Premiera: Kamil Kwidziński „Conan i Coco” |
„Idą poeci nowsi”
W motcie z Schillera słyszę zapowiedź, że oto nadchodzi wiecznie powtarzalna nowość. Adept słowa staje się poetą dopiero po różnie rozumianych przejściach, doznanym wstrząsie poznawczym. Pełnia zaś ma wiązać się z ponownym scaleniem, powrotem do siebie samego, pierwotnego. Natura i kultura w takim nowym poecie mają dogadać się po swojemu, zawsze inaczej, zgodnie z duchem czasu. Nie wiem, jak dużo zmieniło się od czasów Schillera, jak się okrutnie wszystko pokomplikowało, także za sprawą kultury masowej, Jacka Kerouaca i Elvisa Presleya. Ta wiedza nie jest mi potrzebna przy lekturze „instynktownych” (aczkolwiek udających „erudycyjne”) wierszy Kamila Kwidzińskiego, który sprawia wrażenie, jakby zaufał czemuś głęboko sprzed, jakiejś sferze szamańskiej, stanowi pierwotnemu. Nie chodzi mi o tego kogoś, kogo Leśmian, mając na myśli prawdziwego poetę, nazywał „człowiekiem pierwotnym”, bo do takiej konstrukcji, zdaje się, nie ma już powrotu. Tu najważniejsza jest, może naiwna, lecz niekoniecznie sentymentalna, wiara w moc wizji poetyckiej, siłę archetypicznego obrazu. W czasach ponowoczesnej gadaniny wiara ta zaczęła ukradkiem wycofywać się na dalsze pozycje, a dotkliwą dziurę po niej zatkano kultem retoryki, adoracją instytucji języka. Przy tych wierszach ma się wrażenie obcowania ze skazą, obsesją, traumą, a potem dopiero z wybujałą mechaniką języka. Język nie wyprzedza złożonych stanów psychicznych, (w tym sensie: nie symuluje), on służy, a to znaczy, że komplikuje, zaciera. Bo nigdy nie będzie w stanie pewnych poczuć zobrazować całkowicie. Te pierwsze („psychiczne”) obrazy poetyckie nie zawsze są obrazami słownymi. Poeta nie może w zdecydowany sposób powtórzyć za demiurgiem, że na początku było słowo. Było raczej kręcenie się w kółko, gorączka, niepokój, bezradność, napór niejasnych obrazów. I nie jest też powiedziane, że dobry wiersz uwalnia twórcę od obsesji, bo wreszcie wypuszcza na światło owe ciemne pędy. W wierszach Kwidzińskiego to jest skomplikowane, jak gra światła i ciemności, a znajome frazy, tony i dźwięki szybko uciekają od przelotnej znajomości, brnąć w tylko sobie znany zaułek, wciągając czytelnika w swoje zaświaty, zasłowia i mityczne zaszłości. I czy to jest nowe, ktoś zapyta, jak bardzo nowe? Nihil novi sub sole, odpowie miłośnik surrealizmu w poezji, malarstwie, filmie i życiu, podsuwając wzorce, na których nowy poeta mógł, aczkolwiek nie musiał, kształtować się w swojej podręcznej kuźni. Kto wie, czy do przeczuwanej listy nie dałoby się dołożyć kilku fragmentów z wierszy pokolenia Orientacji Hybrydy, a ponadto z utworów Janusza Stycznia, Urszuli M. Benki, Tomasza Różyckiego i Bartka Majzla... Najwięcej jednak pożytku dałaby tu kontemplacja obrazów „genialnej Remedios Varo”, określanych jako surrealistyczne, mistyczne i religijne. Tworzą tło dla ekstatycznego świata Kwidzińskiego, który w swych najlepszych utworach próbuje łączyć religię sztuki z mistyką miłości. Ale po Świetlickim i Sosnowskim, po Foksie i Podgórnik nie da się tego robić zbyt miękko i czule, nie da się zbyt naiwnie. Stąd dysonanse, bardzo umiejętnie tu rozgrywane w imię świeżości i sugestywności obrazu. W imię nowości. Bo „poeta nowszy” zawsze będzie sprawiał wrażenie, że zrodził się z ognia, snu i światła księżyca, i żadna historia literatury się go nie ima. Zanim nie przyjdzie na niego czas.
Karol Maliszewski
Książkę można nabyć tutaj
Kamil Kwidziński– urodził się w 1989 roku, mieszka obecnie pod Gdańskiem. Ma za sobą podróże po Europie (m.in. Półwysep Iberyjski, Bałkany, Wielki Step, Skandynawia) i Afryce. Pracował jako tłumacz i dziennikarz. Swoje teksty wydał w antologiach "Postscriptum" i "Złote słowa", a także, gościnnie, w tomiku "alter ego"Janiny Góreckiej. Debiutował "Sezonem arktycznym" (Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2011). |