Marionetki
katarzynie i wobec preisnera
Dlaczego się śmieją? – Ze smutku.
A dlaczego żyją, kochają, pragną?
Dla smutku, dla smutku, dla smutku.
I
Kiedy jest cicho i ciszej już być nie może; kiedy radio
przeszło na granie losowe, a w telewizorze brzęk –
miliony brzęków, wtedy wiem – wymieniają sznurki.
Po kolei, dom po domu, przez okna i uszy ktoś drucikiem
rozwiesza manualne sznury: sypialniane, łazienkowe,
krótkie, dłuższe, niewidoczne żadnym okiem. Tylko dzieci –
tu ostrożnie! U nich sznurki muszą być mocniejsze.
II
Trzeba nam jeszcze łyżkę; łyżkę szaleństwa, by poczuć
się bezpiecznym w tym domu luster, w wirażu mętnych
pomieszczeń. To czas nastały, lecz stale mijający;
czas nieustalony, a jednak bez przerwy coś ustalający.
Trzeba nam jeszcze okna; okna z widokiem, by poznać
prawdziwą wartość bycia tu – w środku, gdzie cienie
i wiara płyną bokiem. To świat niepełny, choć pełnia
nie jest życiem; rozległy – świat – rozlegający ciszę.
III
Wieczność? To jak styczniowa przebieżka – zmęczone ciało,
chociaż nie gorące; oczy - zachwycone, a przecież wszystko mija
i tylko nerw po brodzie - zaczepiona jak żyłka ślina. Kolana
zgięte, szeptem: jestem słaby. I znowu biec się zaczyna.
Wampiryzm
Marii Janion
To chyba część słowiańskiej pogardy – bladość
wpajająca lepkie stany. Czerwone mleko w oku
wiruje coraz chętniej, a powieki jak witraże –
pozwalają marzyć.
(nastoletnia strzyga – studiuje sztukę i blednieje
na poddaszu)
Ta młoda z parteru ma dziś chłodne dłonie,
kredę na policzkach i milion krętych płonięć.
Przez śnieg parkowy obrzeżnego Mińska
zakręca krynoliną i szepcze w puls: wytryskaj.
(powiedz, co widzisz, kiedy ciepło odbierasz
wypitych filiżanek)
Co sobie myślisz, kiedy po słowiańskim thillerze
wracasz pod kołdrę w niebieskie słonie, i leżysz.
Czy krew zlizujesz z palców i z brwi strzepujesz
skrzepłe, czy raczej spokojnie, lekko: początek i koniec
szeptem. |