Radosław Wiśniewski |
IN ABSENTIA. BARRANCA DEL MUNDO
el sol wyciąga ręce przez soczewkę atlantyku i łapie za włosy cień konsula, zmieszanego z mescalem i obojętnością doskonałą jak łuska na grzbiecie jaszczurki żłobiącej zbocze monte alban. na szczycie indianie wystawieni na żer powracających bogów
obdzierają psa ze skóry i wróżą z jego jelit czas wąwozów i dudnienia serca ostrego jak brzytwa szlifowana obsydianem i tufem. zanim odejdą - tlaloc rozpoczyna ostrzał z deszczu dziurawiąc twoje dni naciągnięte do przezroczystości jak zwierzęca błona.
zrastają się tutaj w odrętwiałą ziemię, krateryczną noc gdy pod twoją obronę uciekam się drogami, z których żadna nie kończy się na progu cerkwi; alejami znaczonymi łachami rudego werniksu odłażącego z lipnych dekoracji, wspak których
el sol kroczy na strzelistych szczudłach wzdłuż brzegów tektonicznych kadzi. od wschodu spiętrzają się barykady arktycznego powietrza, na południu rosną płonące żywopłoty i wtedy pod twoją nieobecność oddalam się żywa, czujna
tropicielko odcisków palców na karku - spisana ościeniami opadającymi z przydrożnych topoli, nasłuchująca głosu rozstępującej się skóry, głusząca pijany skowyt knajp w oaxaca i wzrok konsula, który pod twoją nieobecność
wyrywa tamtego psa z zawiasów układu słonecznego i rzuca go przeciwko cieniom pełznącym w dół stoków monte alban
jak wahadło z kości
październik 2003 |