Kresy i bezkresy |
Irmina Kosmala
Każdy człowiek mający życie wewnętrzne chce, by śmierć zastała go żywym. Emil Cioran
Z przeczytanej dawno temu Historii prawdy Felipe Fernándeza-Armesto zapamiętałam myśl, że to, co uchodzi za sztukę, zazwyczaj niczego nas nie uczy: to kiczowate rysunki na kartkach świątecznych, kopiec rozkruszonych cegieł w galerii pozorów. Kiedy w takim razie sztuka jest naprawdę „wielka”? Kiedy istotnie daje nam poczucie obcowania z prawdą – odpowie brytyjski historyk. Faktem na ogół nie jest żadna intelektualna intuicja, lecz doświadczenie emocjonalne, które zmienia nasz stosunek do świata. Doświadczenie emocjonalne, które zmienia nasz świat. W przedsłowiu do najnowszej książki poetycko-artystycznej Dariusza Kuboka, profesora filozofii związanego z Uniwersytetem Śląskim oraz Kariny Rzendkowskiej, malarki i graficzki, absolwentki krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, usłyszymy: „(…) spotkanie Artystki i Poety, unikatowa, celowa, mediowana przyjaźnią komunikacja Penii i Porosa, daje początek Aporii, dajmonowi nowego spojrzenia, a więc stanowi próbę filozoficznej analizy bytów i relacji nie tylko „na przekór”, ile po prostu „poza” dostępnym, akademicko usankcjonowanym językiem metafizyki, ontologii, epistemologii czy estetyki”. Paweł Jędrzejko, profesor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, wypowie jeszcze wiele innych mądrych myśli o tej niezwykłej, artystycznej książce. Urzekający jest również tytuł, jakim opatrzył swój esej wprowadzający nas, błądzących po omacku po zakamarkach cudzych dusz: „Otworzyć kosmos”. Urzekający i intrygujący. Obiecuje nam bowiem niebywałe doznania, eksplorację pozaziemskiej sfery, gdzie inne prawa rządzą w zimnej i obcej nam przestrzeni. Próba „otwarcia kosmosu” ociera się w pierwszym doświadczeniu o dość bolesne przeżycie (roz)poznanej rzeczywistości. Dwoje twórców światów nie tyle równoległych, co nachodzących na siebie, przenikających się i dopełniających koncepcyjnie, otwiera swoje (i przy okazji nasze) emocje: „I wtedy Wszechświaty zaczynają tętnić życiem” – dopowie Paweł Jędrzejko. Ale jakie to życie! Na książkę składają się dwie części, jakby rewers i awers tej samej monety. Pierwszą z nich, zatytułowaną „Po latach”, otwiera wiersz „Szatnia” - w odautorskim dopowiedzeniu - (poprawiony nieznacznie po 32 latach). I od razu uderzają nas niczym pejczem w głowę silne doznania. Posłuchajmy:
czy wystarcza nam szatnia jako Niebywały to wiersz. Kosmiczny. Przenosi nas w przestrzeń zimną i mroczną; w czas, który przeplata nas z traumatyczną historią, ale i ukojeniem lęku, że tym razem nie będę w niej musiał(a) rozebrać się do naga. Że wyjdę z niej cało. Że za tym ciasnym i przepoconym pomieszczeniem czekać mnie będzie inny (lepszy?) świat. A może i wieloświat. I pomnoży się byty, nie bojąc się brzytwy Okhama. Bo w tymże świecie należy odrzucić strach. Trzeba wreszcie odważyć się powstać. Ruszyć z miejsca, by nie zastygnąć. Nie dać się wessać ciemnej materii. Wiersz, dodajmy, został napisany czarnymi zgłoskami na białym papierze. Wrósł w tę przestrzeń bez artystycznego pociągnięcia ręką Kariny Rzendkowskiej. Ale zaraz. To przecież nie on tak naprawdę otwiera pierwszą część tomiku. Jego tytuł „Po latach” (tym razem białe litery na ciemnym tle) inkrustowany jest metaforycznym dziełem Kariny. Na pierwszym planie widzimy ciemną, rozmazaną postać. Niepokojące jest jednak to, co dostrzegamy głębiej – inne twarze, głowy, obrysy ludzi, którzy składają się na tę wciąż jedną przecież osobę. „Bo niech pan mi powie, ilu ludzi zmieści się w człowieku, żeby jeszcze czuł się, że to on?” – możemy odnieść wrażenie, że artystka zarówno w tym, jak i w innych zaprezentowanych na kartach niniejszego tomu obrazach wchodzi w dialog z Wiesławem Myśliwskim, który swoje kultowe pytanie podniósł w słynnym Traktacie. Ulepieni z bytów ziemskich i nieziemskich, z nie naszej przeszłości, którą w sobie przechowujemy, z korodujących w nas traum, niezabliźnionych ran, cudzych myśli i wzruszeń. Tyle do mnie tu mówi! Odwracam obraz do góry nogami i naraz dostrzegam więcej światła w mroku. Odkrywam nowy świat. Co ciekawe, postać skierowana jest teraz nie w prawą, a w lewą stronę, być może ma oczy zamknięte lub otwarte (wszystko zależy od pomysłowości interpretacyjnej patrzącego, czy – jak by to powiedział nasz filozof, autor niniejszego tomiku - od subiektywności podmiotu poznającego). Załóżmy, że oczy są zamknięte. Zatem, gdy je otworzy, czekać na nią będzie światło. W tunelu. Mamy więc nić wiążącą obie artystyczne wizje. Kluczem jest nadzieja, o której na rewersie tejże strony wspomni poeta. Pokazuję obraz przyjacielowi. Jego bystre oko od razu dostrzega na nim córkę Uranosa i Gai. To Temida, powie. Zobacz, oczy ma przewiązane opaską. Natychmiast dostrzegamy dwie szale ważące ludzkie losy. Wspólnie otwieramy kosmos. Muszę przyznać, że to dla mnie bardzo emocjonalne doznanie, ale i niesamowicie twórcze przeżycie. Autorzy niniejszego tomu poprzez swą sztukę mrugają do nas porozumiewawczo okiem: tutaj nic nie będzie dosłowne, Czytelniku. Przygotuj się na niezwyczajne wydarzenia. Spróbuj wyprząc swoje myśli z dotychczasowych semantycznych kalek, chromych powidoków rzeczywistości. Nie daj zwieść się cieniom. Wyjrzyj z jaskini. Odwróć spojrzenie do góry nogami, a zobaczysz światło. Aż kusi, aby na powyżej konstatacji zakończyć próbę interpretacji. Dać Czytelnikowi posmakować dzieł, dać mu wczytać się w nie samemu, dotknąć faktury pięknie wydanej książki, pozwolić wpatrywać się w poetyckie i malarskie obrazy bez końca. Bo w nich próżno poszukiwać będziemy kresu. Udowadnia nam to sam autor „Po latach”, pokazując, że w jego (naszym) świecie wszystko jest zmienne, płynne, heraklitejskie. Nawet wiersze z czasem (w czasie/przez czas/po czasie) przeobrażają się, zmieniają, pozwalając ubywać słowom lub wzbogacać się o nowe środki poetyckiego wyrazu. Podobnie jest z obrazami Kariny Rzendkowskiej. które są niesłychanie nośne metaforycznie, że można wpatrywać się w nie i poszukiwać interpretacyjnych tropów godzinami. Technika, jaką wykorzystuje artystka w swoich pracach, pochodzi z Indonezji i nosi nazwę batiku. Polega ona na pokrywaniu cienką warstwą wosku miejsc na tkaninie (jedwab), które chcemy zabezpieczyć przed działaniem barwnika. Po nałożeniu wosku tkaninę zanurza się w farbie. To, co od razu rzuca nam się w oczy to fakt, że artystka najczęściej wykorzystuje jeden (czarny), góra dwa (szary) barwniki. Operując niezwykłą techniką batiku oraz oszczędnością kolorów doskonale dopełnia zaprezentowaną w niniejszym tomie poezję Dariusza Kuboka, ale i ją „otwiera”:
(…)
Barwy, światło i najważniejszy wśród nich jeden zmysł: wzrok. Gdy wczytuję się w wiersze Dariusza Kuboka, to widzę wszystko, o czym opowiada. Tym samym prawem karmi się druga część poetyckiego dyptyku – „Pamięć”. To w niej wszystkie żywioły zawłaszczyły liryczną przestrzeń. Jest to poruszająca opowieść zarazem o przemijaniu, jak i otwieraniu prywatnego kosmosu. To w niej bohater spogląda w niebo i widzi gwiazdę, której przecież już od dawna tam nie ma. Został powidok rzeczywistości. Odrobina światła na ciemnym papierze. Cierpka myśl, rozkruszone wspomnienie:
Bezwiednie wracam
To nie jest
nie potrafiłem wtedy („2/2 in”) Pamięć zmienna, niestała, chroma, pogubiona, skorodowana przez czas. A skoro tak, to samoistnie narzuca się przy okazji wielkie pytanie o prawdę – prawdę pamięci. Kim byliśmy wtedy? Jaki był świat, z którego poczęło się nasze istnienie? Jak opisać to, co minione, skoro nie pamięta się już tamtego języka? I dlaczego „(…) nie ma dotyku / jest tylko powiązany płaszcz / rzemieniem braku rozpaczy”?
Dariusz Kubok, Karina Rzendkowska, Pamięć. Po Latach, Wydawnictwo Biblioteki Śląskiej, Katowice 2024. |