Gdzie się podziały nasze ciała? |
Michał Tabaczyński
Gdzie przebywają ciała? Gdzie nocują i czy w ogóle nocują w ciągu tych feerycznych nocy? Potrzebny im jest jeszcze sen? Czy coś je boli? Czy w tym scyfryzowanym świecie zostało jeszcze jakieś miejsce na bolesność naszych ciał? Czy są jeszcze samodzielne, czy może działają już tylko w trybie zależności od chłodnej technologii (czy nie tak to szło: „bezdotykowy sen dotyk zostawiasz smartfonom”?)? I do czego jeszcze służą? Czy służą jeszcze sobie nawzajem? Czy się nawzajem nadal potrzebują, czy choćby się wzajemnie zauważają? Co się wreszcie z tymi naszymi cyberciałami stanie, kiedy się wylogujemy (tak to wygląda: „wylogowałem się zaciąłem zaspałem wypadłem / obolały nieswój w nie swój czas”) z tego systemu? Takie pytania. Co jedno to bardziej kłopotliwe, nieusuwalne, niemożliwe do uniknięcia. Tak, ciało to jest kłopotliwy zaiste niezbędnik. Jednak tyle z niego jest akurat pożytków, że jakoś sobie radzimy ze szkodami (tak to tu leci: „dalej są już tylko pokrzywy brutalna fizjologia ulica do ulicy barak / do baraku i ty do mnie kiedy światło ma między nami swój finał”!). I roimy sobie na temat naszych ciał wiele, chociaż różnie jest akurat ze spełnieniami, które nam one oferują – najczęściej zawodzą, ale – ach! – jakie to są spektakularne porażki (tak tu ten żal łka: „ciała w nas przeznaczone do wyższych celów”, a jakże!). Ależ oczywiście, pełno tu oczekiwania (tak to idzie: „czekam w cieniu aż odejdą lub rozstąpią się wody”); to oczekiwanie na najmniejsze z możliwych apokalips, bo jest taki właśnie znak czasu: mamy takie apokalipsy, jakie damy radę udźwignąć (tak one tu straszą: „wszystko się lepi błyszczy rozpada cząsteczki materii jarmarki cząsteczek / kłaczki cukrowej waty”). Tak jest, czekamy na rozpad, który obejmie tę masę drobiazgów, bowiem tylko rozpad i zagłada drobiazgów są prawdziwie dramatyczne – zostaje po niej bowiem wiele delikatności i czułości do tego, co ostatecznie zniszczało. Nie przygląda się temu rozpadowi Dawid Staszczyk bezczynnie. A co robi? Pisze wiersze. W pewnych sytuacjach to najlepsze, co można zrobić. Czasem zresztą – tyle wystarcza. Kto by pomyślał, że czułość jest taka waleczna. Można by powiedzieć: czułość walcząca! (Tak z nami jedzie: „powiedz dlaczego kwilisz moja homo kruszynko / maleńki obłoczku na moje podobieństwo”.) Jest ona ostatnio emancypacyjna, prawda, może zawsze była, ale nie tak chyba dumnie jak teraz (tak ona wywrzaskuje swoją prawdę prosto – że tak powiem – w oczy: „mam w oczach fiuty”!). Po co ta emancypacja? Zawsze po to samo, niestety, zawsze po to samo – po powrót do siebie samego nieznający kompromisów, bo przecież tu nie ma miejsca na żadne kompromisy (taka to prawda: „wracam żeby ci powiedzieć że wolę chłopców”). A to wszystko – te czułości, walki, malutkie apokalipsy, te cielesne zapasy ze wszystkim dokoła – to wszystko jest tu opowiedziane bardzo często wersami tak długimi, jakby chciały sprawdzić pojemność naszych płuc i kondycję naszej pamięci (czy na końcu wersu będziemy pamiętali jeszcze, co było na jego początku?). Te długie linijki nas sprawdzają: udławimy się tym wszystkim, co ze sobą niosą czy nie? A może nawet życzą nam skrycie z czułostkową wściekłością: a udław się, udław!
Z posłowia do debiutu Dawida Staszczyka „Log out” („Zeszyty Poetyckie” 2014)
|