Wspomnienie o Czesławie Miłoszu |
Stara Polonia właściwie żadnego kontaktu z nim nie miała. Pamiętam, że były próby zapraszania go na imprezy polonijne, celowała w tym Polish Arts and Culture Foundation w San Francisco, z których to zaproszeń rzadko kiedy korzystał albo wcale. Młoda Polonia też z nim właściwie żadnego kontaktu nie miała. Na spotkaniach amerykańskich, a miał ich kilka w roku, rodaków nie spotykałem. Jeśli już, to były pojedyncze osoby zupełnie mi nie znane i nie wiadomo jakim cudem w Kalifornii się znalazły. Można wysnuć przepuszczenie, że poeta raczej stronił od Polonii, chociaż nie wiem dlaczego i czy rzeczywiście stronił, czy to tylko moje przepuszczenia. Na długo przed pierwszą wizytą u poety naszła mnie wizja jego mieszkania. Podzieliłem się nią z gospodarzem podczas pierwszej cudownej wizyty w jego domu na Grizzly Peak. Skąd u mnie taka wizja się wzięła? Kto mnie nią zainspirował? Do dzisiaj nie wiem. Jednak wysłuchał mnie bardzo uważnie... Słabo oświetlony pokój gdzieś na końcu domu. Do pokoju nikt nie ma wstępu: ani żona, ani świeże powietrze, ani słońce. Książki są wszędobylskie, wypełniają pokój od podłogi aż po sam sufit. Cud, że takie wielotomowe kolumny książek-cegieł przy codziennych ruchach ziemi jeszcze się nie rozsypały. Świadczy to o bardzo głębokiej wierze w cuda oraz własną szczęśliwą gwiazdę poety. Biurko stoi przy oknie. To znaczy biurko już od wielu lat nie spełnia swojej roli biurka, ponieważ nie ma na nim ani jednego centymetra kwadratowego wolnej powierzchni. Obecnie biurko to magnez przyciągający papier. Wśród stosów zakurzonych teczek papierowych, w których kartki dawno już pożółkły, stosy powycinanych recenzji, rachunków za telefon sprzed pięciu lat, gazet we wszystkich językach europejskich, tuziny wpół otwartych książek z zakładkami. Gdzieś na samym dnie leży zakopany notes z najważniejszymi numerami telefonów. Czasem poeta myśli sobie, że dobrze byłoby wyrzucić część niepotrzebnych papierów do kosza. Kosz od wielu lat jest pełny, tak pełny, że nie ma kosza, a tylko jeszcze jedna sterta papierów w rogu pokoju. A po drugie, komu by się chciało zastanawiać, co wyrzucić? Przecież najważniejsze papiery leżą na biurku, a te zupełnie nieważne dawno zostały wyrzucone. Na pewno teraz o tym nie będzie myślał, ponieważ pisze poemat o dzieciństwie. W tym celu zebrał wiele książek przyrodniczo-zielarskich, naukowych, pamiętników. Wiadomo, dzieciństwo to okres najważniejszy w życiu poety, w którym kształtuje się osobowość przyszłego poety. Dochodzi godzina druga po południu i głód powoli podbija umysł poety. Na dodatek żona zostawiła go samego, więc sam kucharzy. W chwilach swojej popularności, a raczej gdy ma pieniądze, o jedzeniu nie myśli, tylko o piciu. Właśnie męczy go zgaga po dwudniowych zmaganiach z poematem i wódką, która nie wiadomo czemu wkradła się w jego życie w najważniejszym momencie. Pojutrze będzie głodny, bo zapomniał odłożyć trochę grosza na czarną godzinę. No cóż, nie o wszystkim człowiek w tym okrutnym świecie może pamiętać... Taką oto opowieścią rozpocząłem swoją rozmowę z Miłoszem. Jest wczesny wieczór, ogień wesoło tańczy w kominku. Jest ciepło i przyjemnie. Wytworzył się wspaniały nastrój poetycki. Mistrz zdążył już podpisać przywiezione przeze mnie sześć książek. Poezja zawładnęła naszymi sercami. Być może twórcza atmosfera wylegująca się w fotelach stwarza taki poetycki nastrój. Napięcie i straszna trema ze mnie opada, rozluźniam się. Gospodarz oferuje drinka, czuje jak dobra opatrzność boska puszcza do mnie oko. Cisza. Pijemy alkohol bez słów. Na stole śledzie w oleju i grubo pokrojony czarny gruboziarnisty chleb. Gospodarz nie zagryza, a jedynie wącha chleb i odkłada go na talerzyk. Kot o imieniu Tiny wszedł do pokoju, rozejrzał się, podszedł do mnie i pozwolił się pogłaskać. Rozglądam się po pokoju z ciekawością, poeta siedzi naprzeciwko mnie na długiej kanapie. Z jego prawej strony mały stolik, na nim telefon. Ja siedzę w wielkim fotelu, dzieli nas ława kawowa. Pani, która otworzyła mi drzwi, ma na imię Carol, nie mówi po polsku, krząta się w kuchni, raz po raz zagląda do pokoju z życzliwym uśmiechem na ustach. Przyglądamy się sobie nawzajem. Moje największe marzenia, nawet skryte w snach, w tych mijających sekundach spełniają się. Więc tak pan żyjesz – pytam i odpowiadam sobie w myślach. Po chwili gospodarz proponuje, abym zobaczył jego mieszkanie, jego biurko - miejsce pracy. Wychodzimy z salonu z kominkiem czystego jak łza. Następnie idziemy wąskim korytarzem. Po jednaj stronie korytarza są półki z książkami poukładanymi równo, równiusieńko w szeregi jak żołnierze. Po drugiej stronie korytarza znajduje się łazienka. Biuro mistrza a w nim biurko, które mogłoby być prawdziwym wzorem do naśladownictwa. Trzy ściany półek z książkami, a ściana, na której stoi biurko, to nieomal jedno wielkie okno. Gospodarz świetnie orientuje się, co gdzie ma, co gdzie leży. Przyjemnie jest go słuchać, na każde moje pytanie odpowiada z ochotą i nieukrywaną przyjemnością. Wymienia daty, szczegóły i okoliczności z taką drobiazgowością, że dech w płucach zapiera. Nie jest przecież pierwszej młodości, ale pamięć trenowana przez lata pozwala mu z łatwością skakać przez wzgórza i doliny naszej najnowszej historii literatury i w ogóle współczesnej historii. Nie męczy jej nawet najlżejsza zadyszka. Widząc, że kilka tytułów tomików poeta ma podwójnych, czy nawet potrójnych, nieśmiało proszę go o podarowanie mi któregoś z nich. Nie odmawia, daruje mi je z dedykacją, wzbogacając moją kolekcję książek napisanych przez niego. Na biurku średniej wielkości, umiejscowionym przy samym oknie, stoi lampka. Z lewej strony listy przeczytane, na samym wierzchu leży mój sprzed kilku dni, pośrodku nożyk do rozcinania kopert, jakieś zdjęcia, słowniki. Słowem, najwyższej klasy porządek. Od tej dokładności kręci mi się w głowie. Po chwili dowiem się, że gospodarz dba w podobny sposób o swój piękny ogród. Ciekawy jestem, jak poeta się poczuł, kiedy przedstawiłem mu swoją zwariowaną wizję kogoś zupełnie innego? Nie miałem odwagi, aby go o to zapytać. Całkowicie się pomyliłem, ani cienia prawdy w tym, co mi się wcześniej przywidziało. Nie miałem też odwagi poprosić go o pozwolenie na zrobienie kilku zdjęć. A wiersze, które z sobą przywiozłem, które przez cały czas nie dawały mi spokoju - nawet o nich nie wspomniałem. Natomiast wręczyłem poecie kilka najnowszych numerów „Razem". W kilku zdaniach opowiedziałem mu, po co i dlaczego wydajemy to pismo. Miłosz wypytywał mnie, jak żyję? Jak żyje młoda Polonia? Jak zaadaptowałem się w Ameryce? Czy San Francisco podoba mi się? Co zamierzam tutaj robić? Podczas tej pamiętnej pierwszej wizyty spędziłem z nim w sumie ponad dwie godziny. Czesław Miłosz w obiektywie Adama Lizakowskiego (niepublikowane zdjęcia)Wszystkie zdjęcia zamieszczone tutaj Czesława Miłosza i jego znajomych są autorstwa Adama Lizakowskiego, polskiego poety mieszkającego w San Francisco w latach 1982 -1991. All pictures of Czeslaw Milosz and his friends display here are copyright 1986-1989, by Adam Lizakowski, a Polish poet who lived in San Francisco between 1982-1991. Bez pisemnej zgody autora nie mogą być rozpowszechniane w żadnej postaci. Po więcej informacji prosimy pisać do autora: Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć. All pictures are copyright by Adam Lizakowski. Request for permission to make copies of any part of the work should be e-mail to : Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć. |