Dariusz Adamowski |
ZAPIS 2
Śnią mi się góry i przyjaciele rozważający samobójstwo. A moja babka, w świetnej formie młodsza o całe wieki, mówi, że zamieszka u mnie. (Czy mam dokąd się wyprowadzić?) I nawiedzają mnie zmarli, których we śnie bym o to nie podejrzewał. Nie mają żadnych odpowiedzi, ale wiedzą, że wkrótce napytam sobie biedy. Bo jeśli czas przeszły i przyszły nie istnieją, to grzeszę wciąż w tym samym ciele i umyśle. Powtarzam jeden błąd od urodzenia. Rzeźbię go na pierwszej stronie szesnastokartkowego zeszytu w trzy linie. A potem, lecz nadal, odchodzę od zmysłów, liżę ranę. Usta mam coraz bardziej sine, a oczy coraz mniej przejrzyste. Ale widzę zmarłych jak żywych. Widzę samobójstwa moich bliskich i moja babka jest w pokoju obok. Myli mnie ze swoim ojcem, a ja zostawiam jej dom, całą wieś. Wyprowadzam się naprzeciwko.
ROZPRUWACZ
To co zasłonięte musi zostać odkryte. Trudzimy się, by to zobaczyć i dlatego tak często zostawiamy głowy na torach, dlatego spadamy z najwyższych pięter. A gdy leżymy, nóż kroi głęboko. Cięcia przebiegają wzdłuż linii podstawowych wiązań. Potrzeba bardzo ostrych narzędzi i wielkich prędkości, by sprawdzić, czy jesteśmy stworzeni z tej samej substancji, która nadaje nam zewnętrzny kształt. Czy utrzymuje nas przy życiu pięciopalczaste złudzenie? Jeśli tak, zaiste powstaniemy z martwych i zapiszemy przestrzeń jak zwykła kartkę. Jeśli nie, zstąpimy do niższych wymiarów i będziemy się kurczyć w bóstwach do nieskończoności.
Zajrzyj w ciemność krwi, w lepkość szpiku. Oto twoja droga. Oto nóż.
BAJKA
Gdzie jest miejsce na wiersz? Nie zapiszemy białych kartek. I stanie się zima. Chłód dotknie tkanek i utka sieć z wszystkiego co żyło. Połączy ściętą krew ssaka i martwe oko ryby w jeden collage.
Rozjarzy się, co było ciemne i już nie zgaśnie. Utonie, co miało się unosić. Wyblaknie, co było zapisane.
Natchnienie jest jak oddech na mrozie. Dusza ptaka odlatująca do zimnych krajów.
JIHAD
Wojna. Tak nagle przychodzi mi do głowy to słowo. Rzecz na opisanie stanu rzeczy. Jedna z Ostatnich Wojen. Nic mnie nie uchroni.
Żyłki, srebrzyste ścieżki biegnące z tranzystora do układów scalonych. Elektrowstrząsy łączą mnie z chaosem. Niemrawa myśl, która zaczyna się o siódmej rano nad poranną kawą realizuje się w nagłej śnieżycy, w braku wody, w wybuchu samochodu pułapki, w bankowej katastrofie, w zasiłku, w odwilży, w gwizdnięciu czajnika, w słodko-gorzkim smaku na języku.
Nie wystarczy uzbroić się w cierpliwość.
Trzeba przeskoczyć tę górę dziesięć razy. Trzeba się odzwyczaić od przyjemności, przyjemnostki, od każdego przerażenia i strachu przed strachem. Odwyknąć od życia. Od śmierci. Od czasu.
MARZEC
Ciało mówi mi same przykre rzeczy. Choćby: jesteśmy już starzy, nie uważasz. To pytanie? (To ma być odpowiedź?) I tak w kółko.
Jesień się skończyła. Myślałem, że ostatecznie, ale oto zima muminków, drzewa obchodzą tłusty czwartek i już marzec, który kiedyś był
ulubionym miesiącem. A teraz śnieży. Szumi. (Szukam panelu sterowania. Szukam instrukcji obsługi.) Widzę tę perspektywę. Jakby coś z Rublowa. Będzie
się poszerzać i pęcznieć. Im więcej przeżyję, tym szybciej trzeba będzie porzucać. W pętlach. W niekończących się spiralnych lukach.
WIELKANOC
Jeże jeszcze nie zmartwychwstały. Tylko ropuchy odrzuciły grudki ziemi i wypełzły z grobów. Kos uciekał przede mną, hałasując wniebogłosy a sójki śledziły mnie przez cały czas.
Ścieżka była tak mocno wydeptana, że brnąłem w niej po kolana. Po pas. Drzewa pokazywały pączki. Ale skąd ten chłód? Wszystko było swoje i bliskie ale zupełnie nie na miejscu. Czy to ja szedłem, czy tylko krajobraz?
I w końcu owoce dzikiej róży. Pamiętam ich zimową fotografię: soczyste, krwistoczerwone na śniegu. Teraz brązowieją, marszczą się, spadają. Nie zjadł ich żaden ptak, nie zebrał człowiek - nie będzie wina, aromatycznych powideł. Tej wiosny przygarnie je ziemia.
TSO PEMA
Nad jeziorem Tso Pema wzgórza gurują nad nami, tak jak złocista statua Guru Rinpocze. Sanskryt dotyka języka polskiego. Język mamrocze mantry i mrok w tych słowach dobrze oddaje wszystkie zaciemnienia umysłu, które próbujemy zgubić po drodze, choć są bezcenne i zamiast zostawiać ślady, wleczemy je za sobą. Żaden krok nie zbliża nas do celu. Żaden nas też nie oddala i to jest dobra wiadomość. Tylko jak przyjąć ją dobrze?
Nastaje rano i krew w tym słowie sprawia, że małpy ukryte w gajach zaczynają wrzeszczeć. Wrzeszczymy głośniej i głośniej. Wniebogłosy. |