Koło
Nie wiadomo, dokąd uciec,
– wszędzie grasują seryjne ofiary,
wychodzą z bram pochylone, uległe
jak biedne kurwiątka, których
się nie posuwa, tylko za wygląd
daje piątkę i odchodzi.
Gonią cię jak szczura, znają każdy
zakręt, dopadną – to pewne.
Ale za którymś razem
coś pęknie i już nie będzie zgody
z naturą, urodzi się w tobie gorszy
z braci, chwyci za gardło i powie,
że waszą matką jest zaciśnięta pięść.
I tak, jak planowali, zaatakujesz
pierwszy – polubisz tę drapieżność.
Wtedy zaczniesz się bać.
Dokop
Z dziurawej kieszeni sypią się resztki tytoniu,
wszystko ci zwisa; biegniesz pochylony jak
zbieg. Czemu tak szybko, gdzie uciekasz?
Jeden kolor wpada ci w oko i nic nie jest
od czegoś ładniejsze. Takim jak ty, jak ty
teraz, co się może zdarzyć? Para z nas
eksportowa – piękna mery zęby cztery
i cichoszary, w pękniętych okularach schizol.
Bernie Allison zasuwa bluesa, aż mnie nosi,
aż rzuca po chodniku. Pobujaj się ze mną, niech
coś wreszcie tobą zakręci, zezowata kukło.
Ile jeszcze miejsc na nas czeka? Kurczy się
wyobraźnia, zegar bije, cmentarze raźno wyłażą
naprzeciw. Nie przefruniesz, musisz wejść, a ja
za tobą. Smycz i zaciśnięta ręka. Nic się za nami
nie wlecze. Urwało się, uciekło. Odpuszczone,
przemilczane bycie. Może w alei niezasłużonych
ktoś pomyli groby, położy kwiaty, zapali światło?
Bernie, cofnij płytę i leć od początku, dokop mu.
Obok
Szum w korytarzach żył, wokół plantacje
ścięgien; ciało zapięte na ostatni guzik
nie pozwala zobaczyć, co się w sobie dzieje.
Żyje się z tym ciałem razem i osobno,
pod jednym nazwiskiem, przeważnie milcząc.
Jakie są zwyczaje tego, co masz w środku,
czy śpicie razem, czy jedno z was czuwa,
pilnuje tętna, ciepła i oddechu?
To żywe w żywym, bliskie i nieznane;
czasem ktoś musi tam wejść i się rządzi,
ogląda z bliska, dotyka i łamie, a ty
nawet nie wiesz – kogo bardziej boli.
Tylko głowa wydaje się wspólna
i jedna jest krew, wylana jak rzeka.
Do reszty daleko, choć tuż, tuż pod skórą
– szafa pancerna z zardzewiałym zamkiem.
Fru
Chłopcy z drogówki pokazują mi przejście
dla pieszych. Wiem gdzie są pasy, ale
odsuwam je; szykuję się do skoku na drugi
brzeg ulicy. Stopa wsparta na krawężniku
– pochylona, obliczam odległość.
Chłopcy w myślach liczą ze mną, grożą palcem;
od tygodnia mamy próby odpornościowe.
To taka mała obsesja, Janku. Patrz, tam
stoi budka z popcornem, pachnie
na kilometr, a ja bym chciała bez kolejki.
Pogasły wszystkie światła, nie mam świateł
wcale, na popcorn nie mam i co ze mną będzie,
Janku? Tutaj pusty chodnik i ja taka
rozmemłana. Tabletki przestały pilnować,
a na czczo – coś ciągnie do krawędzi,
każe iść tam, gdzie nie można się zmieścić.
Gdybyś mnie wtedy przeniósł na tamtą stronę,
nie musiałbyś dzisiaj warczeć, a ja się ulatniać.
I tak mi teraz wstyd, bo ty się wstydzisz
za mnie. Ale czy można coś z tym zrobić?
To już nie na moją głowę.
Pisk
Ubywa wody, dni coraz bardziej śmiertelne,
krajobrazy płaczą samotnie. Kto będzie szczepił
i rozsiewał tę moc, zbierał krople, czemu nie ja?
Niczego nie można podzielić na pół, nic już nie chce
być całe i żywe. Co było moje, ktoś zabrał bez pytania.
Rzeczy znalezione, tylko to teraz mam. Wysuszony
pejzaż, puste rzeki i kilka wystraszonych ptaków
z objawami choroby sierocej. Jesteśmy tacy
niepodobni do wszystkiego, co kocham.
Wiersze pochodzą z przygotowanej przez "Zeszyty Poetyckie" oraz OFF_PRESS z Londynu dwujęzycznej antologii współczesnej poezji polskiej (w przekładzie Marka Kaźmierskiego) pod redakcją Dawida Junga i Marcina Orlińskiego.
(Fot. Wikipedia) |