Anna Adamowicz |
Marsjasz. rzeźba écorché
żywię głęboką niechęć do skóry. parszywie obrasta sierścią, brudem, pyłem dróg i gwiazd. na nic mycie, golenie, więc oskórowuję,
podważam nożem cienką warstwę odsłaniając włókna: równoległe ozy, drumliny i morenę czoła, świeżo zaorane wzgórza, ciasny kłębek włóczki.
nie śmiem wzruszać, rozplątywać węzłów ścięgien, urzekają mnie bruzdy podsączone sokiem. oto najjaśniejszy klejnot, najwyższy preparat –
Apollo, plastikowy nożyk. i brzoskwinia w dłoni.
wątpia
tyle bieli, po której nie można pisać, nie można chodzić
prześladuje mnie obraz pełnego poświęceń macierzyństwa. śnią się brzuchy, różowe dzieci, bawełniane śliniaki: wszystko okrągłe.
do ciebie się modlę, pękata butelko pełna rzecznej wody, pełna po brzegi. zabierz ode mnie sny, daleko
święcenia
niosę mój brzuch jak obce zwierzę. klisze nakładają się na siebie: stół – ołtarz – – brzuch
okrągły jak ryba przed patroszeniem. dużo dobrych chęci. dużo wsparcia na kolumnach, kulach, łukach żeber i triumfalnych.
trzymam go w rękach. nie mamy sobie nic do powiedzenia
likwidacja niemieckiego cmentarza w Lubinie
ciągle masz brodę, może chciałeś wyglądać poważnie, dostojnie, a może brzytwy dawno przetopiono na lufy. umarłeś, bo wojna, bo front, bo zbłąkane kule albo zapalenie wyrostka, atak serca, krew spaprana od brudnej spinki przy mankiecie. byłeś inteligentem bądź chłopem, wariatem, geniuszem, każdym, wszystkim, niczym, sobą, a teraz leżysz, bardziej węgiel niż człowiek, w pośpiesznie dopasowanym drewnie, które pamięta kształt (w przeciwieństwie do ciebie), nie wiesz nawet, że nad tobą świat zmienia maskę, zdziera stare blizny – dopóki ktoś nie odkopie i nie otworzy trumny. wystraszyłeś młodzieńców, geehrter Herr Fuchs:
ciągle nosisz brodę chociaż nie masz twarzy
high, higher, highest
jestem kozą wchodzącą na greckie kolumny. ale czy to czyni mnie lepszą niż kawałki mięsa wiszące na hakach?
czyni.
zwłaszcza kiedy odróżniam porządek joński od korynckiego i kiedy wyszorowanym na glanc kopytkiem
nie brudzę kanelur
muzeum anatomiczne II
dwudziestodwuletni chłopcze, którego serce spogląda na mnie zza szyby gabloty, musiałeś mieć ogromne, silne dłonie, wyniosłe górskim powietrzem płuca. kraj na pewno cię potrzebował, był dumny, czuł się twoim ojcem, matką. chłopcze, przykładny uczniu, wzorowy harcerzu, przodowniku pracy.
za jakie grzechy twoje serce stało się kruchym lampionem? czy szklana gablota, która jest ci osierdziem wie, że któregoś pięknego dnia powiedziałeś krajowi, szeroko otwierając usta: w głębi serca zamiast ojczyzny mięśnie mam brodawkowe i ścięgniste struny?
Anna Adamowicz (ur. 1993) - studiuje analitykę medyczną, publikowała m.in. na stronie Fundacji im. Tymoteusza Karpowicza, stronie internetowej Odry, w Inter-, Toposie i Arteriach. Prowadzi bloga: http://morze-sargassowe.blogspot.com |