Moja wytrzymałość na słowa jest niewielka |
K.C.: Poezję piszę od 2015 roku. Wydaje mi się, że to późny początek tej mojej aktywności. Zwrot wydaje mi się widzę jednak jako kluczowy. W wielu – a powiedziałbym, że w większości – zakresów życia ludzkiego można zetknąć się ze względnością czasu. Dlatego nie jestem pewien czy w pełni racjonalne jest w odniesieniu do tegoż początku mówienie o późnym initium. Przykładowo można zapytać – z zupełną świadomością potężnej wagi przywołanych wydarzeń, wagi o wiele większej niż moja twórczość: co w życie Kościoła i świata wniósł wybór kardynała Albino Lucianiego na Papieża, wybór dokonany 26 sierpnia 1978 roku (przyjął wówczas imię: Jan Paweł I), skoro Ojciec Święty zmarł po trzydziestu trzech dniach pontyfikatu? A mimo to wybór ten miał ogromne znaczenie, które, tak uważam, będziemy odkrywać jeszcze wyraźniej, jeszcze intensywniej niż obecnie. Papież ten wniósł w historię, lecz i we wspólnocie ducha, obcej śmierci i smutkowi, nadal wnosi poruszające świadectwo szczerej i bezwarunkowej ufności w Bożą Opatrzność. Ponadto poruszające świadectwo miłości do człowieka, szczególnie mnie dotyka jego miłość do biednych, cierpiących nędzę, do chorych, do tych, którzy zostali odrzuceni przez możność doczesną i przez ducha światowości. Niedoceniany i zarazem nieprzeceniony jest również fakt, że wielka ufność w Bogu i troskliwe otaczanie miłością tych, którzy w osobliwym sensie jej pragną i łakną, rodzą radość – w tym także tkwi moc oddziaływania błogosławionego Jana Pawła I. Dotykając już względności czasu, można by zadać pytanie: czy wybór Ronalda Reagana na prezydenta Stanów Zjednoczonych (1980) i wybór na drugą kadencję (1984) okazał się elekcją kogoś będącego w późnym wieku – w roku 1980 miał sześćdziesiąt dziewięć lat – czy raczej elekcją osoby właściwej na niemal całą dekadę, czyli lata osiemdziesiąte? I wyczuwam, że śmiało można postawić na drugie: przecież prezydent Reagan przywrócił w narodzie amerykańskim społeczny optymizm i nadzieję na sensowność polityki, mądrej, odpowiedzialnej i sukcesywnie prowadzonej polityki. Przyczynił się do wzrostu gospodarczego państwa po okresie recesji i osłabnięcia żywotności społecznej. Wykazał się także ogromnym zaangażowaniem w politykę międzynarodową. Trzeba nam, Polakom, nie zapomnieć i nie zapominać, że znacząco, niepomiernie wpłynął na upadek reżimu komunistycznego w Europie Środkowej i Wschodniej, w tym właśnie w Polsce. Sądzę, że dostrzeżenie niepomierności ludzkich decyzji i działań często staje się możliwe dopiero wówczas, gdy uznamy względność czasu. Inaczej – i znów często – będziemy wiele kwestii mierzyć linijką i obrysowywać za pomocą cyrkla i ołówka. Zapytałeś o racje, o przyczyny, dla których zacząłem pisać wiersze? Mam pewność, że nie byłoby moich utworów, gdyby nie moja Babcia, która przeczytała w „Przyjaciółce” tekst o zakochaniu się Marty Eggerth i Jana Kiepury. Od razu zaproponowała mi przeczytanie, a ja zrobiłem to z ogromną chęcią. Byłem wówczas uczniem czwartej, może piątej klasy szkoły podstawowej. Niedługo później nauczyciel matematyki (!) zapytał nas: Wiecie, kim był Jan Kiepura? Odpowiedziałem: Był śpiewakiem operowym. Nauczyciel odrzekł: On nie był tylko śpiewakiem. Był kimś więcej – superśpiewakiem. Pamiętam, że natychmiast, już podczas lekcji, uderzyło mnie to. Zaczęła drążyć mnie ciekawość, dlaczego nie tylko śpiewak, ale także superśpiewak. Czytałem, szukałem wiadomości, chciałem najpierw zadośćuczynić mojej, przede wszystkim intelektualnej, ciekawości z właściwą dziecku emocjonalnością. Szybko, niepostrzeżenie nadeszło zamiłowanie do słuchania muzyki, która w terminologii muzykologicznej jest określana jako poważna, oraz do poznawania jej historii. Z tego zamiłowania niewątpliwie wyrastają moje utwory poetyckie. Poezja niesie bowiem niejedno podobieństwo do muzyki, a coraz częściej mam wrażenie, że są to dziedziny sztuki bliźniacze względem siebie. Powinna zawierać wyczuwalną muzyczność, przejrzysty rytm i niebanalne rymy, a równocześnie każda strofa powinna mieć własną muzyczność – jak (znów porównanie zastosowane z należną pokorą wobec bliźnich i siebie) 24 Preludia opus 28 Fryderyka Chopina. Gdyby posłuchać całego cyklu, zadziwia on jednorodnością, intuicyjnie lub z pełniejszą świadomością podążamy za tym, że nieprzypadkowo fenomenalny twórca łączył szereg arcydzieł w cykle, nadając im wspólny numer opusu. Równocześnie każdy z tych dwudziestu ośmiu klejnotów muzycznych tchnie oryginalnością. Każde preludium jest inne od pozostałych. W każdym można usłyszeć i zinterpretować niepowtarzalne przesłanie. Myślę, że bez fascynacji muzyką – najbardziej tą, która zwana jest poważną, ale pozostaję otwarty na niejedno inne uprawianie muzyki – nie odnalazłbym ciągu momentów z 2015 roku, momentów, wskutek których poczułem, że warto bym zaczął pisać poezję. Prawie całe pierwsze półrocze wspomnianego roku byłem jeszcze studentem komunikacji europejskiej (specjalność: medioznawstwo) w Instytucie Kultury Europejskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. W ostatnim semestrze studiów (magisterskich), który zbiegł się z pierwszym półroczem 2015 roku, jednym z przedmiotów było kreatywne pisanie. Przyznam, że zadania polegające na pisaniu prozą – przede wszystkim były to opowiadania – w moim wydaniu miały nie najlepszy rezultat. Nie potrafiłem budować postaci, wyraziście różnicować ich osobowości i charakterów, wprowadzać wystarczająco wartkich dialogów. Natomiast zadania, które opierały się na pisaniu wierszem, były oceniane bardzo pozytywnie. Ten argument sprawił, że już we wrześniu 2015 roku napisałem pierwszy utwór, choć bezpośrednie dojrzewanie ku temu trwało już w czerwcu, lipcu i sierpniu, gdy wiersz ten – Idąc szczodrym śladem…- stopniowo we mnie dojrzewał, narastał, nabierał coraz jaśniejszych kształtów.
M.Z.: Jakie jest Twoje zdanie na temat roli poezji we współczesnym świecie? Czy poeci są dziś jeszcze potrzebni?
K.C: Poezja, jak sądzę, jest bardzo precyzyjnym sposobem opisywania świata. To przeświadczenie odkryłem wiele lat przed napisaniem pierwszego wiersza. Pod koniec XX stulecia lub w początkach XXI miałem zaszczyt i radość słuchać na żywo, bezpośrednio Jerzego Zelnika. Wybitny aktor czytał obszerne wyimki z wybranych homilii kardynała Stefana Wyszyńskiego Prymasa Tysiąclecia, dziś błogosławionego. Niemym towarzyszem tego wydarzenia był budynek Prymasowskiego Wyższego Seminarium Duchownego w Gnieźnie, znana dobrze wielu gnieźnianom Aula. Żywymi świadkami byli – mam nadzieję, że nadal są świadkami – ówcześni alumni Seminarium oraz świeccy studenci teologii. Po części poświęconej ściśle Księdzu Prymasowi Jerzy Zelnik przez kilka minut mówił o poezji. Silnie utkwiło w mojej wrażliwości zdanie: Poezja to najprecyzyjniejszy sposób opisywania świata. Artysta oparł swoje przekonanie na tym, że w nauce oczekiwane są dokładne, wyrażone językiem naukowym, często sztywne, przyjęte na wiele lat definicje. Jest to zresztą zrozumiałe; w nauce, bez względu na jej dyscypliny, istnieje właściwe jej dążenie do dokładności, do takiej zwięzłości, jaka tylko możliwa, i komunikatywności. Poezja także ma wpisany w siebie potencjał komunikatywności, lecz w inny sposób: często tam, gdzie uczeni „muszą” powiedzieć: dość, stajemy wobec rzeczywistości , która wymyka się próbom naukowej klasyfikacji, nie możemy dalej dokładnie określać ,poeci przez właściwe środki wyrazu, na przykład przez specyficzny rytm określonego utworu, przez układ rymów, metaforę, porównanie, oksymoron, eufemizm, wyzyskanie często niedocenianych znaczeń nieodmiennych części mowy i inne artystyczne rozwiązania – mogą odszukiwać tętno życia, puls ducha, by przez owe właściwe środki artystycznej sugestii ten puls opisywać, wyrażać, różnicować. Wieloznaczność lub niejednoznaczność, tak często (słusznie!) kojarzone z poezją, stwarzają szansę na poszukiwanie – aż do rdzenia – wyrażanego wycinka universum. Poezja, podobnie jak nauka i każdy inny sposób opisu życia, ma też swoje granice. Granice poezji lapidarnie oddałbym jako: niemożność znalezienia w twórczości określonego autora wszystkiego,co chciałoby się znaleźć, a więc niemożność nieskończenie dowolnego interpretowania. Nie zgadzam się z naszym wspaniałym aktorem, że: Poezja to najprecyzyjniejszy sposób opisywania świata. Powiedziałbym, że bardzo precyzyjny – jedynie tyle i aż tyle. Dokładniejsza w wyrażaniu życia może stawać się, moim zdaniem, muzyka, ponieważ nosi zdolność przemawiania bez słów. Ta zdolność odnosi się do muzyki instrumentalnej. Bardzo często myślę, że nieraz więcej można znaleźć w ciszy niż w poezji (szerzej: w literaturze pięknej) i muzyce. Poezja ułatwia – to nader ważne dla poetów – jakby mierzenie własnej wytrzymałości na słowa, to znaczy pilnowanie siebie, by słowa nie wypaliły twórczo, nie przytłoczyły piszącego; by móc unieść ich ciężar; by nie pozwolić odebrać sobie energii przez to, co zawarte w języku – zarówno mówionym, jak i pisanym. Wytrzymałość ta dywersyfikuje się u każdego poety z osobna. Jedni, jak choćby Krzysztof Kamil Baczyński, mieli dar pisania znacznej liczby utworów. Pisania intensywnego, arytmetycznie mnogiego. W twórczości najwybitniejszego przedstawiciela pokolenia Kolumbów owa intensywność nakładała się na genialny talent – mówiąc krócej, na jakość słowa – i na poczucie zbliżającej się gehenny, potężnego tąpnięcia egzystencjalnego, tragedii, na nadchodzenie wojny i wskutek niej także śmiertelnej pożogi. Można śmiało powiedzieć, że wytrzymałość Baczyńskiego na słowa była ogromna. Szybkie hartowanie się w uwarunkowaniach czasu i w oporze wobec niemieckiego najeźdźcy już po wybuchu II wojny światowej bardzo mocno izolowało go od ulegania presji wszystkiego, co wokół można usłyszeć i przeczytać. Budowało w nim godną podziwu wytrzymałość na słowa. Sam piszę – myślę, że nie jestem w tym odosobniony – raczej niewiele. Przeciętnie od trzech do pięciu tekstów w ciągu roku. Moja wytrzymałość na słowa jest zatem niewielka i łatwo wypalam się w nich, poprzez nie. Poezja, jej tworzenie pomaga mi jednak z tym się mierzyć. Pomaga wyczuć bądź (i) zrozumieć, kiedy trzeba przestać, zaniechać, powstrzymać się od tworzenia, by za jakiś czas z ożywioną siłą do niego powrócić. W tym znaczeniu, według mnie, poezję można postrzegać jako duchowe i uczuciowo-emocjonalne laboratorium, w którym jest wypróbowywana i badana własna wytrzymałość na słowa i szerzej – na uwarunkowania swojej psychiki. Ta rola twórczości, która w jakimkolwiek sensie ma za materię język – a więc dotyczy to literatury w ogóle (nie tylko literatury pięknej!) - jest niezastąpiona. Także współcześnie. Poezja, to z kolei walor i dla poety, i dla czytelnika, ma żywotną siłę, by pobudzać, skłaniać do nabrania koniecznego duchowego, mentalnego i afektywnego oddechu. Jakby namawiać do zatrzymania się, do nachylenia nie tylko nad samymi zdarzeniami i wydarzeniami, ale również nad ich sensem lub sensami. Dopiero spowite w sens będą zyskiwać właściwą wymowę. Zatem poezja spełnia rolę szkoły, ponieważ uczy, jak chłonąć bliższą i dalszą rzeczywistość, jak ją wysubtelniać, różnicować, a nawet pomaga ją porządkować i nazywać lub nazywać i porządkować. Między nazywaniem a porządkowaniem zachodzi bowiem wzajemna zależność. Poezja pomaga uczyć się człowieka. Sugestywnie przekazał tę prawdę Jerzy Liebert w wierszu Uczę się ciebie człowieku:
Uczę się ciebie człowieku. Powoli się uczę, powoli. Od tego uczenia trudnego Raduje się serce i boli.
Jeśli przyjąć, że poezja to już czas życia Homera (zakładając, że Homer to jedna osoba, a nie co najmniej dwie osoby, które – odrębnie lub działając jako podmiot zbiorowy), czyli na VIII stulecie przed Chrystusem, to zapewne bez ryzyka błędu można zarazem powiedzieć, że istniała już wcześniej. Można domniemywać, że Iliada i Odyseja – dzieła fenomenalne w swej formie i treści – wyrosły z już istniejącej tradycji poetyckiej, mimo tego, że samą poezję w antycznej Grecji uznawano za techne, uważano ją za wykwintne rzemiosło, które raduje oko i ucho, ale w istocie funkcjonuje jako takie samo rzemiosło w zestawieniu z innymi zawodami tego typu, na przykład z szewstwem, kołodziejstwem, z umiejętnym mieleniem ziarna, a nawet z wypiekiem chleba. Wydaje się jednak, że dwa antyczne greckie eposy nie znalazłyby tak dojrzałej postaci literackiej, gdyby nie odwołanie się do tradycji, do tego, co uprzednio zaistniało i oddziaływało na następców. Podążając za antycznym greckim źródłem myślenia, warto zwrócić uwagę, że także dziś poezja, oczywiście postrzegana jako sztuka, twórczość artystyczna, nie jest samoistna, nie rozwija się bez nawiązania do dziedzictwa już wyrosłego, a ciągle zachowującego świeżość oddziaływania; świeżość nieraz odkrywaną na nowo. Ta świadomość, jak myślę, powinna być dla poetów wsparciem w uchronieniu się przed pychą, że moja poezja jest najlepsza, że tylko ona naprawdę się liczy, a nawet od niej dopiero się zacznie nowa era twórczości. Wówczas ścieżka do pokory, czyli widzenia siebie we właściwym oświetleniu, w proporcjach adekwatnych do etapu swojego życia i rozwoju, a nade wszystko w szacunku do poprzedników i następców oraz do czytelników. Z tą rolą poezji harmonizuje jeszcze inna rola: twórczość poetycka mobilizuje do umiejętnego rozwoju. Powinna mobilizować twórcę. Może mobilizować czytelników. Pisanie poezji z pewnością kształtuje odpowiedzialność, szczególnie za wagę słowa i sposób jego przekazywania oraz za własny artystyczny rozwój. To odpowiedzialność przed sobą i swoim sumieniem , przed czytelnikami i -co wydaje się szczególnie ważne – przed tymi,którzy (jeśli zechcą) może będą twórczo czerpać z moich utworów, pisząc własne. W konsekwencji każde teraźniejsze pisanie utworu wierszowanego powinno być aktem troski o przyszły rozwój poezji. Troski i odpowiedzialności, która jest jej namacalnym wyrazem. Z tych samych racji, które w moim oglądzie tego zakresu kultury decydują o roli poezji we współczesności, potrzebni są nam również poeci.
M.Z.: Dużo w Twojej poezji odniesień do klasyków – kto Cię inspiruje twórczo i dlaczego? Czy tradycja literacka, ukłon w stronę przeszłości wciąż może być ważna w epoce lansowania ponowoczesności i oswajania nihilizmu?
K.C.: Najpierw myślę, że nie można mówić o epoce lansowania ponowoczesności i oswajania nihilizmu. Oczywiście te znamiona czasu, w którym żyjemy, są wyraźne, jednak jestem przekonany, że i one się wyczerpią – szybciej niż byśmy się spodziewali. Człowiek przecież nie znosi pustki, a właśnie do pustki etycznej i mentalnej prowadzi w końcu nihilizm. Jeśli będziemy po kolei odrzucali wszystko, co wartościowe i w dodatku sprawdzone przez lekcję zwaną przeszłością, to czy finalnie nie dojdziemy do momentu, w którym pozostanie pustka, bo nie będzie pomysłu, co jeszcze można by zanegować, odrzucić? Trudno więc mówić o epoce, gdyż epoka jest z istoty długim, zwykle obejmującym ponad wiele dekad lat, nieraz nawet dwa stulecia lub więc, przedziałem czasu. Epokę wyznaczają wydarzenia lub procesy o naprawdę znaczącym wpływie na ludzkie życie, na kulturę, szczególnie na jej płaszczyznę duchową, w tym moralną, oraz na płaszczyznę artystyczną. Trudno mówić, że mamy epokę lansowania ponowoczesności i oswajania nihilizmu, także dlatego, że stopniowo ta przejściowość, moda intelektualna zaczyna się ludziom nudzić. Nuży ich. Sądzę, że świetnie widać to wśród coraz liczniejszych kręgów ludzi młodych, dzisiejszych dwudziestolatków i trzydziestolatków. Gdy rozmawiam z osobami w tym właśnie wieku, niejednokrotnie dostrzegam w nich głębię ducha i intelektu, i osądu o tym, co ich bezpośrednio otacza, lub (i) tym, co śledzą poprzez media. Dostrzegam w nich znaczny potencjał ku przyszłości. To młodzi częściej niż pokolenia ich rodziców i nawet dziadków wracają do duchowych i intelektualnych principiów swoich pradziadków. Oczywiście to jakieś uproszczenie, gdyż do pełni mojej opinii niezbędne byłoby odrębne spojrzenie na każdą rodzinę, w której żyje dziś młody człowiek – a to jest nierealne. Mimo to uważam, że w wielu młodych dzieje się moc dobra i afirmacji tego, co pozytywne, co godne, co szlachetne w życiu. Wielu młodych, idąc do urn wyborczych, głosuje dojrzalej niż osoby z poprzednich pokoleń. Głosuje krytycznie, oceniając, kto jest bliski jakim wartościom, kto ma naprawdę przygotowany, przemyślany i prospołeczny pomysł na rozwój Ojczyzny. Z kolei niektóre osoby starsze od młodych wyborców wybierając, kierują się względami w istocie bezsensownymi, na przykład tym, kto ma ładniejszą żonę i czy w ogóle ma żonę, kto jest wyższy wzrostem, a kto niższy, kto umie zatańczyć, a kto nie. To w dużej mierze młodzi wspomagają uczonych z Instytutu Pamięci Narodowej przy poszukiwaniu szczątków Żołnierzy Niezłomnych – Wyklętych przez komunistyczną władzę. Spotykałem natomiast wśród osób starszych pytania: O co tu chodzi z tymi „przeklętymi? Czy Wyklęci to z opcji Armii Krajowej, czy z innej opcji? Choć nie można, moim zdaniem, wieszczyć epoki nowoczesności i oswajania nihilizmu – i nie będzie, jak się spodziewam, takiej epoki, gdyż nie da się w nieustannie wyznaczać realiów kulturowych i przyszłości przez próżnię – to jednak tak, tradycja literacka także współcześnie jest ważna. Nie tylko może być ważna, ale jest ważna. I taką pozostanie. Tradycja bowiem, ujmowana bardzo szeroko, jako tradycja kulturowa, ma w sobie żywotną siłę, poprzez którą zachowuje zdolność oddziaływania na przyszłość oraz potencjał otwartości na to, co rzeczywiście godnego i trwałego wniosą w nią następne pokolenia, nawet te, które jeszcze nie zaistniały. Inaczej nie byłaby sobą. Nie pozostawałaby tradycją. Zmieniłaby się w modę. Jeśli zatem swoją żywotność zachowuje tradycja kulturowa, to utrzymuje ją – i utrzyma (!) - tradycja literacka, która do tej kulturowej przynależy. Bez tradycji niemożliwe się staje zachowanie duchowej i w konsekwencji moralnej busoli, kluczowych punktów orientacyjnych pośród nadmiaru podpowiedzi, propozycji, sugestii, jakie współcześnie do słuchacza, czytelnika i widza napływają z różnorodnych mediów. Tradycja jawi się więc jako nieodzowna i taka pozostanie – z pewnością. Każdy przecież ostatecznie pragnie jednej zasadniczej, pewnej drogi życiowej, choć dociera do tego pragnienia różnymi drogami i niekiedy je odkrywa na określonym, wcześniejszym lub późniejszym, etapie swojego istnienia. Pytasz przede wszystkim o twórców literatury, którzy mnie inspirują. Można by odnieść się do niejednego nazwiska. Wskażę na trzech najważniejszych. Wymienię ich chronologicznie, według dat urodzenia. Cyprian Kamil Norwid – imponuje mi odwagą. Odwagą zadawania w swoich utworach trudnych, a w czasie, w którym żył, nieoczywistych i niestandardowych pytań i szukania odpowiedzi na nie. Zadziwia także umiejętnością zakończenia utworu w momencie, w którym był przekonany, że trzeba pochylić głowę, ukłonić się przed czymś, co zdaje się przerastać ludzki intelekt i nawet człowieczego ducha. Artysta ten ciągle poszukiwał. Na przykład ustawicznie pracował nad takim doskonaleniem swojej polszczyzny, aby poprzez nią, poprzez wydobywanie nowych sensów wyrazów, zdań czy dłuższych fragmentów wierszy wysubtelniać te sensy i wskutek tego być bliżej esencji określonych ludzkich wyborów, słów i czynów. Należy dodać, że jako jeden z niewielu twórców literatury w XIX stuleciu otwarcie, chociaż posługując się środkami wyrazu poetyckiego, mówił stanowcze „nie” wszelkim formom niewolnictwa i wyzysku, wypowiadał swój sprzeciw w obliczu deptania godności człowieka i wynikających z niej praw. Leopold Staff, poeta, który twórczo wyzyskując swoją osobowość, będąc głęboko świadomy nieporównywalności osobowościowej jednego człowieka do drugiego, potrafił pięknie, przejmująco ujawniać innym swoją oryginalność. Tworzył w więcej niż jednym okresie literackim. Rozwinął się ciekawie już w Młodej Polsce, jego blask nabrał barw w dwudziestoleciu międzywojennym. Jego aktywność była mniejsza w czasie II wojny światowej, jednak ponownie ożywiła się po zakończeniu okupacji niemieckiej. Doskonale wpisywał się w te – różne – okresy, a przecież pozostał sobą. Kimś wysoce oryginalnym, niosącym życiodajne pierwiastki tradycji w zmieniającym się świecie; kimś, kto we właściwy swojej niepowtarzalności sposób ocala moralną triadę, która jedynie w swojej troistości naprawdę oddziałuje na nasze człowieczeństwo: ocalał prawdę, piękno i dobro. Oddziałuje, ponieważ przez swoje poetyckie słowo nadal ocala. Dobrze rozumiana stateczność Staffa paradoksalnie dowodzi tego, że wyrażenie świat się zmienia nie dotyczy tylko naszych czasów. Świat zmieniał się zawsze. Myślę na przykład, że zamach majowy z 1926 roku był dla niejednej Polki i niejednego Polaka szokiem, jakąś wyrwą w oczekiwaniu spokoju i równowagi w polityce. Sądzę, że gdyby wydarzył się obecnie, szokowałby jeszcze bardziej, może nieporównanie bardziej, ponieważ aktualnie polska demokracja jest bardziej dojrzała niż w latach dwudziestych poprzedniego stulecia. W 1989 roku ujawniły się w Polsce zalążki wolnej na powrót Ojczyzny i żywotnego społeczeństwa obywatelskiego. Początek przemian społecznych i politycznych, w które jeszcze rok wcześniej wielu powątpiewało; którym niektórzy nie dowierzali. Na przykład Andrzej Wajda już w niepodległej Polsce mówił nieraz, że nie spodziewał się, iż za jego życia upadnie komunizm. Zatem świat się zmieniał zawsze. Ważne, by dobrze wyczuwać sens zmian – szlachetny lub szkodliwy dla godności człowieka – i pozostać wierny sobie pośród przeobrażeń rzeczywistości, jak pozostał wierny Leopold Staff. By pośród zmienności iść lekkim krokiem.
Mistrza widziałem w Krakowie, gdy się zmierzchały gołębie, dzwony, chmury i szyldy, lekki był krok Leopolda, Który jak zwykły śmiertelnik, niosąc gałązkę jaśminu, wracał znad Wisły do domu, Apollo polskiej poezji. (Konstanty Ildefons Gałczyński, Leopold Staff)
Roman Brandstaetter, określający siebie jako Żyd, który stał się Polakiem, i jako Polak pochodzenia żydowskiego; człowiek, który podczas II wojny światowej nawrócił się z judaizmu na chrześcijaństwo, tworzył już przed obraniem drogi ucznia Chrystusa. Zarówno jego twórczość przed nawróceniem, jak i późniejsza – poetycka, dramatyczna i prozatorska oraz działalność translatorska – albo miała zasadniczy rdzeń, mianowicie Pismo Święte, albo prowadziła autora do jeszcze głębszej więzi z Pismem. Roman Brandstaetter był jednym z najlepszych znawców Biblii w historii, ale przede wszystkim wyznawcą i świadkiem Żywego Słowa, jakie natchnęło autorów biblijnych. Choć sam nie jestem wspaniałym znawcą Ksiąg Świętych, to przynajmniej w niektórych swoich wierszach chciałbym częściej i bardziej czytelnie powracać do tego ożywczego źródła. Obficiej czerpać z Biblii, na tyle, na ile moje zdolności i umiejętności pozwolą, wystarczą. Jestem przekonany, że Roman Brandstaetter i jego inspirująca spuścizna mogą mi w tym wydatnie pomóc. Warto dodać, że autor ten był dokładny. Uważał, że zanim poprzez pisane słowo zacznie się czytelnika wzruszać, poruszać, umacniać, zachęcać, inspirować, najpierw konieczna jest rzetelność, nieodzowne jest solidne pisarskie rzemiosło. Dlatego poświęcał nieraz kilka lat na przygotowanie się, zdobycie jak największej wiedzy o okresie, osobach, o których zamierzał pisać. O języku, jakim posługiwano się w konkretnym przedziale historii. O odzieży i strojach, jakie wtedy były noszone itp. Tak żmudne i wyśmienite przygotowanie znamionowało zwłaszcza pisanie dramatów, takich jak na przykład Przemysław II, Król i aktor, Józef Sułkowski, Kopernik, Odys płaczący, Dzień gniewu, Pokutnik z Osjaku. A do pisania swojego opus magnum – wielkiej powieściowej tetralogii Jezus z Nazarethu – Roman Brandstaetter przygotowywał się prawie dwie dekady. Mimo że mój literacki przekaz zawiera się wyłącznie w poezji, chciałbym mieć w sobie chociaż cząstkę pracowitości i rzetelności tego wybitnego poety, prozaika, dramatopisarza i tłumacza. Przynajmniej usiłuję tę cząstkę zdobywać.
M.Z.: Czy masz jakieś doświadczenia z adaptacją swoich wierszy na inne formy artystyczne, takie jak muzyka lub teatr?
K.C.: Nie mam takich doświadczeń. Nie mam też wyobrażenia, w jaki sposób można adaptować wiersz do wymogów spektaklu teatralnego. Może dlatego to wyobrażenie jeszcze we mnie powstało, gdyż znajduję się dopiero u początku mojej poetyckiej drogi i po prostu z taką adaptacją się jeszcze nie spotkałem. Odnośnie do muzyki dotychczas nie zdobyłem doświadczeń, o które pytasz. Tli się, a nawet świeci coraz mocniej nadzieja. Została skomponowana muzyka do mojego wiersza Mosty są z mostów – nawet wbrew losowi... Twórcą muzyki jest Kamil Trzebiński, wspaniały artysta - organista, pianista, wokalista, kompozytor, obecnie doktorant w Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu. Trudno jeszcze mówić o moim zetknięciu się z tą muzyką, ponieważ poznam ją „dopiero” podczas spotkania autorskiego, będącego również prezentacją mojego debiutanckiego tomiku Donośność ciszy – spotkanie to rozpocznie się 17 marca 2023 roku o godzinie 18.00 w gnieźnieńskim Centrum Kultury Scena to Dziwna eSTeDe. Sam jestem ciekaw piosenki, która powstała z muzyką Kamila i z moimi słowami. Tak, to może być doświadczenie ciekawe, pokrzepiające na duchu, zachęcające i inspirujące do nowych poszukiwań poetyckich.
M.Z.: Mieszkasz w małym ośrodku, Czerniejewie – czy miejsce tworzenia ma dla Ciebie znaczenie,czy raczej mógłbyś pisać wszędzie, w każdym zakątku świata?
K.C.: Odpowiedź sprawia mi trudność, gdyż musiałbym dysponować próbą porównawczą: być w kilku, bardziej lub mniej odległych od Polski, zakątkach świata i dopiero wówczas zapewne potrafiłbym powiedzieć więcej. Co jednak mogę powiedzieć już teraz? W Czerniejewie powstały wszystkie moje wiersze, a jest ich trzydzieści jeden. Moje rodzinne miasto postrzegam jako dobre miejsce do tworzenia. Tutaj patrzę na życie, przez zachowania społeczeństwa czerniejewskiego, do którego przecież należę, widzę społeczeństwo w znaczeniu szerszym. Poprzez moje miasto ukształtowało się we mnie widzenie Ojczyzny i Narodu. Tutaj zostałem ukształtowany – i przede wszystkim tutaj jestem nadal kształtowany – w sensie duchowym i moralnym. Wszystko to bez dwóch zdań walnie wpływa na moją poezję, choć nie ma w niej, jak dotychczas, motywów związanych z Czerniejewem lub nawiązań do jego historii bądź do tego, czym ono obecnie żyje. Ponieważ ów wpływ na pewno istnieje, należy podkreślić: tak, miejsce tworzenia ma dla mnie znaczenie. Wyczuwam sam siebie, że nie mógłbym pisać wszędzie. Równocześnie myślę, że znalazłbym miejsca, w których odkryłbym nowe pomysły do kolejnych tekstów. Wydaje mi się, iż mógłbym tworzyć w Warszawie. W stolicy Polski miałem radość być trzykrotnie: w 1990, 2005 i 2017 roku. Zachwyca mnie to miast, widzę je jako jedno z najpiękniejszych polskich miast. Podziwiam potężne zaangażowanie, samozaparcie i wysiłek warszawiaków, którzy po doszczętnym, przerażającym zrujnowaniu miasta, zrównaniu go z ziemią przez Niemców zaczęli je odbudowywać – i odbudowali z gruzów, rekonstruując, dzięki współdziałaniu z historykami, historykami sztuki, architektami, muzealnikami, także zniszczone warszawskie pomniki, świątynie, pałace, inne zabytki. Poprzez wieloletnie oddanie i dzięki ofiarom pieniężnym całego Narodu wzniesiono ponownie Zamek Królewski. Rzeczywiście było to gigantyczne przedsięwzięcie, wymowny znak patriotyzmu Polek i Polaków – w całości odbudowany Zamek Królewski został otwarty w 1984 roku. Warszawa ma specyficzny genius loci. To miejsce pełne ducha, męstwa, sławy. Miejsce – niezliczona liczba miejsc, w które wsiąkła krew Bohaterów, by trwało nadal trwało dziś życie. Warszawa – moje wielkie marzenie. Można powiedzieć, że jeszcze nieogarnione, niespełnione. Poprzednie bowiem pobyty w Warszawie wiązały się z wycieczkami autokarowymi. A na wycieczkach czas jest silnie ograniczony, często większość, nawet czołowych, miejsc zwiedza się pokrótce i brakuje gruntowności zapoznania się. Brakuje własnego odkrywania. Dlatego ciągle marzę o stolicy Polski, o spokojnym, wielogodzinnym jej zwiedzaniu i więcej – nawiedzaniu. Marzę od wielu, wielu już lat szczególnie o nawiedzeniu warszawskich cmentarzy: Powązkowskiego, Żydowskiego, Ewangelicko-Augsburskiego, Wojskowego na Powązkach i Bródnowskiego. Pragnąłbym na każdym z nich być przez co najmniej kilka godzin. Od dawna preferuję podróże kulturowe lub kulturowo-studyjne, przedkładając je nad typowe wycieczki, zresztą niepozbawione właściwych sobie walorów. Może wówczas, gdybym miał już doświadczenia wymarzonego zwiedzania Warszawy, umiałbym o wiele dokładniej powiedzieć, czy byłaby ona dla mnie odpowiednią przestrzenią do tworzenia.
M.Z.: Na koniec, wybacz patos, ale bardzo mnie to ciekawi: co chciałby zostawić po sobie przyszłym pokoleniom Krystian Cieśliński, jak chciałbyś zostać zapamiętany?
K.C.: Przyznam, że nigdy nie myślałem nad – w gruncie rzeczy fundamentalną – kwestią. Zadane pytanie skłania mnie, by odpowiedzieć mądrze, czyli zgodnie z moją obecną samoświadomością. Na pewno pragnę, by zostały moje wiersze i były czytane. Niekoniecznie masowo, ale przynajmniej z zainteresowaniem; by frapowały intelektualnie i jednocześnie przemawiało sercem do serc. A jeśli ktoś znajdzie w nich jakiś przyczynek do tego, by nasz ludzki świat był bardziej ludzki, to czyż może być lepsza radość dla poety? W jednej z kilkunastu opinii o moich utworach zawierają się słowa: Dla mnie te wiersze są trudne w odbiorze, przekombinowane, napisane zbyt zawiłym językiem, przeładowane treścią. Jako autor chciałbym uwzględniać również taką opinię. Dlatego w dalszym rozwoju poetyckim pragnąłbym pozostawić po sobie również, może przede wszystkim, wiersze zawierające mniej symboli – mniej, ale za to czytelniejszych, silniej oddziałujących na ludzką wyobraźnię, bliższe emocjom innych, aczkolwiek emocje drugiego trudno rozeznać. Niemniej także poeci, nie rezygnując ze środków wyrazu właściwych poezji, powinni być tak komunikatywni, jak to tylko możliwe. Dlatego będę przynajmniej się starał, nie uszczuplając w niczym ambitnemu poziomowi pisanych tekstów, nie porzucając głębi. Chciałbym także zostawić po sobie przyczynienie się do tego, by w środowisku dziennikarskim etyka miała prymat nad wszystkimi działaniami oraz nad tak zwaną medialnością osób, tematów, zdarzeń. Bym zdołał – i z tego został zapamiętany – że choć trochę przyczynię się, iż dziennikarze, o co gorąco do nich apeluję, zaczną szanować debiutujących poetów. Szanowni Państwo, Dziennikarki i Dziennikarze, warto szanować debiutujących poetów! Nie obawiać się rozmowy z nimi, także z młodszymi ode mnie! Każda rozmowa człowieka z człowiekiem jest w punkcie wyjścia ciekawa, a czy ciekawość ta utrzyma się w jej trakcie zależy już od obydwu rozmówców. Warto śmiało przeprowadzać wywiady z debiutującymi autorami wierszy czy innych poetyckich wypowiedzi! Nie warto zastanawiać się nad tym, czy poeci i poezja są rzeczywistościami medialnymi, czy niemedialnymi, gdyż kategorie medialności i niebycia medialnym względne, bardzo względne, a poza tym w zetknięciu z tego rodzaju twórczością ulegają rozbiciu; tak bardzo do tej twórczości nie przystają! Dobrze jest spojrzeć na poezję nie jako na kwestię medialną, lecz jako na kwestię ciekawą i wartą odkrywania, także dla szerszego odbiorcy, jeśli jest on choć trochę wrażliwy na słowo i piękno. Niech Państwo, usilnie i uprzejmie o to proszę, postarają się, by debiutanci nie musieli już nigdy sami sobie pisać wywiadów! O to, by ktoś ich uszanował i chciał przynajmniej spróbować z nimi rozmawiać! Oni naprawdę nie są strasznymi ludźmi! Tenże wywiad, w którym usiłuję konstruktywnie odpowiadać na pytania, jest dla mnie prawdziwą, nieprzymuszoną radością, mimo nie najprostszych i frapujących, ambitnych pytań. Mój apel nie dotyczy zatem tego wywiadu. Najważniejsze: chciałbym ponadto być zapamiętany jako osoba o jakimś potencjale dobra, potencjale wykorzystanym. Żeby wspominano mnie jako kogoś dobrego, kogoś, kto skutecznie pomógł choć jednemu człowiekowi i wniósł w czyjeś życie nieco radości. Wyrażam przekonanie, że nad to nie ma nic ważniejszego w pamięci o człowieku.
(Rozmowa archiwalna) |