Zapomniany depozyt |
Edyta Antoniak Zapomniany depozyt.Inaczej o wierszu „Dla Jana Polkowskiego”
Zestawmy ze sobą fragmenty dwóch wierszy:
1. „Gdyby w tym mieście nadal mieszkał smok wysławialiby smoka – albo kryjąc się w swoich kryjówkach pisaliby wiersze - maleńkie piąstki grożące smokowi (nawet miłosne wiersze pisane by były smoczymi literami…)
Patrzę w oko smoka i wzruszam ramionami. Jest czerwiec. Wyraźnie. Tuż po południu była burza. Zmierzch zapada najpierw na idealnie kwadratowych skwerach.”
2.
„słońce otoczono tajemnicą strzegąc je pilnie w arsenałach
wypuszczono smoki
obecnie skoszarowani oglądamy telewizję
od dwóch dni co wieczór pokazują Wielkiego Wodza bijącego się pięściami po głowie i pokrzykującego coś w niezrozumiałym języku
Wszyscy myślą że to manewry taktyczne”.
Pierwszy fragment rozpoznają wszyscy – to jeden ze słynniejszych wierszy lat dziewięćdziesiątych – „Dla Jana Polkowskiego” Marcina Świetlickiego. Drugi utwór stanowi na razie zagadkę. Jestem pewna, że gdyby pokazać go stu krytykom literackim, wszyscy jednym głosem orzekliby, że to plagiat wiersza Marcina Świetlickiego. Zapytani o dowód, odrzekliby, że nic prostszego, wystarczy porównać daty publikacji (druku) obu tych wierszy. Więc proszę – oto one: rok 1990 i rok 1985. Coś nie w porządku? Ależ wszystko się zgadza. Marcin Świetlicki drukował swój utwór na łamach pierwszego numeru „Tygodnika Literackiego”1, a drugi wiersz otwierał zbiór pt. „Nie podaję nikomu ręki” Sławomira Matusza, wydany w 1985 roku nakładem Piwnicy Literackiej „Remedium” w Sosnowcu2. Plagiatu zatem Matuszowi zarzucić nie można, jest to jednak ogromne przeoczenie rzeszy krytyków, dyskutujących całe lata dziewięćdziesiąte. Cytowany fragment właściwie unieważnia polemiki wokół wiersza Świetlickiego. Oba utwory powinny być zestawione i porównane ze sobą na początku dekady. W dialogu dwóch poetów: Świetlicki-Polkowski ujawnił się niespodziewanie ktoś trzeci, kto ten dialog zainicjował dużo wcześniej. O co w takim razie chodziło Świetlickiemu? Dlaczego milczał tyle lat, nie ujawniając imienia swojego mentora? Jak, ten odkryty fakt zmienia teraz wymowę wiersza Świetlickiego? Jeżeli nie Matusz, to czy Świetlicki dopuścił się może plagiatu? Wiele pytań ciśnie się na usta, nie zdołam na wszystkie odpowiedzieć. Zacznijmy może od ostatniego. Z Sosnowca do Krakowa jest niedaleko. Nie ma wątpliwości, że wydawnictwa poetów związanych z polonistyką śląską docierały do Krakowa. Nie jest to krytycznoliteracki argument – ani za, ani tym bardziej przeciw związkom obu wierszy. Próba obrony tekstu Świetlickiego za pomocą argumentu, że odwoływał się wyłącznie do rodzinnego mitu Smoka Wawelskiego upada, bo to brzmi równie niepoważnie jak twierdzenie, ze kiełbasa podwawelska znana jest tylko na Wawelu. Sam smok może by się obronił, ale co z drugim wątkiem? W obu wierszach pojawia się obraz smoka i zaciśniętych bezsilnie dłoni – u Matusza mamy wodza „bijącego się pięściami po głowie”, u Świetlickiego zaś „maleńkie piąstki grożące smokowi”. Ta bliskość nie jest kwestią przypadku. Może nieco inaczej „ogrywane” są w obu tekstach pięści/piąstki, ale tu i tam chodzi o wyrażenie z ich pomocą sytuacji bezradności. Podobne są też w wyrazie puenty obu utworów: u Świetlickiego podmiot wiersza oznajmia: „Patrzę w oko smoka/ i wzruszam ramionami”; u Matusza wiersz się kończy słowami: „Wszyscy myślą/ że to manewry/ taktyczne” – a więc sytuacja na niby, udawana, która nikogo nie obchodzi – warta jest co najwyżej wzruszenia ramion – jak u Świetlickiego. Smok i pięści/piąstki są zbyt blisko siebie w obu wierszach, by to było kwestia przypadku. Nieco inaczej „ogrywane” są w obu wierszach pięści/piąstki, tu i tam chodzi o wyrażenie z ich pomocą bezradności. Analogii między utworami jest więcej. U Matusza mamy postać wodza „pokrzykującego coś w niezrozumiałym języku”, u Świetlickiego: „wiersze pisane smoczymi literami”; u Matusza: „poetów przepędzono na drzewa” – u Świetlickiego „poeci piszą wiersze w swoich kryjówkach”. W różnych miejscach-częściach tekstu Matusza znajdziemy takie elementy jak: drzewa, zieleń, słońce, które składają się na obraz parku lub skweru, który pojawia się w wierszu Świetlickiego. Zatem, w jakiejś mierze, uprawnione jest określenie plagiat, lub zapożyczenie. Koniec lat osiemdziesiątych w literaturze charakteryzuje potrzeba odcięcia się – odcięcia się od tradycji – pojmowanej jako tradycja najbliższa, tradycja PRL-u. Za tym szła potrzeba wykreowania czegoś całkowicie nowego. Takim nowym projektem wydawał się być „bruLion” – z poetami, którzy wtedy się ujawnili. Z chwilą startu „bruLionu”, trzeba było odciąć się od wszelkich wpływów i związków z poetami piszącymi wcześniej, a jeśli takie były – zerwać z nimi, zanegować je, lub przemilczeć. Wstyd się było przyznawać. – Stąd wynika geneza odcięcia się od poezji takiej, jaką uprawiał na przykład Jan Polkowski. Ale „taktyczne” odcięcie musiało być zupełne, by wzmocnić wrażenie czegoś nowego, niebywałego i podkreślić znaczenie cezury roku 1989. O tym, co było wcześniej nie warto było dyskutować. Takie racje prezentowali sami poeci, jak i wspierający ich krytycy – zafałszowując obraz literatury. Tak w telegraficznym skrócie można by opisać atmosferę przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Dziwi tylko, że śląscy krytycy, związani z Piwnicą Literacką „Remedium”, nie zwrócili uwagi na podobieństwa obu utworów, kiedy tylko rozgorzała dyskusja wokół wiersza „Dla Jana Polkowskiego”. – Ale zwykle pod latarnią najciemniej. Do związków z poetami, którzy drukowali wcześniej nie wolno było się przyznawać pod groźbą wykluczenia – tak też pewnie i myślał Marcin Świetlicki z tym, że Matusz, który pierwszy zbiór wydał w 1985 roku, czyli siedem lat przed Świetlickim, metrykalnie jest pełnoprawnym reprezentantem pokolenia „bruLionu”, jest od niego dwa lata młodszy. Dla przykładu: Marcin Świetlicki urodził się w 1961 roku, Matusz w 1963 roku, a Jacek Podsiadło w 1964 roku. Wykluczanie Matusza, czy też wyrzucanie go poza obręb pokolenia „bruLionu” jest nie tylko sporne, ale wręcz niesłuszne. Wróćmy do wierszy. Oba w pierwszych strofach z pozoru mocno się różnią od siebie. Dochodząc do podobnych wniosków diagnozują inną sytuację. Wiersz Matusza jest teatrem stanu wojennego, lub teatrem wojny – z jej propagandową, zafałszowaną absurdalnością. Matusz w drugim zbiorze pt. „Mistyka zimą”3 – wydanym w 1990 roku w Gliwicach, a więc 2 lata przez debiutanckim zbiorkiem Świetlickiego „Zimne kraje”, jeszcze raz drukuje cytowany wiersz i opatruje go komentarzem. W przypisach wyjaśnia, że jego wiersz bez tytułu, zaczynający się od słów „pierwszego dnia wojny” jest próbą rekonstrukcji „Raportu z oblężonego miasta” Zbigniewa Herberta – który słyszał w 1984 roku „w strzępach” zagłuszany z Radia „Wolna Europa”. Jest to, zatem wiersz – poniekąd – dla Zbigniewa Herberta. Wyjaśnia dalej, odcinając się od Herberta: „Oryginał dane mi było przeczytać rok później. Rozumiem teraz, że wiersze musiały się różnić”. Mamy więc sytuację podobną jak w relacji Świetlicki-Polkowski, gdzie autor utworu pisze „dla”, wchodząc w polemikę z adresatem i tłumacząc różnicę postaw miedzy nimi. Dariusz Pawelec w szkicu Oko smoka. O wierszu Marcina Świetlickiego „Dla Jana Polkowskiego” 4 zwraca uwagę czytelników wiersza Świetlickiego w kierunku Zbigniewa Herberta i „Raportu z oblężonego miasta”. Pawelec pisze: „paralelizmy, powtórzenia, wyliczenia dają oparcie ironicznej dykcji, zmierzającej w stronę sarkazmu”. Ależ słowa te można odnieść w równym stopniu do wcześniejszego o równe pięć lat wiersza Matusza. Na czym polega różnica między „Raportem” Herberta i Matusza? jak zauważa Pawelec, Herbert w Paryżu na wieść o stanie wojennym tworzy narodową mitologię, podmiot Matusza „skoszarowany” ogląda z innymi telewizję – widzi to samo, co Herbert w telewizji, widzi koszary od wewnątrz – ma więc wiele punktów obserwacyjnych, stać go na dystans do narodowej mitologii i większej części skoszarowanych z nim ludzi. Dlatego pojawia się w wierszu Matusza interesujące rozróżnienie pomiędzy „my” - a „wszyscy”, którzy myślą, że to „manewry taktyczne”, czyli rodzaj ćwiczenia, lub próbnego alarmu. Współudział ogranicza się do pewnego przeżycia, ale wyciągane wnioski są inne. Wróćmy do początku wiersza Matusza. „Pierwszego dnia Bóg stworzył Niebo i Ziemię” – tak się zaczyna biblijna historia stworzenia. U Matusza „pierwszego dnia/ wojny aresztowano Atenę”. Zatem w wierszu stworzenie nowego świata zaczyna się od unicestwienia poprzedniego świata, unicestwienia mądrości – aresztowania Ateny. Dalej: „Dnia drugiego/ rozporządzeniem Naczelnika/ poetów i filozofów/ przepędzono na drzewa// niech lepiej zajmują/ się szumem wiatru/ kobietom kazano/ rodzić żołnierzy”. „Na początku było słowo”... – w omawianym utworze przepędzono tych, co zajmują się słowem, którym – z woli Boga – słowo było przyrodzone. Boga-Stwórcę zastąpił „Naczelnik” – nowe stworzenie nie mogło być udane. Warto przypomnieć, że po wprowadzeniu stanu wojennego – bo o nim jest tu mowa – generał Wojciech Jaruzelski często przyrównywał siebie do Józefa Piłsudskiego, a stan wojenny do przewrotu majowego – ustanowienie nowego porządku miało ratować państwo. W wierszu „miłość”, „naturalne rodzicielstwo” i tradycję rodzinną i narodową zastąpił rozkaz: „kobietom kazano rodzić żołnierzy” – w atmosferze jak za czasów Heroda. – Przypomnijmy: jednym z ważnych gestów propagandowych po dokonaniu przewrotu wojskowego w grudniu 1981 było ogłoszenie decyzji o budowie Szpitala Centrum Zdrowia Matki Polki. Symbolicznie odwoływano się w ten sposób do martyrologii polskiej – uczuć kobiet, które w czasie drugiej wojny światowej straciły synów. Odbywało się to w mrokach stanu wojennego: „słońce otoczono/ tajemnicą strzegąc/ je pilnie w arsenałach”. Słońce niesie tutaj również treści apokaliptyczne – kojarzyć się może z ukrytymi mocami jądrowymi. Zatem, choć oba wiersze: Świetlickiego i Matusza są od połowy bliźniaczo do siebie podobne, i nawet podobne mają puenty, to ich wymowa jest bardzo różna. Jak pisze Dariusz Pawelec5, u Świetlickiego dystans i wzruszenie ramion jest przejawem egoizmu – przejściem do zwykłego, codziennego porządku i osobistych spraw. Matusz dystansuje się wobec „wszystkich” – ale zostawia nas w zamyśleniu: „Wszyscy myślą/ że to manewry/ taktyczne”. Ci „wszyscy” sądzą, że to rodzaj zabawy – tak jest im to przedstawiane w telewizji, rodzaj teatru, spektaklu, po skończeniu którego może będzie można bić brawa. Faktem jest, że przed wprowadzeniem stanu wojennego władze PRL-u oswajały społeczeństwo z takim, lub podobnym wariantem rozwoju sytuacji w kraju, systematycznie informując o manewrach wojsk polskich i armii zaprzyjaźnionych – na poligonach w Polsce, lub tuż przy granicach. Teatr jako dziedzina sztuki, gdzie oklaski są czymś naturalnym, w odbiorze społecznym mylony był z teatrem wojny. Częścią spektaklu zwanego stanem wojennym były aranżowane podziękowania dla jego aktorów - czyli żołnierzy na ulicach. W telewizji pokazywano codziennie ludzi wręczających im kwiaty, jak wyzwolicielom. Cóż miał robić poeta – „przepędzony na drzewa” – jeśli nie obserwować, mieć nadzieję, odwoływać się do cierpliwości i mądrości, czekać. Tym się różni dystans Świetlickiego i Matusza. W odróżnieniu od Polkowskiego, czy Herberta, podmiot Matusza bierze udział w tej psychodramie – jest jej mimowolnym uczestnikiem, a nie ogląda tylko z daleka, albo z perspektywy kultury. Widzi spektakl w telewizji, na ulicy, słucha co ludzie mówią, nie znajdując dla siebie wolności. Stąd zamyślenie – nad wypadkami, których jest świadkiem, nad tym, co inni myślą – postawa cierpliwego wyczekiwania. W innym wierszu z tego okresu napisze: „wolność - jest dopiero/ wtedy kiedy nie można/ nikomu/ o tym powiedzieć”. W jeszcze innym wierszu napisze: „zimno - mówię – zimno/ obco - a pogoda jak/ religia - wewnątrz zimno/ taki kraj”. Wiersz ten, zatytułowany „Marcin Świetlicki pyta o pogodę” zamieszczony był dopiero w tomiku „Przewrotka aniołów”6 w 1999 roku. Można odnieść wrażenie, że powstał z notatek z czasów stanu wojennego – ale jest również polemiką ze Świetlickim – wyjaśnieniem własnej postawy i komentarzem do całej tej sytuacji, jaka zaistniała między oboma poetami. Matusz pisze w wierszu dalej: „zimno - koksu nie ma/ boga nie ma – dzielenie/ rozbieranie upraszczanie/ ty i ja – schizma”. Koksem w wierszu, którego brakuje poecie, może być paliwo do przenośnych piecyków z czasu stanu wojennego, lub też narkotyk, albo wielka idea, skoro „boga nie ma”. Pogoda była wtedy taka sama dla „wszystkich” – po latach drogi się rozeszły: „ty i ja – schizma”. „Schizma” to również tytuł jednego z tomików Świetlickiego. Jego przywołanie świadczyć może o tym, że Matusz ma świadomość długu, który jego pokoleniowy rówieśnik nie spłacił. Na zakończenie może przytoczę ten zapoznany przez Marcina Świetlickiego i przemilczany przez krytyków wiersz Sławomira Matusza w całości, w wersji z tomiku „Mistyka zimą”, bo w tej sytuacji powinien on być szerzej znany:
* * *
Pierwszego dnia wojny aresztowano Atenę sowę kazano wypchać włócznię przejął głupi Ares
Dnia drugiego rozporządzeniem Naczelnika poetów i filozofów przepędzono na drzewa
niech lepiej zajmują się szumem wiatru kobietom kazano rodzić żołnierzy
Dnia trzeciego Rada poleciła przekopać drzewa korzeniami do góry
(zieleń inna niż mundurowa jest wysoce niepoważna) słońce otoczono tajemnicą strzegąc je pilnie w arsenałach
wypuszczono smoki
obecnie skoszarowani oglądamy telewizję od kilku dni co wieczór pokazują Wielkiego Wodza bijącego się pięściami po głowie i pokrzykującego coś w niezrozumiałym języku
Wszyscy myślą że to manewry taktyczne
Edyta Antoniak
1 „Tygodnik Literacki” nr 1, Warszawa 1990 2 Sławomir Matusz „Nie podaję nikomu ręki” – Piwnica Literacka „Remedium”, Sosnowiec 1985 3 Sławomir Matusz – „Mistyka zimą”; Wydawnictwo „Wokół nas”, Gliwice 1990 4 Dariusz Pawelec „Oko smoka. O wierszu Marcina Świetlickiego „Dla Jana Polkowskiego”” – w tomie ”Kanonada. Interpretacje wierszy polskich 1939-1989” – praca zbiorowa; Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 1989; str. 168-182 5 tamże 6 Sławomir Matusz „Przewrotka aniołów” – Instytut Wydawniczy Świadectwo, Bydgoszcz 1999 |