Wiersze typu „robię to i robię tamto” |
„To się robi odruchem. Jeśli ktoś z nożem w ręku goni cię po ulicy, po prostu dajesz nogę, nie odwracasz się, żeby krzyknąć: Daj spokój! Byłem gwiazdorem bieżni w barwach Mineola Prep.”1 - pisał 3 września 1959 Frank O'Hara w słynnym manifeście „Personizm” mając oczywiście na myśli tworzenie poezji. Z kolei w wierszu „Wstawanie wcześniej niż kto inny (Słońce)” uzupełnił tę definicję o praktyczną uwagę - „zaczynam jeden z moich wierszy typu / robię to i tamto”. Ten sposób myślenia o wierszach jako o czymś zupełnie naturalnym, swobodnym, niewymuszonym i luźnym, czymś co robi się bez podbudowy teoretycznej (słusznie zauważył Marian Kisiel2, iż manifest O'Hary jest najbardziej mętnym, ze znanych manifestów) okazał się niezwykle inspirujący dla poetów zaczynających swoją twórczą przygodę po roku 1989. W momencie, kiedy literatura przestała być potrzebna jako sztandar, kiedy przestała być ważna. Właśnie ta wspaniała „nieważność” literatury pozwoliła wziąć oddech, „otworzyć okno i przewietrzyć pokój”3, by po wierszach nie pozostał smród – o czym pisał Marcin Świetlicki. W polskiej literaturze od okresu Oświecenia dominował przymus przesłania. Dobra, wartościowa literatura winna być nieodłącznie związana z ideą, ocenianą jako ważną społecznie – nauczaniem, krzepieniem, walczeniem, ocalaniem i tak dalej, od Krasickiego po Miłosza i z powrotem. Na szczęście z drobnymi przerwami, takimi jak choćby nieodżałowany Jarosław Iwaszkiewicz w okresie Xeni i Elegii.4 Bezprogramowa, ale produktywna i twórcza „nieużyteczności” poezji wywołała wiele dyskusji w świecie literackim. Dyskusji niepotrzebnych, bo wywodzących się z nieporozumienia i do niego też prowadzących. Kiedy o tym myślę przypomina mi się pewien wykładowca filozofii, który zwykł mawiać, że filozofia nie służy niczemu i na tym polega jej piękno. Bo kiedy filozofia zaczyna czemuś służyć, to przestaje być filozofią, a zaczyna być ideologią. Parafrazując tę myśl, można powiedzieć, że kiedy poezja zaczyna służyć, to staje się propagandą. Bądźmy szczerzy wobec samych siebie, skoro już raz pozwolił nam na to pewien wiedeński neurolog i zgódźmy się, że chodzi o przyjemność. Niech filozofia służy przyjemności myślenia, a poezja przyjemności czytania. Wróćmy jednak jeszcze na moment do O'Hary. Praca translatorska wykonana przez Piotra Somera trafiła na dobry czas. Wydana w 1987 roku „Twoja pojedynczość”5 stała się książką kultową, a debiutujący wówczas poeci tak często przyznawali się do swojej inspiracji nowojorskim poetą, że cały nurt nowej wówczas poezji ochrzczono mianem Oharyzmu. Termin Oharyzm z wielu powodów jest nietrafiony. Subtelnym lirykom nowojorczyka zdecydowanie bliżej jest do późnego Iwaszkiewicza niż wczesnego Świetlickiego czy Podsiadły. Pierwszą znaczącą kategorią estetyczną różnicującą te sposoby poezjowania jest kategoria buntu. Bunt połączony z pozycją autsajdera jest dominantą nie tylko twórczości Świetlickiego i Podsiadły, ale całego niemal tak zwanego pokolenia Brulionu. Jakże to dalekie od O'Hary!, jakże tu za to blisko do tego wspaniałego pijaka made in USA - Charlesa Bukowskiego! No, ale „bukowizm”? Jak to brzmi! Żarty na bok. Słowa nie są niewinne – oprócz innych funkcji zarysowanych przez Jacobsona mają też funkcję promocyjną - „oharyzm”, towar zza oceanu, pachnący świeżością, był tym czego potrzebowaliśmy. To nic, że merytorycznie się nie broni. Nie oczekujemy od poezji logiki, nie oczekujmy jej też od krytyki literackiej. Chcemy, żeby nas porywała, to dała nam „oharyzm” - wiatr w żagle Niny, Pinty i Santa Marii. To ważne, żebyśmy mieli świadomość, że na sposób pisania o poezji wpłynął nowy sposób używania języka w jego funkcji promocyjnej oraz zjawisko socjologiczne – owa niszowa moda na O'Harę. Z całego spektrum znaczeń, które mógłby mieć termin „oharyzm” ostały się tylko dwa najbardziej oczywiste wyznaczniki: poezja narracyjna i osobista. A i w tym przypadku patronat nowojorczyka wydaje się wątpliwy, jeżeli sięgniemy po nieprzetłumaczony na język polski poemat „In memory of my feelings”, który to utwór O'Hary nijak nie chce być oharystyczny w nadwiślańskim rozumieniu tego pojęcia. A przecież pojawiały się inne próby opowiedzenia tego, co pisało się po 1989 roku. Marian Kisiel zaproponował termin „nowy ekspresjonizm”.6 Z perspektywy czasu propozycja śląskiego profesora wydaje się trafiona i to z wielu powodów: 1) podkreśla osobisty, konfesyjny charakter nowej poezji, 2) kładzie nacisk na eksplorację i ekspresję ja lirycznego, 3) termin jest precyzyjny, a jednocześnie wystarczająco pojemny by ująć we wspólny nurt dykcje tak odległe jak wczesne wiersze Macieja Meleckiego czy awangardowe próby Andrzeja Sosnowskiego, 4) osadza nową poezję w polskiej tradycji literackiej. Właśnie ta ostatnia zaleta pojęcia „nowy ekspresjonizm” sprawiła, że nie mogło ono zyskać na popularności. Któż chciałby być pogrobowcem Kasprowicza? Któż chciałby mieć za punkt odniesienia „Pokosy” Emila Zegadłowicza?7 Któż z brulionowców i pobrulionowców, stanąwszy rano przed lustrem chciałby skonstatować, że mu z piersi zdrój poezyj tryska? Chyba jednak lepiej być przybyszem z Nowego Jorku. To dlatego „nowy ekspresjonizm” Kisiela nie mógł stać się bilbordem nowej poezji. Czy aby na pewno „nowej”? Zostawmy na boku te rozważania o nazwach i spróbujmy zrozumieć, co faktycznie się wydarzyło w literaturze polskiej po 1989 roku, gdyż śmiem twierdzić, że nic. To znaczy nic czego by tam wcześniej nie było. Wróciliśmy do korzeni, do pierwszych autorskich wierszy pisanych w naszym języku. Do Kochanowskiego, Reja, Sępa-Szarzyńskiego i innych. Jeżeli posłużymy się wyobraźnią i zdejmiemy z renesansowych i barokowych poetów naskórek staropolszczyzny, to otrzymamy prawie wszystko to, co czytamy obecnie: wiersze narracyjne, osobiste, konfesyjne, oparte na anegdocie, z kluczem towarzyskim. Można sobie na przykład wyobrazić współczesną parafrazę fraszki o „nieprzysiadalnym” doktorze Hiszpanie. Część renesansowych fraszek ma charakter konfesyjny i w istocie są „oharystycznymi” wierszami typu „robię to i tamto” - siedzę pod lipą i wiersz sobie piszę. Inne wykorzystują anegdotę, jak wspomniany utwór Kochanowskiego „Na doktora Hiszpana”. Istotną różnicą jest między literaturą renesansu, a literaturą po 1989 roku jest – oprócz samego języka – natężenie ekspresji ja, choć i ono potrafiło przybierać na sile, czego wybitnym przykładem są Treny Mistrza z Czarnolasu8. Nie o to jednak chodzi. Naprawdę istotna jest inne cecha literatury tamtego czasu – zgoda na to by literatura była samozwrotna w dobrym znaczeniu tego słowa. By mogła nie służyć niczemu innemu niż samej literaturze – przyjemności tworzenia i przyjemności czytania. Wrócę w tym miejscu jeszcze do Doktora Hiszpana, bo właśnie pewne wspomnienie związane z lekturą tego utworu uświadomiło mi pokrewieństwo między nowym i dawnymi czasu. Fraszka ta była onegdaj zamieszczona w podręcznikach języka polskiego do bodaj 7 lub 8 klasy. Do dziś pamiętam wysiłek intelektualny i perswazyjny mojej polonistki, kiedy tłumaczyła całej klasie, że poeta miał na myśli, iż pijaństwo jest złe, a od alkoholu należy stronić. Na cóż to przyszło Mistrzowi z Czarnolasu, by w XX wieku robić za zwolennika prohibicji i moralizatora młodzieży. Jemu, który w innym miejscu pytał, czy widział kto kiedy poetę trzeźwego?, bo jeżeli nawet to na co nam taki poeta? To moje wspomnienie ze szkoły podstawowej, (a zdziwiłbym się gdyby moje doświadczenie ze szkolnym odczytaniem Doktora Hiszpana, było czymś niezwykłym), w karykaturalny sposób pokazuje, że ludziom zajmującym się literaturą przed odzyskaniem suwerenności, w głowie się nie mieściło, że w utworze Kochanowskiego może nie kryć się żadna wzniosła idea. Nie mieściło się w głowie do tego stopnia, że sami ją w nią wprojektowali. A kiedy już przypięli Kochanowskiemu sztandar walki o trzeźwość narodu, to naturalną konsekwencją było zamieszczenie tego wybitnego, ale też demoralizującego utworu w podręcznikach szkolnych. Być może jest to kwestia odczytania, ale idei antyalkoholowych w poezji renesansowej nie znalazłem. Nie znalazłem jej też w fraszce „Na doktora Hiszpana”. Trudno jej też szukać w nowej poezji polskiej. W nowej poezji polskiej w ogóle trudno o jakiekolwiek idee, które wychodzą poza ja i odwołują się do uczuć wspólnotowych. I tu zawiera się istotna różnica między literaturą nam współczesną, a tą sprzed Oświecenia. Dla poety renesansowego, dla którego stabilna państwowość Rzeczypospolitej była czymś zupełnie naturalnym, równie oczywiste było pisanie ku wspólnocie („Pieśń o spustoszeniu Podola”), jak i ku sobie, czy ku zabawie. Kryzys państwa Polskiego u progu Oświecenia oraz jego późniejszy upadek, sprawiły, że coraz trudniej było pisać tak lekko i bez zobowiązań jak Kochanowski, Rej, Charles Bukowski czy Frank O'Hara. A teraz poszliśmy w drugą stronę. Poruszanie spraw społecznych czy szerzej wspólnotowych jest co najmniej nie na miejscu. Niedawno w Rzeczpospolitej Jarosław Marek Rymkiewicz ogłosił wiersz komentujący sytuację polityczną w kontekście tragedii z 10 kwietnia bieżącego roku. Zaryzykował tym swój autorytet, którym niewątpliwie się cieszy wśród młodego pokolenia pisarzy. I chodzi nie tylko o to, że jednoznacznie opowiedział się za taką czy inną opcją polityczną. Chodzi przede wszystkim o to, że w ogóle pisze o policyce, że angażuje poezję w jakiś narodowy spór, z jego. Debiutujących po 1989 roku musi to razić. Wygląda więc na to, że jesteśmy zmęczeni. Zmęczeni ojczyzną, wartościami, ideami. Potrzebujemy odpocząć. To nawet nie jest dziwne, że po tylu latach niewoli, niczego bardziej nie potrzebujemy niż swobody i luzu. To nawet nie jest dziwne, że po tylu latach musieliśmy sięgać po wzorce aż za ocean. Że łatwiej nam było pokonać przestrzeń i barierę językową niż barierę czasu. Że bliższy był skórze O'Hara niż Kochanowski. Ale w literaturze polskiej nie pojawiło się nic nowego. Ot zwyczajnie: wróciliśmy tam, gdzie nam przerwano w XVIII wieku.
1O'Hara Frank, Personizm: Manifest, w: O'Hara Frank, Twoja Pojedynczość, PIW, Warszawa 1987, s. 5. 2Kisiel Marian, Świadectwa, znaki. Glosy o poezji najnowszej 3Świetlicki Marcin, List do Jana Polkowskiego, 4Iwaszkiewicz Jarosław, Xenie i Elegie, 5O'Hara Frank, Twoja Pojedynczość, PIW, Warszawa 1987. 6Kisiel Marian, tamże. 7Zegadłowicz Emil, Pokosy. Wybór poezyj 1907-1932, Wydawnictwo Komitetu Jubileuszowego 25-lecia pracy twórczej Emila Zegadłowicza, Wadowice 1933. 8Kochanowski Jan, Treny, Wyd. Ossolineum, |