Ela Galoch |
Jesień
Tylko poeta może porównać oczy kobiety do koloru omszonej małży w nas dzisiaj nie ma dzikich plaż czytamy nekrologi i pojedyncze wyrazy o znajomych czasem posługujemy się o centymetr dłuższą metaforą przy kawie przeważnie milcząc chociaż park ociepla się od umbry aż biała pajęczyna ciągnie się jak nić ze sprutej powłoczki przerywasz ją suchym monologiem o markach samochodów
chciałabym wyrwać się tam gdzie karmi się wiewiórki zamknąć ramiona przed obcymi i tymi w maskach chociaż moja wartość tkwi dalece poza sukienką niebieskiego dżerseju którą każesz mi prasować na widok sąsiada prowadzącego rower - potrzebuję mgły nad torowiskami żeby otrząsnąć się z tej zwyczajności jak z cukru pudru tak długo zalegałam pod warstwą kuchennej farby słowa się tylko zmieniały: ze zwinności żony przez kuzynkę czekającą z ciastem na wikarego a potem tłukącą na swój widok ramy okien
Łammy się tymi godzinami które nas nie przerastają chociaż nie jesteś jeszcze w pełni dojrzały do mrozów zostało kilka kondygnacji lecz już teraz wierzysz że dziewczyny potrafią być kanciaste i zimne jak pudełko sardynek na parapecie a przecież wszystkie (bez wyjątku) jesteśmy Ingrid Bergman kochamy Casablankę - potrzebujemy niezwykłości w palcach mężczyzn jak u Bogarda żeby mieć miłość nawet gdy skurczy się twarz za bukiet wrzosów rozłożę słońce na wnętrzu brzucha nie doświadczając bólu po kłykciach słoneczników – sny przyniosą ciebie aż zobaczysz jak z mojego oddechu uwalnia się ostatni powiew lata jakby dla nas nastały lepsze dni pełne świadomości kobieta zawsze czuje gdy pora wracać |