Przegląd wydawniczy (cz. I) – Owczarek, Murowaniecki, Ciok, Krzyżan |
Karolina Bibik Nie tylko dla fanów ścieżek rowerowych
Dostałam listy od poety - rowerzysty. Początki nie były łatwe, ale taka to już chyba przypadłość w obcowaniu z rowerem. Bez zadrapań i potłuczeń się nie obyło, a zachowanie równowagi przyszło z czasem. Zbiór XXXVI-ciu listów Przemysława Owczarka, napisanych od maja do czerwca, w których zmieniało się wszystko z każdym przejechanym kilometrem. Niezmienny pozostał tylko środek transportu, który przyczynił się do powstania prawdziwego Cyklistu. Opisy seksualnych przeżyć w lesie, ściółki pełne prezerwatyw, mijani homoseksualiści, podobno perwersyjne zagajniki, wyskoczyły z pierwszych kilometrów: Kto się pieprzy w lasach? Wie to rowerzysta. –podsumował poeta. Zaintrygował mnie dopiero list VI. Pierwszy raz w życiu spotkałam się z porównaniem przyrody i jej konkretnych elementów, w tym wypadku środowiska wodnego, do tajnych współpracowników i aparatu śledczego rodem z PRL-u. Echa poprzedniego ustroju w postaci niesłychanie trafnych metafor docierały do mnie z każdego zdania. Gra słów którą warto podjąć. Mijane krajobrazy zmieniały się tak, jak historie przejeżdżające przez głowę poety. Otoczenie wyzwalało konkretne wspomnienia. I tak kolega z klasy - napiętnowany alkoholizmem ojca Wojtuś - wyrósł na malarza, który walczy z tym samym rodzinnym problemem. Pod kołami roweru uciekał obraz Rudy Pabianickiej (dziś jednej z dzielnic Łodzi), a wraz z nastrojem dzielnicy napływały historie związane z jej pierwszymi właścicielami. Mieszkańcy Łodzi wraz z nowymi lokatorami dzielnicy już tylko udają, że pamiętają jej historię Teraz mieszkają tu Cyganie. Tabory wrosły w ziemię i już nie wędrują. Nawet w opowieściach. A kiedyś, ścieżkami w pobliskim lesie, spacerowały piękne Żydówki. (VIII) Niestety jak to bywa ze ścieżkami rowerzysty, zdarzają się zbyt wyboiste. Niepotrzebne nawiązania do Ojca Reaktora transformującego tłumy zaburzają rytm Cyklistu. Do tego jeszcze te nieznośne wtrącenia o charakterze: Chyba z miesiąc nie spałem z kobietą. Mam się tym wzruszyć, czy współczuć? Wniosek z tego, że nawet poezja niczego już dzisiaj nie oszczędzi. Na szczęście sam poeta ma chyba dosyć i ucieka na rowerze za miasto, do lasu - poza wszechogarniający beton. Tłumacząc sobie, tłumaczy i mi sens i potrzebę takich chwil: Jechać poza dźwigi dusz, zanim zbudują halę dla przekupniów. (...) Jechać na most i spojrzeć w wodę. Tu, gdzie płynęła farba, teraz narybek posyła flesze. Jechać w olszyny i usłyszeć kosa. ( XIII) Gdy przychodzą rozważania o spoglądaniu w niebo, mimo iż to pewnie banalne, czuję że warto wytrwać przy Cykliście, aby doczekać tych wersów. Dać się zahipnotyzować i poznać pierwsze imię nieba. Uwolnić na chwilę głowę i myśli. A jednak pomyśl, wychodzisz pewnego dnia z domu, a tu wszyscy gapią się w niebo. Taki boży psikus. I nic już więcej się nie wydarzy. Unieruchomienie. Koniec świata. (XIV) Wraz ze zmianą pór roku zmieniał się Cyklist. Każdy list miał swój czas. I tak czas namiętności zmienił się wraz z jesienią w czas melancholii, wyciszenia. Cyklist łagodnieje, spowalnia. Poeta-rowerzysta z gnającego przez spłowiałe pole na którym schną dziewanny trafił do mnie pytaniem: Czy jesień nie pachnie tequilą? Coraz mniej pędził, aż w końcu tylko prowadził rower przez śnieżne zaspy. Podczas przejażdżek rowerem w czasie zimy, do tego poetycznego peletonu dołączył aparat fotograficzny. Co do określenia jego życiowej roli, nieoceniona stała się napotkana w lesie starsza kobieta: Fotografia to żarłoczna muza. Narodziła się, bo zaczęło w nas krzyczeć coś, co jest najbardziej śmiertelne. (XXXIII) Warte przemyślenia w świecie tysięcy cyfrowych zdjęć, samowyzwalacza i aparatu, który kradnie duszę. Niejednorodne i zróżnicowane listy, na szczęście nienadające się do przewiązania ich satynową wstążką i schowania na dnie szafy. Pulsujące życiem w każdej linijce. Życzę sobie, żeby nieprzerwanie powstawały nowe ścieżki rowerowe.
Przemysław Owczarek Cyklist (Wydawnictwo Kwadratura 2009)
Jak zobojętnieć na poezję?
Doszło do wypadku na trasie ja – poezja. Po przeczytaniu tomiku „Spięcie” Michała Murowanieckiego i „Mamałygi” Konrada Cioka jestem mocno poobijana. Co prawda nie straciłam przytomności, nie mam też trwałych urazów, ale zwichnęłam sobie zainteresowanie taką poezją. W ramach rekonwalescencji obojętnieję i czuję, że to trafna terapia. Nie mam już więcej ochoty czytać o tym co się dzieje na dworcach i nie musi mnie nikt uświadamiać o sytuacji polskich kolei, nie urwałam się przecież z księżyca. A jednak: Mimo to zdzierają czopy, choć nie ma za co, posrane kible, menele na dworcach, konduktor na bani, ukradli mi stanik.
Ktoś bardzo metafizycznie rzyga. Na korytarzu. Podnosimy głosy – panie mówią o zwyczajach w jedzeniu, a tu pierwotny język, czułe gardłowanie. (AWAKE ON A TRAIN) To tylko kilka fragmentów z iście długiego poematu „Awake on a train”, pochodzącego z tomiku „Mamałyga”. W pociągowy klimat jest też oczywiście wpisana tęsknota za dziewczyną, bezskuteczne łapanie zasięgu na telefoniczną chwilę z ukochaną oraz zaznaczone odczucie jej włosów łonowych na policzku zakochanego bohatera. Po wyznaniach: Blednę na myśl, że już pół roku, a ciągle nie teges.- ja też zbladłam, bo nastrój buduarowy (W Łodzi, Fashion TV, Fiszbin) nie odpuszcza, a i język bulwarowy tym bardziej, ale może to tylko dla mnie nie powiało poezją. W tym wszystkim na koniec pierwszej z dwóch części „Mamałygi” pojawia się wiersz do matki (Korespondencje. Maj). Mówiący o prawdziwych, wzajemnych, trudnych relacjach. Dla mnie byłby jako jedyny godny uwagi, ale po zderzeniu z pierwszą częścią tomiku, gdy przychodzi jego kolej, jest mi zwyczajnie obojętny. Druga część „Mamałygi” to wspomnienia z niełatwego dzieciństwa. Napisane zwyczajnie, funkcjonują trochę jak odnalezione kartki z pamiętnika. Przedziera z nich zmaganie się poety z chorobą. Mogę sobie jedynie próbować wyobrazić jakim wysiłkiem było powołanie w tej sytuacji do życia wierszy, ale proszę wybaczyć nie potrafię się nimi zachwycić. Tkwiąc w i tak już niełatwym położeniu trafia na mnie tomik Michała Murowanieckiego „Spięcie”. Znowu opis codziennych, trudnych sytuacji do których doklejono ideologię głębokich przeżyć: Sprzątam w lodówce. Wszystko jest z E. Ogarnia nas upał, częściej korzystamy z balsamów. Dziś przyszła kolej na czarne pranie. Rozwiesimy Żagle, na maszt wciągniemy poplamioną szmatę. (Czarne pranie)
„To nie miejsce na metafizyczne rozważania”, usłyszałem na spowiedzi. Gdy wróciłem do domu zastał mnie wielki bałagan. Wyszedłem na dwór z pełnymi workami, żeby segregować śmieci, a tam odnalazła mnie burza. (Popielec) I tak w kółko. Do tego jeszcze problemy ze snem, choroby cywilizacyjne, bezsens ukończonych studiów i przytłaczające życie. Zastanawia mnie czy autorowi „Spięcia” tak samo trudno jest wytrzymać ze swoją codziennością, jak mi z jego tomikiem. Żyję, jakbym rzygał czasem. Bywam czasem w kobiecie; czuję wtedy, że ruszają się we mnie skrzypłocze. Ten, kto robił mi rentgen, zapomniał dodać, że piasek boli. (Sutra Hertza) Przypomina mi się opowieść mojego profesora i odpowiedź na pytanie dlaczego zadebiutował w wieku sześćdziesięciu lat. Tłumaczył z pełną pokorą, że dopiero wtedy wszystko sobie poukładał i dojrzał do tego, aby uczucia i emocje, które w nim żyły, mogły znaleźć ujście w poezji. Po takim wypadku jaki przeżyłam, ta historia nabiera dla mnie jeszcze głębszego sensu. Tego rodzaju emocjonalny ekshibicjonizm jaki preferują poeci w tomiku „Mamałyga” i „Spięcie” powoduje, że dla czytelnika, jego uczuć i myśli nie zostaje już miejsce, a pewnego rodzaju zażenowanie doprowadza do wycofania się. Rezygnacji z próby nawiązania literackiego dialogu.
Michał Murowaniecki Spięcie(Biblioteka Arterii, 2010) Konrad Ciok Mamałyga (Wydawca SPP Łódź, 2010)
W dobrym towarzystwie – czyli o wierszach Macieja Krzyżana „Tymczasem wracam do swoich”
Nie każdy ma okazję otrzeć się w życiu o prawdziwe, niczym nie skażone piękno w poezji. Ostatnio zresztą tych okazji przytrafia się coraz mniej. Język, który już chyba sam przed sobą wstydzi się swoich wulgaryzmów i prostactwa, temat patrzący na siebie z politowaniem i nieszczęsna „pani puenta”, zwykle zagubiona. Krążące zaś nad tym ego samego poety w żaden sposób nie polepsza sytuacji. Jaką odmianą w tym wątpliwym towarzystwie okazał się tomik „Tymczasem wracam do swoich” Macieja Krzyżana. Każdy wers sprawia wrażenie misternie przemyślanego. Mówiąc kolokwialnie, każdy wers jest po coś. Już pierwszy utwór „Apostrofa” podsunął mi myśl, że zmierzam w dobrym kierunku. Potem było tylko lepiej. Prawda jest wtedy, gdy widzisz Kosa przysiadającego na gałązce Jarzębiny i wiesz że to, Co wydarza się już, Równie dobrze mogłoby się odbyć Bez tej darowanej Tobie Obecności. (Prawda) Maciej Krzyżan używa prostych słów, buduje krótkie zdania, ale by uchwycić ich sens, wymaga od czytelnika skupienia, zatrzymania się nad każdym utworem osobno. Inaczej wszystko co w nim najbardziej wartościowe ulatuje i pod pozorną prostotą wymowy niknie. Utwory niejednorodne tematycznie wypełnione przeżyciami autora zmierzają jednak w tym samym kierunku. Z odległych bardziej lub mniej dróg przeszłości wracają do chwil, które trwają teraz. Nie odcinają się jednak, a chcą z wyniesionym doświadczeniem życiowym poety kontynuować, robić ponownie to, co przerwały na moment wspomnień. Żyć. Maciej Krzyżan stara się nadawać życiu sens w każdym jego wymiarze. Dzięki swoim rozważaniom, ja w roli bezczelnego obserwatora mogę wybrać dla siebie to, co jest mi przydatne. Na sztachecie płotu mieniący się w słońcu Ślad wędrującego mozolnie ku górze winniczka. Ponad nim na bezchmurnym niebie Białą wstęga za bezgłośnym odrzutowcem. W tej samej chwili zobaczone Dwa światy w jednym Wielobarwnym ogrodzie. (Zobaczone) Ja takim wstęgom na niebie poświęciłam godziny wyjęte z życia. Miłe, że nie jestem sama. W dziedzinie wychwytywania drobiazgów, małych odłamków rzeczywistości, na które tłumy nie zwracają najmniejszej uwagi, Maciej Krzyżan jest mistrzem. Zachowując jednocześnie pokorę wobec świata, potrafi w nim głęboko i pięknie uczestniczyć. W wierszu „Góry w październiku”, czy też w utworze „Wołacz”. Dziewięćsile, szarotko, łopianie Jak dobrze, że jesteście – O źródło mojego zachwytu! Poetyka takich szczegółów rodem z ks. Twardowskiego. Sam autor dedykuje swoje utwory z tomiku „Tymczasem wracam do swoich” m.in. Czesławowi Miłoszowi, czy C. K. Norwidowi, nie ukrywając, że czerpie z ich poezji. Dzięki temu ja czuję się w obecności tych wierszy, jak w dobrym towarzystwie. Minimalistyczne, idealnie wyważone w ilości i doborze słów utwory Macieja Krzyżana pojawiają się jak krople rosy, rozbłyskują swoim blaskiem i wracają do tego co ludzkie, codzienności. W samochodzie pozostawione przez Ciebie płyty – Muzyka, która nieoczekiwanie okazuje się Dopełnieniem naszych przeszłych rozmów.
Tęsknie za Tobą, Synu. ( Minimalistyczna elegia na odejście syna z domu) I mogłabym się tak pochylać nad każdym wierszem i omawiać go drobiazgowo. Dostrzegać ciągle coś ważnego nad czym warto się zatrzymać. Tylko po co, skoro sam poeta zwycięża wyważonym stylem. Postanowiłam to zapamiętać, nim wrócę do swoich.
Maciej Krzyżan Tymczasem wracam do swoich (Wydawnictwo Literackie i Naukowe RADWAN, 2011) |