Puch 
Kiedy wspominam wakacje w M. - widzę ciebie czytającego Brechta
w oryginale i siebie podsłuchującą obcy język. Zauważyłeś,
wciąż zgadzamy się, by istniały między nami obszary nienazwane,
niewyrażone, jakbyśmy posiadali pewność, że to co najistotniejsze
dzieje się na styku milczenia i dotyku, choć w gardle gruda śliny
nie do przełknięcia
I przestaliśmy już wyznaczać proporcje pomiędzy kilometrami skóry,
którą gładzimy, a centymetrami słów, które cyzelujemy, tylko skuleni
zasypiamy. Na brzegach czułości śnią się katedry w Salisbury, w Rouen,
ich wąskie filary, misterne sklepienia, pinakle, gargulce, chrystusowe
stopy. Nasze sny są pełne okien, rozet i kreseczek blasków. Czasami,
śni się nam również - miękki puch mowy
Mapa
Ciało, którym się opiekowałam leżało w sali numer jeden.
Sala była biała. I ciało było białe. Mówiło do mnie 'córeńko'.
Rozsznurowywałam troczki szpitalnej koszuli, a ono wypływało
na prześcieradło i niżej, na szare kwadraty podłogi.
Pachniało koniczyną, zbutwiałym drewnem, piwnicznym dołem.
Zanosiłam je do wanny, do emaliowanego brzucha. Pozwalało
wodzie lizać się i lizać, a mnie patrzeć. Odsłaniało tajemnice
starości, zakamarki bieli. Próbowało wypłukać z siebie strach.
Nad ranem, oglądałam jego zarys pod kołdrą, nie miałam odwagi
dotknąć twarzy matki. Obcego przedmiotu, białej mapy.
Dom
Wylegiwaliśmy się na plaży ubrani w swetry, kurtki, nakryci kocami,
bez majtek. Czytaliśmy opowiadania rosyjskich pisarek i wiersze
żydowskich poetów. A morze wpływało pomiędzy sylaby, zdania, zaśpiewy.
Mewy podchodziły na wyciągnięcie ręki, zakochane w żydowskich poetkach
i rosyjskich pisarzach - wrzeszcząc powtarzały frazy. Piasek mieszał się
z cyrylicą, a my mieszaliśmy się ze sobą, w pośpiechu, zachłannie.
Lubiliśmy przemieszczać się, podróżować. Żadnego miejsca nie nazywaliśmy
domem, dopóki nie znaleźliśmy plaży ubrani w swetry, kurtki, nakryci
kocem, bez majtek; dopóki nie zaczęliśmy czytać poetek i pisarzy. Zachłannie.
Blaski - kartka z podróży
Miasto tonie w słońcu, mężczyźni w prążkowanych marynarkach
spacerują wzdłuż Champs-Élysées, dziewczyny w jasnych sukienkach
pijają różowe wino, przy St Germain kwitną magnolie, gargulce
z Notre Dame wołają "serwus" do filigranowych Japonek
Na Montmartrze facet w szarym prochowcu sprzedaje gorące kasztany,
nad Sekwaną bukiniści wystawiają XIX - wieczne ryciny, niebo przypomina
lniany ręcznik
Na stacji Trocadero bezdomni śnią na ławkach, domni wiozą ciepłe ciała
do atłasowych kołder, pluszowych prześcieradeł; my wracamy do hotelu,
do mosiężnych klamek, pikowanych kap, dębowych sedesów. Rano francuskie
słońce wpada przez uchylone okno, dziurawi nasze sny - błyskiem & blaskiem
--
Paryż, 29/02 - 03/03/2008 |