) postkolonialistów nabijać na dzidy burzyć kościoły stawiać światowidy (Pieśń rewolucjonisty)
albo:
bije od ciebie blask czystej prawdy gdy nad tym krajem zawisasz dumna i drżą na tobie błyszczące gwiazdy JAK MUCHY NA KUPIE GÓWNA (Oda do flagi amerykańskiej)
Takiego ostrego sprzeciwu, wyrażonego bezpośrednio i szyderczo nie znam z tomów poetyckich, poetów roczników 70-tych, którzy są omawiani przez krytykę literacką w Polsce. Młodzi poeci są albo zastraszeni – nie jest dobrze widziany sprzeciw, albo uznani przez różne instytucje – mają nagrody, są drukowani, więc po co mieli by się buntować – rozwijają się ich talenty poetyckie w wierszach, które nie działają jak młotek, ale jak lekki dowcip, igraszka, albo tajemniczy obraz (Karol Maliszewski wyróżnił dwa typy młodych poetów: solarny i lunarny – ten pierwszy to poeta o wrażliwości chłopca, drugi to poeta wyobcowany, plączący się w meandrach życia psychicznego). To doprowadzić może tylko do sytuacji zastoju. Wiadomo demonizm, lucyferyzm jest niebezpieczny, gdyż jest wymieniony przeciwko porządkowi społecznemu, ale przeciwdziała sytuacji status-quo, wprowadza zmianę. Jak to się stało, że poezja dzisiejszych dwudziestolatków drukowanych w pismach literackich wytrzebiona jest z buntu. Albo stał się niemodny (gdyż tak nie pisze żaden z uznanych poetów średniego pokolenia), albo zapanowała świadomość, że żaden sprzeciw społeczny, żaden ruch młodzieżowy, kontestacyjny nie ma wpływu na decyzję polityków. Więc poeci działają w obrębie wyobraźni, albo małego towarzystwa lokalnego. Jest jeszcze inna możliwość – nikt nie próbował, a szczytem kontestacji lat 90-tych jest Totart i kilka wierszy Marcina Świetlickiego. Jednak w przeciwieństwie do Wątorka wszystkie te działania miały stępiony szpic, gdyż miały odcień kabaretowej niepowagi, dowcipu, szkolnego żartu. Podobnie jak Bert Papenfuss ton wierszy Wątorka jest serio.
5. Każdy z tych trzech poetów porusza się w obrębie poetyk, których nie podejmują poeci tzw. roczników 70-tych, którzy są obecnie drukowani w pismach i zauważani przez krytykę. Nie chodzi mi o antagonizowanie tych obiegów, ale o to, że poza poetykami – lingwistyczną, wyobraźniową, codzienności (tak nazywając te różne w rzeczywistości twórczości posługuję się sporym skrótem)– są tacy poeci z roczników 70-tych (i młodszych), którzy poruszają się innymi drogami, którym powinno się przyjrzeć – sam Jarosław Lipszyc mówił kiedyś w rozmowie – „te niezauważane pogranicza są faktycznym centrum przemian, są przyszłością sztuki”. Tendencje klasyczne mogłyby wprowadzić powagę do poczynań dwudziestoparolatków i pokazać, że literatura starożytnych klasyków nie jest czymś martwym, że Grecja nie kończy się na „Antygonie” Sofoklesa, tak samo ton sprzeciwu wobec systemu kapitalistycznego wydaje się warty podjęcia. Także użycie żargonu i gwary w ciekawie skonceptualizowanych wierszach tak jak to zrobił Kosmala zaskakuje i robi coś z wyobraźnią językową. jesień 2002
|