Jacek Gutorow - prezentacja |
CZTERDZIESTY
I co z tego, że w stronę ciemności?
Dni przemykają jak szprychy wirującego koła. Gałązki i zmarszczki na tafli stawu nie wymagają prostowania.
Kolejny rok i kolejne odstępstwo od światła. A w rogu pokoju mamy zagęszczenie możliwości.
Czysta dedukcja nie załatwia już sprawy. Życie jest stosunkowo piękne, gdy nienazwane lub nazywane w drugą stronę.
LICZĄ SIĘ TYLKO CHWILE
Nad jeziorem był popłoch. Dźwięki w szczelinie błękitu. Kaskada słów zmielonych w drobny pył. Ryzyko niewielkie, ale zawsze. Przecież fala może unieść wszystko, dosłownie wszystko. I z tego miejsca widzę swój początek, obietnicę długiej, zawiłej historii. Skończyło się na zapowiedziach snu nabrzmiałego od znaczeń – w istocie zaliczyłem kilka chwil, które poza tym były warte nie więcej od własnego trwania, tego zdziwionego ładunku mieszczącego się w spojrzeniu, jakim ktoś mógł obrzucić port i parę goniących się mew. Nic ponad to. Zapach kawy miał coś morskiego i ciszę przedpołudnia. Dużo słów. W kącie upchnięte cienie drzew, głęboka purpura zamkniętej szafki i lato z wywiewanymi firankami.
NOTATKA
Coś się nakręca w ścianie. Zwija i rozwija. Mechanizm sprężynowy. Punktowa rewolucja. Chce się wiedzieć, co. Co się nakręca za rogiem, skręca w dłoni, spiralny wiatr wypuszczony jak ognik, tkwiący w ścianie jak zadra lub drzazga. Wpasowany; wprasowany. Oko bez powieki. Sęk wbity po wrąb, po ostatnie widzenie. Obręcz ściśnięta tak mocno, że już pęka, a przecież leży jak ulał, jak korkociąg w korku, to ścisłe zwinięcie w sobie i w ścianie; to dopasowanie.
ZAPAMIĘTANE WCALE NIE ZNACZY PRZEŻYTE
Uliczki pną się jak dzikie wino. Ale nie tutaj, gdzie rondo tkwi jak kołek w sercu miasta, podąża za własną źrenicą.
Zima to alibi. Wrony przemycają odrobinę czerni. Coś płynie w stronę milczącego morza, które tarasuje nam przejście
samym swoim dźwiękiem. Dzwonki na wiosnę w parku – ku takim wnioskom wiodą szlaki, szlam i odpryski świtu jak zwarcie
w instalacji. Żyje się własnym życiem – łatwo powiedzieć. Wiatr rwie gałęzie i zamyka obraz jednym wahnięciem mokrych skrzydeł. Nosi cię po świecie
i nie przestaje. Śnieżnobiały neon ma swoje podzwonne w dolinie rzeki, gdzie kończą się uliczne światła. Nosi cię i znosi na kolejną stronę,
z której żadnych relacji już nie będzie. Zamykasz oczy. Uliczki pną się jak wino. Pada deszcz. Wyjmujesz parasol. Mokniesz stojąc przed wejściem do bramy.
LUBOSZYCKA
W pogodny wrześniowy dzień spacerujesz po placu z kwadratową fontanną. Widzisz kobietę prowadzącą rower. Wygląda, jakbyśmy mieli inny miesiąc, kwiecień albo czerwiec.
Nie wiem, czemu takie rzeczy przychodzą do głowy. Wszak nic to nie znaczy, tak jak nic nie znaczy chłopiec z obandażowaną ręką, siedzący przed szklanym pucharkiem pełnym czereśni, sięgający po jedną z nich, choć to przecież inna pora roku.
ZIMOWA OPOWIEŚĆ
Przez cały dzień padał gęsty śnieg. Padał i padał. Zasypywał myśli. W oczach mijanych ludzi też padał śnieg, tak gęsty, że nie było wątpliwości: wszyscy zaczną w końcu mówić śnieżnym językiem, ledwie słyszalnym, szeleszczącym przez całą noc i cały następny dzień.
WIERSZ
Najprostsza z możliwych sytuacji: czytam wiersz, a myślę o czymś innym, powiedzmy o niedopitej kawie, którą piłem przy barze. Kiedy? Dosłownie przed chwilą. Zastanawiałem się, jaki przeczytać wiersz. Zamiast o kawie, myślałem o wierszu, który teraz czytam. A może odwrotnie. |