Przemysław Owczarek - prezentacja |
Telemach
podobno dopóki patrzysz na drzewo jesteś człowiekiem. mógłbyś być prawy jak Goethe kiedy północ dociera do gardła zaszczuta
przez niepewność dzieła. znasz bajki, które sprzedaje się pociechom? o funduszach i filarach raju? chciałeś być
dzieckiem, ale zbyt wielu zwiodło cię w powagę. skradasz się jak Odys, gdy jego łuk liczy zalotników. pieprzenie. nie musisz
wierzyć ojcu, gdy jesteś z matki. nie musisz wierzyć matce, jeśli straciłeś ojca. przecież przyszedłeś go zabić. w wierszu powinieneś biec
aż dościgną cię słowa. rany przemywaj winem.
sylwester w Przechodach
I pięć godzin sennej jazdy za Białystok. pani Jagoda czekała na nas przy leśnej drodze. potem jej nissan prowadził przez most za rzekę do domu na polanie, gdzie długi stół obrósł w szynki, śledzie, zieloną flaszkę bimbru
z etykietą „kopnięcie łosia” i wierszykiem którego nie pamiętam. ale ogień przeszedł przez ciało jakby było ołtarzem na nowy rok. nie czekaliśmy. ruski front przydybał lód na bagnach, a Biebrzę zrosiły tropy byków
i klęp. zwierzyna weszła w potrzask migawki. przy grze w kości piliśmy Bordeaux. ktoś mówił o zakupach w Lidlu, gwarancjach na sukces.
II niewiarygodnie pracochłonne inkrustacje mrozu. pisać o naturze? – staroświecki styl. zwłaszcza na rannym rekonesansie z lufą Canona gotową do strzału. kto uwierzy
w adrenalinę myśliwego, która ma wsączyć się w wyliczone zgłoski, przeniknąć przez sidła odniesienia. nie zalecaj się do błyskawicy. zanim ostygnie w tobie rzeka
znajdź słoneczny rozbłysk, szkliwo, sparciałe widma które plamią ścieżkę. powrót skończy się obok stołu. w protestanckich mitach, śnie bankowca w wierszu, którego nie wyjawisz znajomym.
czy zimny śmiech strąci ich z mostu? niech przejdą.
III dzień czysty jak samogon. lisi taniec wokół stada dzikich gęsi. czujny przelot jastrzębia. źrenice pamiętają o małych zabójstwach.
wywód
I niepoprawny sen o złym niedźwiedziu. wpędził cię na drzewo, które potem uschło na przystanku. ósma rano. nad dachami styczeń w pełni. księżyc porastały plamy szarych osiedli.
i myślałeś o krytykach, którzy czekali na mesjasza, grzebiącego w śmieciach, resztkach na zapleczu rolnej hurtowni. włóczęgę ze squotu, którego oczy – ten żarliwy błękit
zbeszta świat w dorzecznej i dzikiej liryce. w odezwie wiersza, osobistym dowodzie którego nie znaczy dokument tożsamości. znam świetnego poetę. zamieszkał w bloku
haruje na dzieci, goni czas. nosi piętno.
II pisz codziennie, bo miłość dla siebie musi być surowa, z d y s c y p l i n o w a n a. w pociągu spoceni mężczyźni przeklinają odwilż, deszcz i mgłę. szkoda wódki, gdy tak szybko tańcuje.
mogłaby powiedzieć kobieta, ale rzekł to chłop jowialny. job twoja mać, job, mówił jakby Rosjanie urwali kurek. i po co wiersz do taktu ta ta. in flagranti? zmiataj stąd
gówniaro z gimnazjum. który chłopiec przelizał ci dzień? którą chwileczkę uszczypnął w szkolny dżins? czy przesyłałaś mu fotografie piersi? teraz w korytarzu, otarłaś się o mnie. w letnim dotyku
jest tyle starości.
III jeśli coś rodzi się i coś umiera, jest coś „ani”. ani mżawka, ani błysk na szybie. jakby stara piosenka leciała od środka.
wschód nad Biebrzą
przechodził tędy mężczyzna o głowie kruka. jego oczy rozsypały się jak guziki. czmychnęły jak wróble. kobieta o błękitnej
skórze niedbale zdjęła dla niego sukienkę. kruszyły się jej włosy były ze szronu, zawiesiny. i śniłem o tym, kiedy twoje
stopy szukały ciepła pod kołdrą w misia puchatka. brzask właśnie pełgał na ścianie. usta były spuchnięte od głodu. ręka na piersi
szukała przymierza i znalazła je w ciele na oścież. dwa kruki nad rzeką spierały się z powietrzem. krople na szybie wbrew ciążeniu
szły ku słońcu.
jarzmo
kogo niebo kocha, tego rani w piętę. zaprawdę daleko zajdą ci, którzy stoją jedną nogą w rzece, a jedną na brzegu.
błogi wyraz narzucił ci uzdę, ale wiesz na którym wysiąść przystanku i które ominąć witryny. wiś, kołysz się, dojrzewaj.
leć, pikuj, gnij. wejdź w milczenie, wróć. usłyszysz, jak przemawiają twoje włosy. stopy same wejdą po schodach. język przyklei się
do rzeczy, a ich tętno spokojnie będzie bić w powietrzu. odnajdziesz przerwane aorty. zawiniesz w dywan własny lęk i jego upór
zgaśnie jak dioda. urodzisz się. zdrów. w trumnie.
rzeczy
jestem wam poręczny i dobre, doskonałe jest to, co nie myśli.
rygiel
bóg albo państwo przymusi cię do życia. cokolwiek niżej napiszesz, zardzewieje w zasuwie, zasklepi wrota i framugę.
jak wędkarz marzysz o igraszkach ze sprzątaczką. chciałbyś zostać królem księgarni. wyłupić sobie oko i posłać
do nieba. warto grać fabułą, która nie rozezna przedmiotów, jeśli nie zazna ukrytego w nich cienia? mógłbyś zachwiać się w progu jak
leniwy ksiądz z wiatykiem, któremu z ust wymsknęło się: bóg przyjmie twą śmierć i objawi najpiękniejszego anioła. ale dobrze wiesz: życie
jest gdzie indziej. prawda jeszcze dalej? |