ZeszytyPoetyckie.pl
  • WYDARZENIA
  • DEBIUTY
  • KRYTYKA
  • POEZJA
  • START
Dariusz Adamowski

ZAPIS 2                                                     


Śnią mi się góry i przyjaciele rozważający

samobójstwo. A moja babka, w świetnej formie

młodsza o całe wieki, mówi, że zamieszka u mnie.

(Czy mam dokąd

się wyprowadzić?)

I nawiedzają mnie zmarli,

których we śnie bym o to nie podejrzewał.

Nie mają żadnych odpowiedzi, ale wiedzą,

że wkrótce napytam sobie biedy. Bo jeśli czas

przeszły i przyszły nie istnieją, to grzeszę

wciąż w tym samym ciele i umyśle. Powtarzam

jeden błąd od urodzenia. Rzeźbię go

na pierwszej stronie szesnastokartkowego zeszytu

w trzy linie. A potem, lecz nadal, odchodzę

od zmysłów, liżę ranę. Usta mam coraz bardziej sine,

a oczy coraz mniej przejrzyste. Ale widzę

zmarłych jak żywych. Widzę samobójstwa moich bliskich

i moja babka jest w pokoju obok. Myli mnie

ze swoim ojcem, a ja zostawiam jej dom,

całą wieś. Wyprowadzam się

naprzeciwko.

 

 

ROZPRUWACZ


To co zasłonięte musi zostać odkryte. Trudzimy się,

by to zobaczyć i dlatego tak często zostawiamy głowy

na torach, dlatego spadamy z najwyższych pięter.

A gdy leżymy, nóż kroi głęboko. Cięcia przebiegają

wzdłuż linii podstawowych wiązań. Potrzeba bardzo ostrych

narzędzi i wielkich prędkości, by sprawdzić, czy jesteśmy stworzeni

z tej samej substancji, która nadaje nam zewnętrzny kształt.

Czy utrzymuje nas przy życiu pięciopalczaste złudzenie?

Jeśli tak, zaiste powstaniemy z martwych i zapiszemy przestrzeń

jak zwykła kartkę. Jeśli nie, zstąpimy do niższych wymiarów

i będziemy się kurczyć w bóstwach do nieskończoności.


Zajrzyj w ciemność krwi, w lepkość szpiku. Oto twoja droga.

Oto nóż.

 

 

BAJKA


Gdzie jest miejsce na wiersz? Nie zapiszemy

białych kartek. I stanie się zima. Chłód

dotknie tkanek i utka sieć z wszystkiego co żyło.

Połączy ściętą krew ssaka i martwe oko ryby

w jeden collage.


Rozjarzy się, co było ciemne

i już nie zgaśnie. Utonie, co miało się unosić.

Wyblaknie, co było zapisane.


Natchnienie jest jak oddech na mrozie. Dusza

ptaka odlatująca do zimnych krajów.

 

 

 

JIHAD


Wojna. Tak nagle przychodzi mi do głowy

to słowo. Rzecz na opisanie stanu rzeczy.

Jedna z Ostatnich Wojen. Nic mnie nie uchroni.


Żyłki, srebrzyste ścieżki biegnące z tranzystora do układów

scalonych. Elektrowstrząsy łączą mnie z chaosem. Niemrawa

myśl, która zaczyna się o siódmej rano nad poranną kawą

realizuje się w nagłej śnieżycy, w braku wody, w wybuchu

samochodu pułapki, w bankowej katastrofie, w zasiłku, w odwilży,

w gwizdnięciu czajnika, w słodko-gorzkim smaku na języku.


Nie wystarczy uzbroić się w cierpliwość.


Trzeba przeskoczyć tę górę dziesięć razy. Trzeba się odzwyczaić

od przyjemności, przyjemnostki, od każdego przerażenia

i strachu przed strachem. Odwyknąć od życia.

Od śmierci.

Od czasu.

 

  

MARZEC


Ciało mówi mi same przykre rzeczy. Choćby:

jesteśmy już starzy, nie uważasz. To pytanie?

(To ma być odpowiedź?) I tak w kółko.


Jesień się skończyła. Myślałem, że ostatecznie,

ale oto zima muminków, drzewa obchodzą

tłusty czwartek i już marzec, który kiedyś był


ulubionym miesiącem. A teraz śnieży. Szumi.

(Szukam panelu sterowania. Szukam instrukcji obsługi.)

Widzę tę perspektywę. Jakby coś z Rublowa. Będzie


się poszerzać i pęcznieć. Im więcej przeżyję, tym szybciej

trzeba będzie porzucać. W pętlach. W niekończących się

spiralnych lukach.

 

 

WIELKANOC


Jeże jeszcze nie zmartwychwstały. Tylko ropuchy

odrzuciły grudki ziemi i wypełzły z grobów. Kos

uciekał przede mną, hałasując wniebogłosy a sójki

śledziły mnie przez cały czas.


Ścieżka była tak mocno wydeptana, że brnąłem w niej

po kolana. Po pas. Drzewa pokazywały pączki. Ale skąd

ten chłód? Wszystko było swoje i bliskie ale zupełnie nie na miejscu.

Czy to ja szedłem, czy tylko krajobraz?


I w końcu owoce dzikiej róży. Pamiętam ich zimową fotografię:

soczyste, krwistoczerwone na śniegu. Teraz brązowieją, marszczą się,

spadają. Nie zjadł ich żaden ptak, nie zebrał człowiek - nie będzie wina,

aromatycznych powideł. Tej wiosny przygarnie je ziemia.

 

 

TSO PEMA


Nad jeziorem Tso Pema wzgórza gurują

nad nami, tak jak złocista statua Guru Rinpocze.

Sanskryt dotyka języka polskiego. Język

mamrocze mantry i mrok w tych słowach

dobrze oddaje wszystkie zaciemnienia umysłu,

które próbujemy zgubić po drodze, choć

są bezcenne i zamiast zostawiać ślady,

wleczemy je za sobą. Żaden krok nie zbliża nas

do celu. Żaden nas też nie oddala i to jest dobra wiadomość.

Tylko jak przyjąć ją dobrze?


Nastaje rano i krew w tym słowie sprawia,

że małpy ukryte w gajach zaczynają wrzeszczeć.

Wrzeszczymy głośniej i głośniej.

Wniebogłosy.

 
Copyright 2023 | ZeszytyPoetyckie.pl | Redakcja | Mapa serwisu | Regulamin

Akceptuję

Ten serwis wykorzystuje pliki cookies

Serwis wykorzystuje pliki cookies m.in. w celu poprawienia jej dostępności, personalizacji, obsługi kont użytkowników czy aby zbierać dane, dotyczące ruchu na stronie. Każdy może sam decydować o tym czy dopuszcza pliki cookies, ustawiając odpowiednio swoją przeglądarkę.

Więcej informacji znajdziesz w Polityce Prywatności i Regulaminie.

Twoja prywatność jest dla nas ważna

Właściciel serwisu gromadzi i przetwarza dane o użytkownikach (w tym dane osobowe) w celu realizacji usług za pośrednictwem serwisu. Dane są przetwarzane zgodnie z prawem i z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Przetwarzanie części danych może być powierzone innym partnerom.


Przetwarzanie danych

Polityka Prywatności

Zmień ustawienia ciasteczek

Bezpieczeństwo w Internecie