Martyna Buliżańska o debiucie Małgorzaty Lebdy z 2009 roku |
Nie ze względu na piękne obrazy, ale na moc słowa
Roman Honet: Na początek chciałem zapytać o debiuty, które zapadły Ci w pamięć, czy trafiły na "listę książek ważnych". Zdarzyły się takie w ogóle?
Martyna Buliżańska: Zazwyczaj nie czytam debiutów, sięgam po klasykę, bo uważam, że tam znajdę wiedzę, dzięki której stanę się świadomym czytelnikiem. Nowa poezja i proza zazwyczaj nawiązują do tych z lat wcześniejszych, a ja jestem osobą, która chce, a wręcz czuje, wewnętrzny przymus rozumienia tego, co czyta. Dlatego szukam podstaw i wymyśliłam, że właśnie taką bazę odnajdę w klasyce. Niemniej pamiętam jeden debiut w „Zeszytach Poetyckich” z 2009 roku. Mimo że wtedy za poezją nie przepadałam, spodobał mi się tomik tropy Małgorzaty Lebdy. Lubię plastyczność opisów, choć oszczędną poprzez formę, to jednak odczuwalną. I mogę śmiało powiedzieć, że ja ten typ poezji dobrze rozumiem, czuję w ten zmysłowy sposób, który dla mnie, jako czytelnika, jest niezbędny, by przystanąć nad tekstem i co najważniejsze – zapamiętać.
Całość: Biuro Literackie |