Dzisiaj mija 137. rocznica urodzin Oskara Miłosza |
28 maja 1877 roku w Czerei (na wschód od Mińska Litewskiego, obecnie Białoruś) urodził się Oskar Władysław Miłosz herbu Lubicz, poeta, dyplomata litewski, od dwunastego roku życia mieszkający w Paryżu.
Zaangażowany w niepodległość Litwy, której obywatelstwo przyjął w 1919 roku. Do francuskiego obywatelstwa powrócił w 1931 roku. Był krewnym Czesława Miłosza.
Oskar W. Miłosz przekład Bronisława Ostrowska (1881-1928)
ŚPIEW WINA.
Wysączmy trzykroć czary na cześć twą, wieczorze, — Bowiem wszelaki smutek lepszy jest od nudy. Już noc roztacza skrzydła szeroko na morze, Na morze barwy rzezi, łun i szałów złudy,
Wysączmy trzykroć czarę na śmierć Bachusową, I wieków, które ponoć gdzieś żyły, niestety! Widzieliśmy, jak płynął przez noc księżycową Stary brzuch boga winnic w zgniłych falach Lety.
Wysączmy trzykroć czarę za serca, otrute Wiekiem ohydnym ponad wszystkie! Zrośmy szałem Życie drogim a nudnym morałem okute, A które, dzięki winu do cna przepomniałem.
Wysączmy krew serc naszych w szpad trzykrotnym ruchu, I niechaj noc na ciała dostojnie nam legnie, I niechaj się serc wino ze krwią winnic zbiegnie, Bowiem się wstyd żywota zbyt nam rozrósł w duchu.
KAROMAMA.
Myśli me są przy tobie, o Karomama, Smukłonogie, zbyt wątłe dziecię obcych nieb! (Karomama, córa Teb, Co piła odwar zbożny i jadła zbożny chleb, Jako wierni w wieczory pod Tamaryszkami... Królewna ma, Karomama, Umarła dawno, dawno — przed wiekami).
Myśli me są przy tobie, o Karomama., Której imię dalekie gra, jak echo skarg, Półśmiechem i półpłaczem zrywając się z warg. Boć jest śmiesznem i smutnem — kochać — duszo ma, Królową, która pośród dziwnych malowideł Żyła w swoim pałacu, pełnych gryfich skrzydeł, Przed tysiącami lat... Karomama...
Coś czyniła w poranki twe, Karomama? Ku jakiemu bogowi o zwierzęcej głowie Hieratycznie ściągałaś swe zbyt chude ręce, Kiedy rzeka łagodnie płonęła w jutrzence?
Pani moja, o cichych, umęczonych oczach I trefionych uczenie bolesnych warkoczach, Zmarła w latach tak dawnych, że je skrywa mgła... Biedna, biedna i moja ty, — Karomama.
A w twe dnie co czyniłaś, kapłanko uczona? Siadywałaś zapewne śród służebnic grona, Które były posłuszne ci, jako wazowie... I gniewna, niżąc perły, śniłaś słodkim snem, O królewicach z dziwnych, oddalonych ziem, Ponurych i wschodnimi aromaty wonnych, Przyjeżdżających z dala na nawach pokłonnych, Aby rzec kornie: pokłon ci, Karomamd.
A w wieczory wiecznego lata, w sykomory Wonne skryta, jak cichy w księżycu kwiat modry Śpiewałaś swoje biedne zmarłe — i upiory... Dalekie echo ci bywało gra, A dreszcz wstrząsa twojemi dziecięcemi biodry, I czujesz, jak się wznoszą pod wielkiem westchnieniem Twe niskie, ciemne piersi, drżące przerażeniem... Wszak prawda, — było tak, — Karomamd?
Aż kiedyś... (czyż nie była snem Karomamd?) Spowinęli jej ciało w żółte bandelety I zwarli w słodką trumnę z cedrowego drzewa, A milczenie wchłonęło jej głos, co mi śpiewa. Skrybowie powierzyli jej imię na wieki Papyrusom, — i wszystko jest jak sen daleki Jak łkanie wód w ciemności: gdzie ty? gdzie ty? gdzie ty?
I ty wiesz jedna tylko, o Karomamd, Ze duch mój jest jak rozjęk, który morze czyni, Zasię samotny taki, jako sfinks w pustyni I cierpiący chorobę, co się — "nigdy" zowie.
I wiesz to sama, lepiej niż rzec można w słowie, Ty, wszech tajemnic wiedna, Ze los wypalił w duszy mej śmiertelne znamię Złudnych łask i istotnej klęski, co mię łamie.
Tak, — wiesz to wszystko pewnie, ty, pani daleka, Mimo wyglądu dziecka, co ostał z przed wieka, Zaklęty dłonią mistrza w małym twym posągu, Zcałowanym pieszczotą długich wieków ciągu, Wieków, które tęskniły do cię, biedna ma...
Czuję cię obok siebie dziś i patrzę na cię, Słysząc, jak szepcesz w mroku: "Nie trza się śmiać, bracie..
Myśli me są przy tobie, o Karomama......
COLLOQUE.
Usta nie są krasne, jak zachód, co prószy W wodę, pełną odbić jesiennego boru. — Stary sęp, co gniazdo uwił w mojej duszy, Stary sęp nie lubi świeżej krwi koloru.
Patrz! w mych oczach kona bajka lata złota, Dawnych, drogich pieśni echo w sercu gości... — Jam ropuchę wstrętu dał na pierś żywota, Puszczyk śpi we wklęsłym posągu piękności.
Daj, niech spłynie słodko nad twem sennem ciałem Balsamiczna fala moich złotych włosów... — Pod rudością suchą źrałych traw i kłosów Nikną drogie groby tych, których kochałem...
Tylko nie zdradź mię przed jutrem, — kędy żyję! — Czarnych stawów pełno w borach, — za borami Jako echo, co ze studni wodę pije Głos twój gra mi... księżycowem echem gra mi...
Ni imienia mego nie mów, — nawet we śnie! — Przeszły lata, — przeminęły dawno lata... Jako drzewko, co choruje w wczesnej wiośnie, Jest biel twoja, — nieskalana twoja szata...
I niech ciernie nas osłonią, — nas osłonią... Bo mię chwyta lęk powrotu — przed powrotem. — Białe kwiaty do twych kolan w krąg się kłonią, Cienie bledną, rozkochaną śniąc pieszczotę.
I tym leśnym wodom nie mów, kędy jestem!,.. — Moje imię zmarło dawno; przed wiekami. Twoje oczy są, jak chmura, co szelestem Młodych deszczów zadumane wody plami.
— Ani nie zdradź się wichrowi z nad cmentarza, — Boby może zwiał mię z ziemi, — zwiał z pod nieba! Jak noc letnia, twoich włosów woń rozmarza... żyć potrzeba teraz tylko żyć potrzeba!
WIATR.
Jam jest radosny wiatr, daleka, śmiała złuda O licu złotych pustyń i o płaszczu słońca. Kiedy mię z mych dalekich władztw wypłoszy nuda, Tedy uciekam w dal, — a stopa moja trąca Ciężkiego oceanu pierś, — co śni bez końca.
I wnet się starzec budzi i przeciąga w gniewie, Powstając głuchą klątwą w groźnym fal oddechu Na tego, który wiecznie rzuca mu w przewiewie W oczy, łzawe od soli, — szyd drwiącego śmiechu. A ja, — jakbym śmiertelny był, — lecę w pośpiechu.
Rozkuwam szały wód i tedy głowę nurzę, Żarką jeszcze od słońca, w zimnej morza toni I ujmuję uściskiem moją córkę burzę, — Potem uciekam. — Długo skarga wód mię goni: Czy to był sen? — Nie, to był wiatr, — to ja w pogoni.
Tu kusi mię daremnie modra grota morza, Tam zatoka zaprasza na bezchwiejne tonie... Lecz, poeto, — o, jakże nie kochać przestworza! Zbiega, co nam wieczyście znika w nieboskłonie I pieni tęsknot naszych oszalałe konie.
Gdzież rzecz, która by warta wstrzymać lot! Któż powie? I przełom wichr, co wieje w coraz dalsze dale, I wicher w twojem sercu i wicher w twej głowie... Czujesz, jak pędzę w wierszy twych rytmicznym cwale, Unosząc swoje żądze, i złudy, i żale...
Obowiązki, miłości, pragnienia, zwyczaje, — To są więzienni stróże. Za mną leć, — tułaczem, W samotności szczęśliwej nieskalane raje... Poprzez morza leć za mną: tam społem obaczym Nieba tak piękne, ie je witać będziesz — płaczem.
I zmarłych, których tuli piana morza biała, I wyspy miłowania w brzeżnej fali rosach, Które są jak harmonja młodzieńczego ciała, I dziewczyny, jak złota kukurudza w kłosach, I wieże, co śpiewają mistycznie w niebiosach.
Nie zaprzestaniesz nigdy twej dzikiej pogoni: Będziesz biegł wiecznie naprzód, choćby drogą błędną. Życie to kwiat, co ginie od dotknięcia dłoni, I te tylko są drogie, co zbyt szybko więdną, Tknięte w zachwycie naszą dłonią nieoględną.
Tutaj zagaszę niebo, indziej je rozpalę, — A kiedy świat chwilowy traci czar, — w tę porę Przewiewam.Tedy jawa niknie w mgieł oddali, A twym olśnionym oczom jawi się nad borem Tęcza młoda, grająca siedmiu barw kolorem.
Przyjdzie dzień, gdy mi rzeczesz: Dość żyć tem zwodniczem Życiem, co mrze i wstaje znów; wolałbym raczej Na czyjemś łonie płodnem, szlachetnem, dziewiczem, Uśpić na długie wieki ten żywot tułaczy, Pijany winem burzy i męką rozpaczy.
A wtenczas, ja na twarz ci tchnę z cichych odmętów Czystem słońcem jesieni, a potem zawichrzę Barkę, w dreszcz purpurowy tonących okrętów... I świt ujrzy już tylko sny twoje najcichsze, Ukołysane morzem, błyszczącem na wichrze.
CISZA.
We dnie śpisz w grocie cichej, głębokiej, jak w grobie, Który broni Arachna przed skier słońca zgrają. Dziwne wspomnienia ciebie we śnie nawiedzają, Bowiem całego świata przeszłość — nosisz w sobie.
Lecz, kiedy zmierzch rozszerza zgasłe horyzonty, Widzę, jak się powoli podnosisz z posłania, I jak z palcem na ustach, co mówić zabrania, Prześlizgasz się przez mroczne twej groty zakąty.
I na omszałym progu w tej bladej godzinie Łowisz ostatnie życia odruchy i głosy. Lecz wszystko śpi na ziemi i widzisz jedynie, Jak zadumany księżyc błąka się przez rosy.
Ja także czuwam, ale ukryłem się w cieniu Płaczącej, cichej wierzby i w trawie głębokiej, I nie wiesz, że cię bada me baczne spojrzenie I że idzie za twymi tajemnymi kroki.
Opuszczasz twe schronienie. Mimo żem jest senny, Pójdę dzisiaj twą drogą po wilgotnym żlebie: W głęboki bór, nad źródła o twarzy promiennej I między groby, — bowiem, ciszo, kocham ciebie.
Znam wprawdzie domy ludzkie pełne słodkich głosów, Lecz dzisiaj ton najczulszy byłby mi natrętny: Ku starych borów głębi kojącej i smętnej Wiedzie mię sen księżyca śród mglistych niebiosów.
Nie nienawidzą przeto biednych głosów ludzi: Rozdzierająca skarga miłości, czy lęków W nocy mojego serca senne echo budzi I poi mię harmonją swych dalekich jęków.
Nie, słodka ciszo! Nie mam żadnej nienawiści Do głosów, co samotni mej gorzkiej nie ranią; To, co doczesnem we mnie fest i tu się iści Tęskni czasem za ludźmi, jak łatwą przystanią.
Znałem wielkich i znałem mądrych. I tych znałem, Co mię czci nauczyli dla Miłości boskiej, — Lecz boję się wyrazu tej uległej troski, Co wszystkie lica kala swem tchnieniem zuchwałem.
Po cóż ta troska, duszo, i to upodlenie ! Człowiek pokornej ziemi jest dan za mocarza, Jest wolny i sam siebie bezustannie stwarza! Niech strząśnie jarzmo męki, co go w niemoc żenię.
A ty, ciszo przyjazna, co w całej naturze: Rozlewasz dzisiaj złoty balsam ukojenia, Zaśnij w sercu, zmęczonem wiekami cierpienia, Jako młody królewicz w głębokiej purpurze.
Połóż chłodną dłoń twoją na rozdartem łonie, Krwawiącem od pocisków litości zwodniczej... Zadumane twe światło niech skroń mi owionie: Księżyca blask miłosny, słodki, tajemniczy.
Łagodnie go ukołysz do snu. Zasię potem Wróć tutaj, na wierzchoły gór, dymiących w niebie: Tu spięciem dłonie nasze radosnym splotem I z melancholią wzajem zapatrzym się w siebie. —
|