Charles Simic |
Łyżka
Stara łyżka, Obgryziona, Wylizana do czysta,
Wypolerowana Że aż się iskrzy Jak oko rzucające urok,
Mierzy cię oto wzrokiem Sponad stołu, Gotowa wydrapać
Dzisiejszą datę I twoje nazwisko Na gołej ścianie.
Kamień
Wejść do kamienia – To byłoby coś dla mnie. Niech ktoś inny grucha jak gołąb Lub zgrzyta tygrysim zębem. Mnie wystarczy być kamieniem.
Z zewnątrz kamień jest zagadką: Nikt nie umie znaleźć odpowiedzi. Wewnątrz jednak musi być chłodno i cicho Nawet gdy na kamień nastąpi całym ciężarem krowa, Nawet gdy dziecko wrzuci go do rzeki; Kamień opada wtedy powoli i niewzruszenie Na rzeczne dno, A ryby podpływają, by trącić go nosem I słuchać.
Widziałem nieraz, jak bryzgają iskry, Gdy kamień stuknie o kamień, Może więc w środku nie jest znowu aż tak ciemno; Może poświata księżycowa Dociera tam skądś, jak gdyby zza wzgórza – Światło na tyle jasne, by można w nich dostrzec Dziwaczne hieroglify, mapy gwiazdozbiorów Wyryte na wewnętrznych ścianach.
Charles Simic
Charles Simic jest zdaniem. Zdanie ma początek i koniec.
Jest zdaniem pojedynczym czy złożonym? To zależy od pogody, To zależy od gwiazd nad głową.
Co jest podmiotem zdania? Podmiotem jest wasz ukochany Charles Simic.
Ile w tym zdaniu orzeczeń? Je, śpi, spółkuje – to niektóre z nich.
Co jest dopełnieniem zdania? Dopełnienia, moje dziatki, Jeszcze nie widać.
A kto pisze to niezgrabne zdanie? Szantażysta, zakochana dziewczyna, Petent szukający posady.
Czy postawią na końcu kropkę czy pytajnik? Postawią wykrzyknik i zostawią kleks.
Kosmologia Charona
Nic prócz światełka latarni Żeby mógł się zorientować gdzie jest I za każdym razem góra Świeżych zwłok do załadowania
Przewozić je na drugi brzeg Gdzie cała masa takich samych Przypuszczam że już mu się myli Który brzeg jest który
Przypuszczam że to nieistotne Nikt się nie skarży a on w końcu Ma tyle kieszeni do przeszukania W jednej skórka chleba w innej kiełbasa
Z rzadka trafi się lusterko Albo książka którą wyrzuca Za burtę w głąb ciemnej rzeki Bystrej zimnej głębokiej
Cudowne dziecko
Dorastałem zgarbiony nad szachownicą.
Uwielbiałem słowo końcówka.
Wszyscy moi kuzyni mieli stroskane miny.
Był to nieduży dom w pobliżu rzymskiego cmentarza. Samoloty i czołgi wprawiały szyby w drżenie.
Profesor astronomii, emeryt, nauczył mnie grać.
To musiało być w czterdziestym czwartym.
W komplecie, którym graliśmy, złuszczyła się prawie cała farba z czarnych figur.
Zaginął biały Król, trzeba go było czymś zastępować.
Podobno – ja sam w to nie wierzę – widywałem tamtego lata wisielców na słupach telefonicznych.
Pamiętam, jak matka często zasłaniała mi oczy.
Miała swą własną metodę nagłego chowania mojej głowy pod swój płaszcz.
W szachach też – mówił mi profesor – mistrzowie grają z zawiązanymi oczami, ci najwięksi nawet na kilku szachownicach jednocześnie.
Para starych ludzi
Oczekują, że padną ofiarą morderstwa Albo eksmisji. Spodziewają się, Że wkrótce nie będzie co jeść. Na razie siedzą.
Przeczuwają nadejście gwałtownego bólu. Zacznie się – myślą – w sercu I podejdzie do ust. Zostaną wyniesieni wraz ze swym skowytem na noszach.
Dziś wieczór wpatrują się w okno, Nie zamieniają ni słowa. Od pewnego czasu pada deszcz, Teraz zanosi się na trochę śniegu.
Widzę jego, jak wstaje, żeby opuścić rolety. Jeśli w oknie będzie wciąż ciemno, Będę wiedział, że położył dłoń na jej dłoni Właśnie w chwili, gdy miała włączyć światło.
Kapusta
Zabierała się właśnie do rozpłatania główki Na dwie połowy, Ale zmusiłem ją do namysłu, Wygłaszając zdanie: „Kapusta symbolizuje misterium miłości”.
Tak przynajmniej powiedział niejaki Charles Fourier, Autor wielu innych jeszcze dziwnych i cudownych powiedzeń, Którego też z tej przyczyny nazywano za plecami wariatem,
Po czym najdelikatniej w świecie Pocałowałem ją w kark,
Po czym ona jednym pociągnięciem noża Rozcięła kapustę na dwoje.
Wiersze pochodzą z tomu: „Madonny z dorysowaną szpicbródką oraz inne wiersze, prozy poetyckie i eseje”, wybór i przekład Stanisław Barańczak, Wydawnictwo a5, Poznań 1992.
Materiał nadesłany: Sylwia Olczak PRIMUM PUBLIC RELATIONS Partner Media Consulta International |