Królestwo zmiany |
Karol Samsel
Gilles Deleuze nazwałby to chaosmosem. Świat, w którym brak struktur porządkujących poza przepływem czasu i zmianą, porównałby zapewne do znaku barokowej fałdy, do kunsztownej, obficie zdobionej draperii, która nieustannie podlega przemodelowaniu. Poddałby to znaczenie osadzeniu, opatrując jednakże termin chaosmosu uwagą o dynamicznej ciągłości tego fenomenu. Co z heraklitejskim Wszystko płynie i parmenidejskim jest lub nie ma uczynić mógłby współczesny poeta polski? Drzazgi i śmiech Marcina Orlińskiego stanowią bez wątpienia poetycki traktat o zmianie. Traktat ponowoczesny, dodajmy – klasyczne rozumienie ruchu jako motus zostało w tym tomiku bowiem odsunięte poza plan świata przedstawienia. Obraz zawarty w Drzazgach i śmiechu zdominowany został przez ruch rozumiany jako poruszenie, to jest – jako movement. Czy odróżnienie motus od movement okazało się trafną decyzją? Wpierw słowo o zmianie jako o zasadzie życia i o kategorii „ciemnej”, chroniącej przed śmiercionośnym światłem. W wierszu Most twardo utrzymujący się w pozie traktatowej głos wyznaje:
Podobno zmiana
to jedyna kategoria, za pomocą której można zatrzymać czas. Od nadmiaru światła pustoszeją podwórka, mróz stempluje dokumenty śmierci. Musimy być czujni. Cisza wsiąka w nas
jak w papier1.
Nie sposób tej konfesji uznać za restytucję dawnej filozoficznej wiary w motus in motu: w pęd, w żywotną stałość i w trwałość ruchu życia, które – w skrajnych postaciach – kształtowały poruszenia absolutne, takie jak działania Nieruchomego Poruszyciela z Arystotelesowej Metafizyki bądź dynamizm ruchów substancji świata w Etyce Barucha Spinozy. Orliński w Drzazgach i śmiechu przyjmuje zupełnie inny paradygmat dla tego, co zmienne. Jest nim wiara w ideę movement, w niekończący się pochód metamorfoz, strumień przedmiotów, w igrzysko przemijającego świata. „Nadmiar światła” – jak zaświadcza podmiot Mostu – może doprowadzić tylko do śmierci wskutek scalenia, do ciszy, pustoszenia tego, co jest „mną”. Do „Ja-nie-Ja” unieruchomionego „stemplem mrozu”. W tym ujęciu dawni mistrzowie okazują się w utworach Orlińskiego tylko mordercami, motus zaś pułapką zastawianą na tych, którzy łaknęli prawdziwej przemiany – metanoi. Metanoia doprowadzona do końca eksternalizuje podmiot, rozprzestrzenia go w sferach świata, urzeczywistnia we wszystkich możliwych figurach. Zatrzymana – doprowadza do wycofania bytu, wchłonięcia, utraty, kanibalizmu. Ofiarą niedopełnionej metanoi jest w jednym z wierszy z Drzazg i śmiechu sama Mnemosyne:
[…] I oto niepostrzeżenie staję się Ablem, naszymi wyjściami na papierosa, rozmową o niezdanym egzaminie, pornografią.
Mogłaś być niebem, Mnemosyne, a wysysa cię ornat2.
Czy Drzazgi i śmiech Marcina Orlińskiego są w stanie przenieść w formule literackiej realizacji – za Deleuze’em – ciężar nowej fizyki świata? Świata, w którym kosmos, motus i ciągłość – dziedzictwo greckiej wykładni przyrody – zostają wyłączone ze swoich ontologii i ulegają przemianie w to, co chaosmiczne i pofałdowane? W movement – poruszenie całości świata i ludzkiego umysłu? Nie. Odyseja świadomości w tomie Orlińskiego zostaje przerwana w połowie, statki argonautów roztrzaskują się o rafy – pozostają, jak głosi tytuł zbioru, tylko drzazgi i śmiech. Świat po klęsce wyobraźni zaludniają ludzie bez etosu (który zapewniała im wiara w motus) i ideału (który obiecywało im movement). Obraz w finale książki ulega zatarciu, w końcu zaś – wyjałowieniu i dyspersji. Nadchodzi przenicowanie świata przedstawienia:
Ostatnie dni Roku Komety. Mgła unieruchamia tryby Maszynerii. Od nieba wieje pustką, jakby w tym sezonie nikomu nie było pisane zbawienie. Czy to znak, że się starzejemy? Podobno biała barwa powstaje z połączenia wszystkich kolorów
tęczy. […] Ciało,
bezwładne jak worek, opada.
Oszalałe serce bije na oślep3.
Nie wiem, czy Bartłomiej Majzel, pisząc o Drzazgach i śmiechu, rzeczywiście miał rację. Nie, nie liczy się tu „mięso” ani surowa łąka, w której wydeptuje się fragmenty krzyku. Orliński nie tkwi w beznadziejnym klinczu wyszarpywania słów dla idei przywołania unikatowej opowieści. Orlińskiemu chodzi o traktat, nie o dygresję. O dynamikę, nie zaś o zmienny urywek. Czy Drzazgi i śmiech są w stanie w pełni odzwierciedlić jego intencję? Czy królestwo zmiany nadchodzi? Obawiam się, że znów stanąłem u zbiegu odysei, na cudzej ziemi. I nie wiem, naprawdę nie wiem, w którą stronę skierować wzrok… 1 M. Orliński, Most [w:] idem, Drzazgi i śmiech, Poznań 2010, s. 25. 2 Idem, Słyszysz? To jej suknie… [w:] op. cit., s. 27. 3 Idem, Biel smutniejsza niż błękit [w:] op. cit., s. 47. |