Bożena Kaczorowska |
Spowiadam się z historii, która nigdy nie miała miejsca. To jedna z takich chwil, w których mogę zmienić wszystko albo zapisać od nowa. Z drugiego końca płynie do nas żółta rzeka. Rwie brzegi sukienki, kołysze biodrami naszych dziewcząt. Na wiosnę porodzą się niemowlęta. Przycisną drżące piąstki do nabrzmiałych piersi kobiet, a mokre od śliny języki wyssą im wszystkie słowa. Mam pseudonim, zapasowy klucz do bramy. Imię, które nie ma końca. Wędrowny mędrcu, przewodniku, prowadź! Pod stopami mam lodowce, zatopione Antarktydy i weneckie lustra. Jestem cieniem, zakładnikiem przewodnika. A dzień jest nocą, a noc jest przewidzeniem.
Kotwica
„Może” – to kwestia słowa. A może przypadku? Kotwica wiąże nas z brzegiem albo dzieli z lądem na długo. Wrzucona na statek sprzedaje bezkresnym wodom. Ziemia jest okrągła, więc wrócisz, choćbyś odpłynął daleko. Pada deszcz. Kropla powiększa kapitał jeziora. Najpierw liczysz pojedyncze uderzenia, potem rozgniewane fale szturmują błękit. Zamieniają małe oczka w coraz większe koła. Może morzu rzucane na ratunek? Zwilżają skórę i włosy, dobierają nam się do rąk. Wołają pomocy
Koronki
Jest pewne misterium w haftowanych przez babcię obrusach. Oczka, przez które patrzymy na świat - na kąpiące się w balii dziewczyny. Kuzynka Marta skrywa znamię na udzie. Trze je szorstką gąbką. Mocno. Aż do krwi. Ale to nie pomaga, więc moczy je we wrzątku. Znamię jest pieczęcią od Pana Boga, ma ją chronić przed oczyma chłopców. Tak mówi babcia - a gdy ona mówi, to nikt się nie sprzeciwia.
cienie potrzebują światła
policzek przytulony do szyby. pod powieką słońce, wędrowne plamy, miarowy rytm kołyski. szosa faluje od gorąca. pręży się i wije niczym zwiewna suknia hinduskiej dewadasi. podnosi się i opada. na koniec znika za zakrętem. z głośników wtóruje samba pa ti. wyciągam przez okno rękę, powietrze stawia opór, broni się przed intruzem. liście natychmiast zrywają się z drzew, jakby chciały wykorzystać nieuwagę drzewa i uciec stąd jak najdalej. łaszą się do rąk, przyklejają do karoserii, mamią nas cekinowym odblaskiem. nie dajemy się zwieść; błękit potrzebuje kontrastu, a ptaki schronienia. musimy je zgubić, zostawić tam, gdzie mają korzenie. drzemie w nich cierpki zapach z łąk, a w nas, resztki z lodowca i niezaprzeczalna tęsknota za południem.
Bożena Kaczorowska– rocznik 58, urodzona w Konstancinie, warszawianka z wyboru, z zawodu dekorator wnętrz. Publikowała w „Okolicy Poetów”, „Gazecie Kulturalnej”. Debiutowała książką poetycką „Punkt obserwacyjny” (Mamiko, 2013 ). Współorganizatorka spotkań poetyckich w klubokawiarni - Grawitacja, na warszawskim Powiślu. |