Jarosław Perkowski |
Siedziałem kiedyś w wieczór na rzymskiej ulicy W pobliżu Watykanu przy Piazza Mazzini W jednym z barów, nikt ich tu nie zliczy Jeśli dobrze pamiętam na Via Settembrini To było ciepłe lato, tak mówili Włosi Jakiś człowiek pomachał mi z bramy Kelner, co chwila butelkę przynosił Myślę, że po godzinie byłem już pijany
Miałem jedno pytanie. Po co tu zostałem? Z dużą torbą na kółkach z cento mila lire Początki były trudne. Odpowiedzi znałem Za dużo wątpliwości jak na krótką chwilę
Później szedłem ulicą nie myśląc o świecie Nie pytałem, kim jestem i po co przychodzę Nie czułem niepewności, co jak kamień gniecie Patrzyłem w ludzkie twarze mijane po drodze Chciałem być tak jak oni szczęśliwy, bogaty Bezpieczny w swoim domu, bez kartek na życie I wspomniałem Mazowsze, słomą kryte chaty I warszawskie kolejki i smutne ulice
Znowu miałem pytanie. Co z nami się stało? Uśmiechnąłem się smutno, pewnie się nie mylę Odpowiedzi są znane, wątpliwości mało Za dużo tłumaczenia, jak na krótką chwilę
W czerwcowy dzień dzieciom Popołudnie w czerwcowy dzień Koniec wiosny początek lata Pół dla ciebie i pół mnie Tego świata
Kandelabry, altówka, chór Dwa pierścienie na jedną chwilę Biały welon, na świecach łzy Motyle
Jakże proste dwa słowa – tak Z oczu cicho spływają marzenia Kocham ciebie nie pytaj jak, przecież wiesz Od pierwszego spojrzenia
17/06/2013
***
Pojechać zimą na wieś, w styczniu, lub lepiej w Święta, kiedy śniegi wysokie namiotem na polach białym, drzewa w szadzi błyszczące jak kobiety diamentami, powabne. Pojechać, przez płaskie Mazowsze rankiem, przez wioski zaspane, w spiżarniach ciężkie, zadymione swojską kiełbasą i syte. Gdzie karpie wczorajsze rozebrane do ości, beczki po śledziach puste, koty leniwe. Pojechać poprzez drogi zawiane, wspomnienia z twojego dzieciństwa, obok stawów lodem zamkniętych, sopli brodatych, pod wiatr wyjący jak wilki. Dziki, głodny, zmarznięty. W dwa konie, saniami, w ciężkim baranim kożuchu związany, w walonkach, z kocem na kolanach, i z wódką. Wsłuchany w zgrzyt metalu, drewna i śniegu, w odgłos z pod kopyt, w koński pot dymiący na kłębie. Pojechać, zanim znikną piece na chleb, dymiące polana, zanim sanie zarosną mchem, Śniegi zabłysną w albumach.
Jarosław Perkowski – ur. 1961 r., debiutował na łamach Radar-u w latach 80. Mieszka w Warszawie, zawodowo zajmuje się marketingiem. |