Odnaleźć źródło. Szkic o "Wieży Babel" Wiesława Ciesielskiego |
Marcin Orliński Książka Wiesława Ciesielskiego „Wieża Babel” to dojrzałe dzieło filozoficzne. Starannie dobrane wiersze tworzą wyrazistą stylistycznie konstrukcję o rysie klasycznym. Ruchy dłoni, która trzyma pióro, są delikatne, ale stanowcze. Autor nie roztkliwia się nad współczesnym światem, lecz przeprowadza dogłębną refleksję, której owoce raczej nie mogą być optymistyczne. Ponurą wizję nas samych, upośledzonych hermeneutycznie „współczesnych”, Ciesielski ubiera w słowa, które powalają celnością i semantycznym zasięgiem. Umieszczony na początku książki cykl „15 wierszy o zabijaniu” stanowi próbę zdiagnozowania współczesnego świata i określenia pewnych istotnych wektorów oddziaływań. Słowo „zabijanie”, złowieszczo powielane w kolejnych tytułach, obrasta w szeroki, metafizyczny sens. „Zabijanie” rozpoczyna się wraz z rezygnacją z samodzielnego działania i bierną gotowością przyjmowania półproduktów, jakie podrzuca współczesna rzeczywistość. Tradycyjne wartości umierają nie dlatego, że ulegają przewartościowaniu, lecz z powodu narastającej alienacji w świecie: „Przeszkadzała wszystkim ta miłość człowieka/ i konia”. „Zabijanie” zbiera swe żniwo, przychodzi pod postacią niemal orwellowskiego „człowieka z plakatu” (niemal – bo tak naprawdę struktury świata konsumpcyjnego pękają i rozpływają się, jeśli ich dotknąć otwartą dłonią), po to, aby „na końcu drogi ukrzyżowano Prawdę”. Ale tylko „do pierwszej krwi”, bo w rzeczywistości nie ma już nic poza „pierwszą krwią” – tak zwana autentyczność uległa rozmyciu i tak naprawdę nie można już niczego zabić. „Stała się jasność / dlatego świat oślepł”. W tym kierunku płyną kolejne wiersze. „Skąd skrzydełko?/ To tylko pozostałość po świętości”. Życie stało się serialem, a człowiek kopią nierealnego wzorca. Albo inaczej. Odrealniony wzorzec stał się jedyną realnością: „plażowa dziewczyna” jest jak „plażowy ręcznik”, a „sąsiad z ulicy, faryzeusz / uśmiecha się (...) słodko”. Nie ma dobra i zła, pozostały już tylko „maska dobra” i „maska zła”, jak dowiadujemy się z „Wiersza o zabijaniu 11”. Miejsce rozważań i refleksji zajęła machina dyskursu. Obłąkanego zabójcę ptaka zabrała karetka, aby umieścić go w szpitalu „pokrzywdzonych na wyobraźni” („Wiersz o zabijaniu 13”). Konającego ptaka pozostawiono jednak samemu sobie. Śmierć, podobnie jak okrucieństwo, stała się elementem dyskursu, a świadczy o tym ilość predykatów, którymi można ją oblepić („Ze śmiercią w pokera”). Czy jednak rzeczywiście nasza sytuacja jest tragiczna? Nie, powiada Autor, dopóki „ślady zabójstwa wtapiają się głęboko”, a „śmieci goni wiatr”, dopóki potrafimy odróżnić prawdziwą, „zbrukaną czułość” od chytrej „maski zła” oraz usłyszeć trzy dźwięki z Chopina zanim zatrzasną się drzwi autobusu. Autor nie pozostaje bierny na omawiane problemy i śmiało rzuca pytanie w przestrzeń kartek: „dlaczego nikt nie ratował ptaka?”. Na podobnej podstawie buduje argument przeciwko przemocy i wojnie, o czym świadczą ostatnie wersy utworu „Zajęcze mięso”: „Mózg nie przewidział jednak/ matczynych łez”. Okazuje się więc, że w tym świecie jest jeszcze „człowiek”, przy czym słowo „człowiek” to nie puste pojęcie czy nazwa jakiejś mglistej humanizującej idei. W słowie „człowiek” winniśmy usłyszeć przede wszystkim pierwszą osobę liczby pojedynczej, a w dalszej kolejności – konkretnych ludzi mieszkających być może za ścianą, bo każdy ponosi odpowiedzialność za kształt świata: „Jeżeli jest wieczność,/ to musi też być człowiek./ ...Bo kto by sobie to wszystko wymyślił?”. Gdzie powinno być miejsce owego „człowieka”? Odpowiedź na to pytanie jest zarazem swoistym wezwaniem moralnym: „w miejscu, gdzie toczy się wojna,/ w samym sercu ludzkości”. Bo przecież „o codziennym trudzie nie wypada mówić/ w ekskluzywnym towarzystwie lakierowanych fortepianów i błyszczących mercedesów”. I choć autor nie podaje czytelnikowi karabinu czy skalpela i nie ubiera go w uniform, to jednak wskazuje, na czym może polegać jego „poczęcie” jako „człowieka”: stań pośród ludzi i zacznij nasłuchiwać. Istotnym bohaterem tomu, obecnym w kilku wierszach, jest Konrad, figura wyraźnie odnosząca do polskiej walki narodowowyzwoleńczej. „Czy to ty, Konradzie, podłożyłeś dzisiaj bomby/ na pierwszych stronach gazet?”. Dzisiaj, a więc tu i teraz, w Polsce, jaką mamy po 1989 roku, wolność okazuje się, zupełnie jak w gorzkich resentymentach Żeromskiego sprzed prawie wieku, nieporadną radością z odzyskanego śmietnika, rubasznym śmiechem „wielkich włodarzy/ wielkiego NIC”. Ciesielski nie owija w bawełnę: nie ma już Polski, jest hipermarket. Konrad jest tylko „źle ustawionym meblem”. Dlaczego? Okazuje się, że w ciszy serca wiedzie „długie monologi”. Wypada spytać: co po nich konającemu z zimna starcowi w samym centrum wszechpustki? Czy autor pije tu do niektórych współczesnych: krzykaczy, smutasów i gałganów? To możliwe, skoro Konrad szepcze natchniony: „Zróbmy miłość w wynajętym pokoju, po cichu/ by nie naruszyć równowagi wszechświata”. Bo przecież Konrad nie może być Konradem, jeśli zatraca swą istotną właściwość: zdolność do działania. Co pozostaje współczesnemu poecie? Rozdeptać wszechświat. Nie gniewnie, lecz z umiarem. Bo dopiero wówczas można wytaczać działa, gdy zna się dokładnie anatomię rzeczywistości. Trzeba wiedzieć, co można odrzucić, aby „bochenek chleba,/ nie naruszony jeszcze przez szczury” ocalić w dżungli centrów handlowych. Przed poetą-człowiekiem stoi trudne zadanie, łatwiej bowiem „zapalić skręta pod blokiem” niż głęboko zaciągnąć się życiem. Książka Ciesielskiego jest swego rodzaju odyseją po rozmaitych obszarach ludzkiej egzystencji. Zawsze jednak chodzi o rejestrację szczelin, które mogą umożliwić komunikację człowieka z jego własnym niepowtarzalnym istnieniem, a także prawdziwy kontakt z innymi istotami czującymi. Znaczący na tym polu jest wiersz „Oto jestem”, w którym tajemnicą wszechświata (podobnie jak w „Czasie apokalipsy 2”) okazuje się płacz dziecka. Płacz dziecka zdaje się wyjściem ewakuacyjnym ze strefy dyskursywnej plątaniny sensów. Splątanie różnych języków to dla współczesnego człowieka zagrożenie, ale zarazem szansa. Bo jeżeli uda się odnaleźć kod translacji, to być może na ziemi zapanuje dobro i porozumienie. Póki co, większym zagrożeniem niż niewspółmierność różnych języków jest niezrozumienie w obrębie jednego. Podmiot liryczny książki to przecież aż po ostatnią stronę samotna, schowana za „pergaminem skóry” monada, zdolna dosięgać wciąż jedynie „obrazu i podobieństwa”. Gdzie zatem szukać języka, który umożliwi porozumienie? „Słowo?/ Ono jeszcze nie powstało”. Nie powstało, bo „w miejscu sumienia,/ brak danych”. Może jest więc tak, że czasem trzeba się pozbyć Boga, aby znaleźć Boga. Czyli odrzucić dotychczasowe kategorie aksjologiczne jako obrzydliwe idole. Czemu jednak wówczas zaufać? Znamy już odpowiedź: płaczowi dziecka, gdyż „nie są pozbawione znaczenia i sensu / pierwsze sylaby niemowlęcia”. „Co możesz mi powiedzieć?.../ Nic, a może wszystko” – to nie tylko pierwsze słowa tytułowego wiersza, który zresztą otwiera książkę, to także miejsce, od którego zaczyna się wszelka refleksja nad światem oraz realna przemiana człowieka. Dialogowy charakter tych dwu wersów zawiera pewne przesłanie egzystencjalne: przemiana człowieka może się dokonać tylko wówczas, gdy ten usłyszy wołanie ze strony świata. To, czy świat będzie „barłogiem” czy „ogrodem”, zależy tylko od nas samych. A zacząć trzeba od tego, co tu i teraz. Odezwij się – oto przesłanie książki Wiesława Ciesielskiego. |