„Betonowy ogród”, czyli Paweł Kozioł o „Eskalacjach” Krzysztofa Ciemnołońskiego |
Istnieją poetyki, które definiują się same, i to możliwie lakonicznie, bo za pomocą trzech czy czterech słów. W przypadku Tadeusza Peipera było to równanie (po matematycznemu właśnie zapisane) człowiek = ptak z węgla. Krzysztof Ciemnołoński widocznie dobrze przyswoił sobie tę lekcję, skoro jego analogiczna konstrukcja brzmi podobnie: beton mech miasta. Że zaś przyswojenie nie może być powtórką, dokładną kalką, to wersja Ciemnołońskiego wprowadza zasadnicze korekty do optymistycznej wizji industrialnej rzeczywistości: miasto wprawdzie pozostaje, lecz masa jest raczej bioaktywnymi odpadami niż tłumem, miejsce maszyny zajmuje zaś wciąż zagrożony organizm (kapitalny jest na przykład stechnicyzowany opis zdjęcia płodu w wierszu prenatalny). Jednym słowem świat tej poezji bliższy jest mrokowi wczesnych utworów Jasieńskiego niż elektrycznemu oświetleniu Peipera.
Różna jest także składnia. Ciemnołoński zagęszcza ją do granic możliwości, likwidując niemal wszelkie jej związki z zakończeniami wersów i jakiekolwiek wrażenie porządku. Daleko stąd do „zdania rozkwitającego”, blisko za to do chaosu i niepokoju, jaki wywołuje współczesna mieszanka organicznego i nieorganicznego, biologii i technologii:
kosiliśmy trawę w ogródku aż ziemia nabiegła mrówkami i dżdżownicami w cienkiej warstwie nad garażem zakorzenił się beton ziarno nieźle obrodziło w tym roku stworzymy własną platformę która poniesie naszych bohaterów i historie w przestrzeń
Paradoksalną formę wypaczonych, współczesnych przestrzeni najlepiej oddają wiersze fortepian chopina (którym okazuje się szkielet niedokończonego budynku) i nachtmusik z centrum handlowym przekształconym w kruchy, podwodny panopticon. Niewiele lepszy jest jednak warszawski Służew, przekształcony w jakieś jądro ciemności (drży ziemia ludzkie kopce mieszkalne / trwale weszły w krajobraz wcześniej / był tu pewnie indiański cmentarz). Elementami czarnej lokalnej legendy stają się zarówno Henryk Batuta (nieistniejący zbrodniarz wojenny wymyślony onegdaj przez internetowych wandali), jak i Beksiński (a zdzisław nie żyje bo rysował śmierć).
Są to obrazy bardzo niepokojące, lecz znacznie mocniej oddziałują na mnie dwa utwory niszczące utopijne przekonanie o istnieniu jakiejś mitycznej przestrzeni, gdzie można uciec ze sfery skażenia. Pierwszy to wiersz na setne urodziny claude’a levi-straussa, z drugiego – zatytułowanego kirgistan – przytoczę następujący fragment:
promieniowanie spisano na fladze czterdzieści plemion jak imiona substancji wiążących atomy z panelami jurty
zbieramy łamliwe serca żarówek jak chrust i kości zwierząt w warstwach szkła startego na lotny pył
W ogóle Ciemnołoński najlepszy jest chyba w zamykających tomik cyklach gruzja i urodzaje. Pierwszy z nich tropi znaki zniszczenia w przestrzeni maksymalnie obcej, zatem możliwie najbardziej podatnej na mitologizację. Fakt ten dobitnie pokazuje opór przeciw gotowym, „turystycznym” formom myślenia. I tu, nie w pojedynczych nawiązaniach, kryje się prawdziwe pokrewieństwo z Peiperem, zalecającym niegdyś „rozbijanie tworzydeł”. Drugi natomiast zdaje się wskazywać na kilka zagruzowanych wyjść z betonowego ogrodu, informując o momentach zawieszenia się opresyjnego systemu (trwa wygaszanie starych stacji radiowych / milkną paleniska albo reaktory bledną raporty), ludzkich odruchach obronnych, a wreszcie o tym, że
głębiej jest tylko nieskażona toń a w niej kwitnie ciało bezpieczne jak nigdy.
|