Anna Kaźmierska Marek Niedźwiecki, dziennikarz muzyczny, twórca niezapomnianej Listy Przebojów „Trójki” i Marcin Meller, redaktor naczelny miesięcznika „Playboy”, byli 23 września gośćmi specjalnymi, odbywającej się w Kolegium Europejskim w Gnieźnie, trzydniowej ogólnopolskiej konferencji „Kultura popularna i społeczne konstruowanie tożsamości”, zorganizowanej przez Wydział Studiów Edukacyjnych UAM. Obaj dziennikarze zwrócili uwagę na zmieniający się w szybkim tempie rynek mediów, nieodwracalny proces jego rozdrobnienia i wynikające z ogromnej konkurencji przyspieszenie, nie tylko w zakresie mediów informacyjnych. – Radio jako teatr wyobraźni odchodzi, tak jak odchodzą pokolenia ludzi, wychowanych w epoce radia – zauważa Marek Niedźwiecki. – W dobie kilkuset stacji telewizyjnych, radiowych, internetu nie ma już zjawiska dyskutowania na temat jakiegoś programu, bo ludzie nie oglądają już, nie słuchają tego samego. Te czasy się już skończyły i nie wrócą – podkreśla Marcin Meller.
Spełnienie marzeń o radiu Spotkanie z Markiem Niedźwieckim poprowadził Ryszard Gloger, dziennikarz poznańskiego Radia Merkury, który przedstawił gościa jako talent i osobowość radiową. – Jestem żywym dowodem na to, że marzenia się spełniają. Nie byłem normalnym dzieckiem, bo chodziłem do lasu i układałem sobie w głowie audycje radiowe. Nikomu o tym nie mówiłem, bo pochodzę z małego miasteczka, 2,5-tysięcznego Szadku, i nikt by raczej tych moich marzeń o radiu nie zrozumiał – opowiadał M. Niedźwiecki. – Po szkole średniej w Zduńskiej Woli, wybrałem budownictwo i architekturę na Politechnice Łódzkiej. Dlatego, że to zawód w sam raz dla mężczyzny, ale przede wszystkim dlatego, że moja siostra już tam studiowała, a gdy jeździłem do niej, do akademika z wałówką dowiedziałem się, że mają tam studenckie radio Żak. Wtedy pomyślałem: to jest miejsce dla mnie – gość zdradził początki prezenterskiej kariery. Marek Niedźwiecki jeszcze jako student wygrał konkurs na prezentera, ogłoszony przez łódzką rozgłośnię Polskiego Radia i rozpoczął tam pracę 1 maja 1978 roku. W kwietniu 1982 roku przyjął propozycje pracy w programie III PR i został tam na 25 lat, tworząc, bijący rekordy popularności, autorski program Lista Przebojów. W 2007 roku odszedł z Trójki i od tego czasu pracuje w Radiu Złote Przeboje. – Przez długie lata nie zdawałem sobie w ogóle sprawy jakie znaczenie ma Lista Przebojów dla słuchaczy, dla artystów. Właściwie dopiero przy okazji 1000 wydania programu, gdy pojawiły się informacje na ten temat we wszystkich serwisach informacyjnych, gdy udzielałem wywiadów dla Wiadomości i dla Faktów, gdy różni, często bardzo znani ludzie wypowiadali się publicznie na ten temat, dotarło do mnie, że to jest dla nich ważne, że to było potrzebne – mówi Marek Niedźwiecki. Autor niezapomnianej Listy Przebojów Trójki wspominał także stosy kartek pocztowych nadchodzących na każde notowanie, poniedziałkowe telefony od Muńka Staszczaka z pytaniem: „Na którym miejscu jest T-Love, bo graliśmy w sobotę koncert i nie słuchałem?”, a także programy nocne, podczas których między prezenterem a słuchaczami tworzyła się specyficzna, niemal intymna więź. – Mam w domu mnóstwo płyt, od mniej więcej 10 lat mówię, że jest ich 10 tysięcy, ale na pewno jest ich już więcej, bo szybko przybywa. Jestem uzależniony od kupowania płyt. Mam ich za dużo, ale zawsze sobie tłumaczę, że to jest mi potrzebne, że z tego żyję, muszę to mieć. Zdaję sobie jednak sprawę, że to jest tłumaczenie typowe dla osoby uzależnionej – przyznaje M. Niedźwiecki. Dziennikarz uważa, że polska muzyka lat 80 była fenomenem, który trudno zrozumieć. – Być może chodziło o formę protestu, ale nie do końca jest to dla mnie jasne, bo czy dziś nie ma przeciwko czemu protestować? Natomiast to, co się dzisiaj dzieje na polskiej scenie muzycznej, to jest po prostu dramat. W tym roku na uwagę zasługuje tylko jedna płyta, wydana przez Kayah. Jedna interesująca płyta rocznie w 40-milionowym kraju to katastrofa – mówi. Na pytania o kondycję polskich mediów gość odpowiada: – Konkurencja to jest zdrowa sprawa, to jest naturalne. Telewizja Polska i Polskie Radio przespały wyraźnie czas transformacji. Myśleli, że powstające stacje komercyjne nie przetrwają. Tymczasem mamy dziś silne komercyjne telewizje TVN, czy Polsat, mamy Radio Zet, czy RMF, które właściwie podzieliły między siebie rynek. Kiedyś Polskie Radio miało 80-procentową słuchalność, ale to nie było trudne, bo po prostu nie było niczego innego. Teraz radiowa Jedynka ma pewnie kilkanaście, a Trójka kilka procent słuchalności. Do tego wszedł internet, medium błyskawiczne, dające wiele możliwości. Nic już nie będzie jak dawniej, bo świat się zmienił. Radio jako teatr wyobraźni odchodzi do lamusa. Ambitne rzeczy kontra byle jaki serial Z kolejnym gościem konferencji, Marcinem Mallerem, w latach 90 dziennikarzem „Polityki”, później telewizji TVN, gdzie m.in. prowadził wraz z Kingą Rusin program „Dzień dobry TVN”, od 2003 roku redaktorem naczelnym polskiej edycji miesięcznika „Playboy”, spotkanie poprowadził prof. dr hab. Zbyszko Melosik, dziekan Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM. – Kiedy porównam dziennikarstwo z lat 90, kiedy zaczynałem pracę w zawodzie i obecne, to mam teraz wrażenie, że oglądam jakiś teatr idiotów. Byle szybciej, byle głupiej, byle kogoś oskarżyć – tak krytycznie Marcin Meller wypowiada się na temat kondycji swojego zawodu. Uważa także, że otrzymujemy coraz więcej informacji, ale coraz mniej z nich ma dla nas znaczenie. – W mediach panuje fragmentaryczność, rozbicie, chaos, a do tego środowisko dziennikarskie jest skonfliktowane jak nigdy. Zastanawiam się, czy to wina dziennikarzy, czy publiczności, która takiej „papki” oczekuje. Ambitne rzeczy w 40-milionowym kraju ogląda kilkaset tysięcy widzów, a byle jaki serial już 5 milionów. To o czymś świadczy – zauważa. Na pytanie o to, jak bardzo media wpływają na gust publiczności, jak dalece lansują rzeczywistość, M. Meller odpowiada: – Media nie są w stanie wylansować wszystkiego. Znane są przecież przypadki artystów, zupełnie niegranych na antenach rozgłośni, czy w telewizji, a jednak popularnych. To działa też w drugą stronę, czasem na koncert mocno promowanej w stacjach artystki nie przyjdzie pies z kulawą nogą. Widzowie, trzymający pilota w ręku są wolni w swoich wyborach. A że programów coraz więcej, to nic dziwnego, że publiczność jest podzielona i rozdrobniona. Już nie wrócą czasy, gdy wszyscy oglądali jeden serial i dyskutowali potem przez tydzień o tym, co będzie dalej. Teraz każdy szuka czegoś innego i trudno mu podyskutować, bo czasem trudno po prostu znaleźć kogoś, kto wybrał to samo. Marcin Meller, który od stycznia tego roku prowadzi w TVN24 program kulturalny „Drugie śniadanie mistrzów”, a od kwietnia w radiu Roxy FM autorski program „Mellina”, przede wszystkim od 6 lat szefuje polskiej edycji miesięcznika „Playboy”. Mówi, że to pismo bez ideologii, rozrywkowe, pogodne, pokazujące bardziej optymistyczną stronę życia. Nie zgadza się też z zarzutami środowisk feministycznych, że „Playboy” jest seksistowski, uprzedmiotawia kobiety, czyniąc z nich wyłącznie obiekt seksualny. – Pamiętam to uczucie ekscytacji, które mi do dziś nie przeszło, gdy mając 15 lat po raz pierwszy zobaczyłem „Playboya”, którego mój ojciec przywiózł z zagranicy. Uważam, że nie ma nic złego w męskiej admiracji dla piękna kobiecego ciała. Nie rozumiem, dlaczego to miałoby upokarzać kobiety. Ja nie czuję się upokorzony, gdy w pismach kobiecych prezentują się nagie męskie torsy, z „kaloryferami”, których mogę tylko pozazdrościć. Nie czuję się upokorzony, że kobiety chodzą na występy striptizerów. Nic mnie to nie obchodzi. Myślę więc, że feministki przesadzają, a zdjęcia w „Playboyu” są po prostu piękne – przekonuje naczelny miesięcznika. Uczestnicy spotkania pytali, czy w redakcji „Playboya” jest specjalista od kanonów kobiecej urody, a może zespół specjalistów, decydujących o tym, które kobiety trafią na słynną rozkładówkę. – Nie mamy analityków kobiecych wdzięków, nie prowadzimy badań, jakie kobiety się podobają, a jakie mniej. Tak „po chłopsku”, po wynikach sprzedaży, czy mailach nadchodzących do redakcji, można jednak wysnuć wniosek, że Polak lubi raczej blondynki, raczej o pełniejszych kształtach i w takich swojskich klimatach – mówi M. Meller. (Materiały opublikowano za zgodą redakcji InformacjiLokalnych.pl) |