ZeszytyPoetyckie.pl
  • WYDARZENIA
  • DEBIUTY
  • KRYTYKA
  • POEZJA
  • START
Krzysztof Szymoniak – prezentacja

(Fotografia Iza Budzyńska)

Akt


ciało

wymaga

wódki

im więcej wódki tym gorzej

im więcej ciała tym prędzej

im więcej gorzej tym lepiej

ciało

wymaga

wódki

im więcej ciała

im więcej noża

im więcej mydła

tym piękniej

w proch się

obrócisz

 

 

Moja teoria niepotrzebności


przegryzasz się przez rzędy

niepotrzebnie kupionych książek

przez sterty niepotrzebnie zapisanych

zeszytów boisz się nocy każda z nich

może być nocą odkupienia gdy przyjdą

i powiedzą że bezczynność

to największa zbrodnia.


Żony poetów


słuchają studziennych pieśni

pokonują morze bezwietrzne

kończą rozmowę i rozmazują krew

na koszuli znikają w cieniu suteren

aż w końcu

pachnące mydłem

gotowe streścić wątpliwą filozofię


w przeczuciu przeganianej winem senności

podniecenia i szelestu sukien

w przeczuciu skrzypiącego łóżka wymówek

przekleństw i płodów

zamykamy gładko toczone zdania

obietnice i przysięgi


a one wciąż wierzą

wymyślają imiona dla lnianowłosych następców

tronu


my prawie każdy z nas

odmienia się nieustannie przez zaimki tryby

czasy opadłe liście zgwałcone łabędzie

wymyślamy pomniki i życiorysy


niekiedy skaczemy z wieżowców na sztuczne

trawniki toniemy w jeziorach otwieramy żyły


tak przepadają poeci


ich żony niańczą pogrobowców

żyją wśród tektury



Człowiek ze środka nocy


skończył trzydzieści lat

i pierwszy raz poczuł się młodo


w każdy poniedziałek upija się winem marki

riesling i chodząc od domu do domu przeprowadza

klasyczny rachunek metafor


raz do roku w podziemiach spotyka się z białym

rabinem rozmowy trwają wiele godzin i kończą

się nad ranem powszechnym zgorszeniem


aby kobiety przychodzące o świcie do grobu

również mogły oczekiwać cudu


człowiek ze środka nocy skończył trzydzieści lat

wchodzi na zielone wzgórza przywdziewa

mszalne prześcieradła

i czeka

 


Głód


Na czarnych drzewach siedzą czarne. Siedzą i patrzą.

Na białych drzewach też czarne.

Czyszczą dzioby, ruszają skrzydłami.

Nic się nie zmienia. Siedzą i patrzą.

Stoję między białym i czarnym. Stoję między czarnym

a czarnym. Stoję między białym i białym.

Nic się nie dzieje. Nie zmienia się nic.


Czarne węszą. Jestem głodny. Jestem więźniem.

Moje ciało znika w białym. Cieniu. Mój oddech

pełza po ścianach. Ja stoję, one czekają.

Może upadnę, może otworzę okno.

Nic się nie dzieje. Mam dużo czasu. Podglądam czarne

katedry spadające w środek lasu i gołębie

uciekające z płomieni.


Jestem głodny. Rozpadam się. Odbarwiam się

przyparty do muru. W szybach młoda jesień.

Połamane jabłonie. Piję wino, klnę.

Wyobrażam sobie miłość sytą jak letnie upały.



Prześwietlenie przekraczanie


poranne prześwietlenie rzeki czy płynę

dzikiej rzeki wylewnej rzeki codziennej

prześwietlenie pełne jabłek a może


tylko wspomnienia a może tylko zapachu

między trzciną a przekraczaniem płynę

dziki ptak zaszyty w ogniu niedościgły


dziki ptak nie rozumie półsłówek dzika

rzeka nie rozumie człowieka sztywnego

który zwęża jej ciało do betonowej rynny


poranne prześwietlenie ptaka w jasną plamę

na drugim brzegu to zasłona modlitwa ognia

dziki ptak nie rozumiem półsłówek dla niego


wiatr to wiatr niebo to niebo a ja płynę

bezbronne ramiona rzeki to największa

miłość największe przekraczanie jasności


ptak to ptak a wiatr nigdy nie będzie

człowiekiem a człowiek nie prześwietli

ognia może się tylko zapatrzeć zachwycić


zapomnieć przekroczyć i z ptakami zginąć



Pożegnanie z poezją


Oto ja. Szukam miłości i spokoju.

Od wielu lat błąkam się po rozkopanych ulicach

i to co widzę jako świat pewnie jest moim światem,

co czuję jako życie – życiem jest

chociaż to nic pewnego.

To ja. I wiem, że to co światłem ze mnie,

co mrokiem ze mnie, co we mnie szuka

jednej czystej rzeczy, to co ze mnie jest,

a co szuka jednej prostej prawdy, jednego udanego

milczenia – wszystko to prześwietleniem jest,

ogniem i rzeką jest, krwią i pożądaniem.

Tak. To ja, a może tyle mnie tam co odbicia

w jesiennej kałuży, może tyle mnie co myślą ogarniętej

trwogi, tyle mnie tam ze wszystkim.

Szukam miłości i spokoju. Szukam słów paru prostych.

Wiem. Trzeba iść dalej. Idę więc. Moja śmierć jeszcze

chowa się w słonecznej zamieci.

Myślę więc, jak to jest przyjacielu – pijemy wódkę

a jak byśmy nie pili, potrząsamy jądrami jak psy

a jak byśmy nie żyli. Żadnej odpowiedzi.

Kładę się więc w cieniu przy zakolu rzeki i leżę.

Jestem. To ja, cały z bagien, z oszczanych zaułków,

martwych stepów i piwnicznego kochania.

Odchodzę. Ciągle odchodzę. Spokojnie zanurzam się

w osty i łopiany. Szukam – czego nie ma.

Gubię - czego nie znalazłem.



Tryptyk kępiński


1

oto miasto

hydranty rynek światło żydowska dzielnica

historia nadgranicznego bastionu

źródła dzieciństwa przyjechałeś spragniony

więc skaczesz w przepaść z hotelowego balkonu

żeby wrócić do przeszłości

wycięte drzewa udomowione pola groby ludzie

spotykasz bezdomnych i ślepych

pijesz z nimi rtęć

dotykasz murów spalonej synagogi

liczysz latawce na błękitnym niebie


2

parki ciche

pod pomnikiem na rynku pijany filozof

przepowiada losy Józefa

nie rozpamiętują tutaj

wojen o piaszczyste skarpy

na drutach kruszeją widokówki

kiedyś dostrzegałeś bogactwo okapów i węzły

teraz tylko jakieś obce twarze i głosy


3

dobrze być z tego miasta

kochać je jak pierwszą żonę

do której wpada się na herbatę

dobrze wiedzieć

że są miejsca

gdzie jesteś spóźniony

o całe życie

                                 Kępno, jesień 1985



13 (krajobraz z labiryntem)


tutaj miasto wyrasta z pełnego piachów krajobrazu,

tam dwie wyspy leśne i ratusz z widokiem na rzekę,


albo trzy kościoły i rynek z pomnikiem, skąd w ciszy

ku żytnim polom wymykają się ludzie, ulice, jaskółki


w każdym z tych miast zadymiona gospoda, a w niej

zaczadzone męskie twarze i pijane tęsknotą kobiety


wszędzie tam zakwitają latem smukłe dziewanny, a

bezsilni kochankowie kreślą życie w śnie, na odłogach,


jestem z takiego miasta, pamiętam siwe bezdroża,

te pustki daremnie rozświetlane ogniem spirytusu


słyszę ciągle ten skowyt, widzę wieszczących klęski,

którzy od zawsze więdną nad kuflem cienkiego piwa


w tym labiryncie słów, zazwyczaj pomiędzy rynkiem

a przedmieściem, dziewczyny czekają niecierpliwie,


zaklinają krew, wróżą, pragną, by ominęło je rodzenie

przypadkowych dzieci, napominanie matek, zwątpienie


tam, w zaułkach, krzepnie amarantowa trucizna,

smutni ludzie nie walczą z losem, nie protestują


raz po raz tylko przemieniają poranne wątki i motywy

w głębszy sens znany tylko filozofom i szaleńcom

 
Copyright 2023 | ZeszytyPoetyckie.pl | Redakcja | Mapa serwisu | Regulamin

Akceptuję

Ten serwis wykorzystuje pliki cookies

Serwis wykorzystuje pliki cookies m.in. w celu poprawienia jej dostępności, personalizacji, obsługi kont użytkowników czy aby zbierać dane, dotyczące ruchu na stronie. Każdy może sam decydować o tym czy dopuszcza pliki cookies, ustawiając odpowiednio swoją przeglądarkę.

Więcej informacji znajdziesz w Polityce Prywatności i Regulaminie.

Twoja prywatność jest dla nas ważna

Właściciel serwisu gromadzi i przetwarza dane o użytkownikach (w tym dane osobowe) w celu realizacji usług za pośrednictwem serwisu. Dane są przetwarzane zgodnie z prawem i z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Przetwarzanie części danych może być powierzone innym partnerom.


Przetwarzanie danych

Polityka Prywatności

Zmień ustawienia ciasteczek

Bezpieczeństwo w Internecie