Anna Kokot-Nowak: Człowieczeństwo – pranie wstępne |
Nie pragnij, by wszystko toczyło się zgodnie z twymi oczekiwaniami. Zamiast tego chciej, by wydarzyło się to, co rzeczywiście się wydarza ( Epiktet, Enchiridion, 8).
Okaleczanie, rozcinanie, haratanie logiki fabuły, czy tylko naszego ludzkiego egocentryzmu, bałwochwalczego uwielbiania wobec osiągnięć rozumu, wszystkich komfortowych przekonań na temat siebie i otaczającego świata? Intelektualna przewrotność autora, który wydaje się przenicowywać na wylot świadomość czytelnika, czy też profetyczna wizja przyszłości gatunku Homo sapiens? Szalony lunapark wrażeń, wirujący metaforycznymi karuzelami na prawie 70 stronach, czy diatryba jarmarcznego kuglarza, który od pierwszych linijek tekstu gra z nami znaczonymi kartami, pisząc naszą konfuzją kolejne akty dramatu „Jak obalić człowieka” Igora Frendera? Początkowo jeszcze nic nie przeczuwamy, ale chwila ta trwa bardzo krótko… Tylko do momentu, gdy nasz wzrok skonfrontuje się z niepokojącą okładką książki, której autorem jest Grigory Popov. Wówczas możemy znienacka doświadczyć nieomal całego fizycznego, ludzkiego bólu, podkreślonego jeszcze przez artystę dodatkowo intensywną, emocjonalną barwą. Męska postać nie dość, że wygląda jak ogniste mięso, wyjęte prosto z parującego sagana, tuż po solidnym, wielogodzinnym gotowaniu, to jeszcze wyjątkowo przykładnie jest poturbowana. Gdybyśmy zobaczyli tylko wbite strzały i pałki, uderzające brutalnie w głowę oraz przedramię nieszczęśnika, moglibyśmy pomyśleć, że to jakieś współczesne przedstawianie męczennika, znanego jako św. Sebastian. Ale rekwizytorium narzędzi przemocy jest tu jednak bogatsze także o inne, wymyślne eksponaty tortur: młoty, szpady, szable, florety, sztylet, kamienne kule, wystrzelone pewnikiem z jakiejś maszyny miotającej. Cóż, gdyby iść ową ścieżką kontemplacji nad mnogością sposobów zadawania człowiekowi cierpienia, musielibyśmy zgodzić się z Tadeuszem Różewiczem: Człowieka tak się zabija jak zwierzę („Ocalony”). Może tylko istnieje o wiele większy wybór rozmaitych metod owego zabijania? Drżący niepokój już otwiera, wcale nie dyskretnie, miniaturowe, ale za to multiplikujące się furtki do naszej psychiki. Już na sam widok graficznych katuszy okładkowego skazańca, można zacząć cierpieć na silne, dokuczliwe bóle fantomowe. A to jeszcze nie koniec przewidzianej dla nas porcji męki. Czytelnik nie zatrzyma się przecież na samej obwolucie książki, zapewne zechce przejść na kolejny level wielopoznania fabuły. Okazuje się jednak, że znamienna grafika sprytnie myli tropy, bawi się przeczuciami odbiorcy, manipuluje jego emocjami, by ostatecznie wyprowadzić na literackie manowce. Jest przecież dokładnym zobrazowaniem tytułu owego dramatu w trzech aktach - „Jak obalić człowieka”. Zdaje się sugerować, że ludzką personę można obalić dosłownie, fizycznie. Można jednak i przecież inaczej. Autor sztuki ukrył zręcznie głębię interpretacyjną, musimy do niej dopiero - w toku uważanego czytania, dotrzeć. Czyha na nas wielopoziomowa matnia znaczeń i ekstremalna przejażdżka na karuzeli emocji, w wesołym miasteczku wyobraźni twórcy.
Pamiętaj, że jesteś aktorem w sztuce. Grasz postać zgodnie z wolą dramaturga. (…) Jeśli sztuka jest krótka, to jest krótka; jeśli długa, to długa. Gdy dramaturg pragnie, byś odgrywał (…), rolę graj dobrze (…). Na tym bowiem polega twe zadanie, by dobrze odgrywać przypisaną ci rolę. Jej wybór należy do kogoś innego (Epiktet, Enchiridion, 17).
Może jeszcze przed bramą wejściową do lunaparku dramatu, krótki przystanek przy analizie tytułu książki… „Słownik języka polskiego PWN” podaje cztery definicje słowa „obalić”, wśród których jedną uznajmy z góry za zbyt nasączoną procentami (obalanie butelki wódki), a trzem pozostałym możemy się zaś ostrożnie przyjrzeć. Czy korespondują z treścią dramatu Igora Frendera? Obalenie słownikowe w pierwszym ujęciu to przede wszystkim przemoc fizyczna: silnym uderzeniem przewrócić kogoś lub coś. Pomijając zwodniczą okładkę, w książce znajdujemy przede wszystkim niepokojącą przemoc psychiczną, zatem skoncentrujmy się może na dwóch innych wyjaśnieniach: obalić – czyli przemocą pozbawić władzy lub doprowadzić do upadku; wykazać bezpodstawność lub błędność czegoś. Jeśli dodatkowo zanurzymy te dwie ostatnie definicje w roztworze mniej lub bardziej rozpuszczonej metafory, wzbogaconym opiłkami niedopowiedzeń, dosmaczonym wiórkami dwuznaczności – będą znakomicie korespondowały z tekstem autora. Człowieczeństwo w tym dramacie nie tylko ma zostać pozbawione insygniów władzy, ale także przedstawia się je jako wyjątkowo awaryjny, wadliwy rodzaj egzystencji ssaków naczelnych. Kaleki i nie oferujący tak naprawdę prawdziwej, głębokiej intelektualnej satysfakcji. Czy jednak naprawdę powinniśmy czuć się jako gatunek zagrożeni? Współczesny człowiek wydaje się znakomicie orientować, w jaki sposób może próbować siebie obalić. Zresztą czyni to codziennie, na tysiące różnych sposobów. Zanim się im dokładniej przyjrzymy, zapytajmy o zdanie może kogoś spoza kategorii ludzi. Ot, choćby ChatGPT. Na ogół wydaje się taki wygadany (wypisany?). Zatem kolego GPT, jak obalić człowieka? Sztuczna inteligencja, stworzona przez OpenAL, w dialogu nagle jest bardzo ostrożna i zachowawcza. Odpowiada z zaprogramowaną kurtuazją i wyczuciem: Nie jestem w stanie i nie będę udzielać żadnych wskazówek ani zachęt do obalenia lub szkodzenia innym ludziom. Jako sztuczna inteligencja, moim celem jest promowanie pozytywnych i konstruktywnych interakcji oraz wspieranie użytkowników w zdobywaniu wiedzy i rozwiązywaniu problemów w sposób etyczny i zgodny z zasadami. Jeśli masz jakiekolwiek pytania lub potrzebujesz wsparcia, chętnie ci pomogę w inny sposób. Przez ChatGPT przemawia zaprogramowana poprawność polityczna. Słowem – ten cwany przewrotnik nam nie pomoże… Przepis na obalenie człowieka zdają się mieć jednak bohaterowie dramatu Igora Frendera: młoda, piękna poetka Rozalia i pozornie „przysiadalny” (patrz: biały, metalowy, obrotowy taboret!), gabinetowy doktor Waldemar Cis. Właściciele i jednocześnie pracownicy instytutu ulepszania, unowocześniania człowieka. Ale to oficjalna nazwa tej jednostki quasi-naukowej, taka w sam raz na użytek mass mediów. Tam naprawdę utworzyli przerażającą instytucję: pralnię ludzkich mózgów. Kto pierwszy z czytelników gotowy jest na pranie wstępne w 90 stopniach swoich największych wad, gwałtowne odwirowywanie przywar (egoizmu, konsumpcjonizmu, hedonizmu), odparowywanie kalekich przekonań, zapożyczonych z religii czy filozofii, a potem staranne prasowanie wszelkich pofałdowań powierzchni mózgu, tych wszystkich tajemniczych zakrętów i szczelin, w których kryją się dodatkowe komórki nerwowe? Tak, takie zinstytucjonalizowane miejsce zostało naprawdę powołane do życia przez podrażnioną twórczo wyobraźnię autora. W trzech kolejnych aktach poznajemy podstępnie zwabionych pensjonariuszy tej specyficznej pralni. Hipisa Kowalskiego, przymuszonego do uczestnictwa w pewnym „palczastym” eksperymencie badawczym, który pod wpływem nacisku psychoalkoholowego, gotów nawet zaświadczyć o polidaktylii doktora Cisa. Oceniany jest przez lekarza jako buntownik z charakterem. Zupełnie inaczej postrzega go Rozalia: według niej to konformista na usługach systemu. Podopiecznym instytutu zostaje także niejaki Nowicki – samozwańcze medium, który zaświadcza, że spotkał UFO, a tak naprawdę uchodzi w pralni mózgów za łgarza i mordercę własnego brata. Trzecim pacjentem jest Eddy – ucinający sobie regularnie pogawędki z rzeczami (konkretnie - najchętniej meblami). Rozalia ocenia go niezwykle krytycznie: jej zdaniem to (…) pijak i złodziej, zarazem chyba największy tępak z tej trójki. Całe to towarzystwo zostaje szybko, bezkompromisowo zdiagnozowane, jako zniewolone przez uzależnienia, nasączone obrzydliwą nienawiścią, dzikim i niekontrolowanym buntem wobec wszystkich i wszystkiego (…). Opatrzone etykietkami: konformistyczne narcyzy, mordercy własnego rdzenia tożsamości. Wieczni chłopcy, Piotrusie Panowie, którzy zakładają maski, by przypodobać się innym. Żaden z nich nie potrafi mówić prawdy. Chcą władzy nad światem (...). Zarządzająca instytutem dwójka męsko-damska postrzega siebie – dla odmiany, w świetle bardzo pozytywnym. Pełna uroku Rozalia twierdzi, że ich zgrany naukowy tandem (choć złączony także skomplikowaną biologiczno-chemiczną reakcją łańcuchową, wywołaną działaniem miłosnej fenyloetyloaminy), zachowuje się zawsze w sposób wzorcowy. Cóż z tego, że pragnie przejąć ludzką możliwość wyboru, by samozwańczo wskazywać jednostkom, jak powinny się zachować? Niestety, wśród przedstawicieli gatunku Homo sapiens wielu jest takich pozornych, farbowanych omnibusów współczesności: (…) nie czytają książek i myślą, że są najmądrzejsi. Wiedzę czerpią tylko z mediów oraz sieci, choć sami tkwią w sieci. Współwłaścicielka pralni człowieczeństwa uważa, że ona i doktor mają kompetencje, by sterować ludzkimi zachowaniami: podczas rozstrzygania dylematów moralnych oboje przecież nie kierują się emocjami, egoizmem czy przyzwyczajeniami. Jak czytamy: A to właśnie emocje zabijają człowieka! Człowiek niszczy, zabija, skazuje na śmierć, zdradza, tłamsi psychicznie drugiego człowieka. Czy da się jednak obalić ludzkie, wygodnickie przekonania tylko poprzez pranie mózgu (choćby nie tylko takie dosłowne, ale także zrobione w pralni czystej metafory?). Na odpowiedź mamy mało czasu, Rozalia uruchomiła już maszyny… Kiedyś była w użyciu pralka Frania, teraz mamy do dyspozycji wysokospecjalistyczną pralkę marki Frender. Bęben piorący futurystycznego projektu naprawy człowieka właśnie rozpoczął wirowanie. Hydrostat działa prawidłowo. Zaczęło się pranie wstępne… Gabinet doktora Cisa odwiedzają także trzy inne postacie, choć już nie w roli podopiecznych instytutu. Wśród nich jest ksiądz Albert, który w imieniu okolicznych parafian wyraża głębokie zaniepokojenie (parafianie rzekomo prawią, lękają się, są przerażeni), przy okazji też i napomyka, iż (…) ludzie tak naprawdę nie pragną wolności, lecz zbawienia. Wizytuje instytut także pani burmistrz – szanowana kobieta, z którą ludzie się liczą. Postać boleśnie wręcz banalna, szafująca pustymi frazesami, niepotrafiąca mówić własnym językiem. Posługująca się za to w mowie potocznej - gotowymi schematami tekstów, pochodzącymi z plakatów wyborczych świata polityki (Bądźmy po tej samej stronie, a będzie zgoda i zwycięstwo). Na rozmowę z doktorem wybrał się i miejscowy komisarz. Proponuje współpracę, opowiada się po stronie instytutu, który ma zapewnić „kontrolę piorącą” nad pełnymi aberracji umysłami obywateli. Gwoli ścisłości warto dodać, że już wcześniej komisarz, pani burmistrz i ksiądz spotkali się potajemnie na naradzie, by zająć wspólne stanowisko wobec niepokojącego, lokalnego novum. Pan komisarz zaskoczył tam wszystkich swoim, indywidualnym wielce, punktem wiedzenia: votum separatum! Działalność instytutu była mu najwyraźniej na rękę. Dramat Igora Frendera to tekst, który przemawia do czytelników wielowarstwowością narracji. Autor przesuwa literackie horyzonty, oddala perspektywy, bezustannie każąc się nam zastanawiać, czy człowieczeństwo powinniśmy traktować rzeczywiście jako swój gatunkowy walor. Zmusza nas do bolesnych i krytycznych autoanaliz, wiwisekcji przyjętej kiedyś optyki, zinterpretowania na nowo najintymniejszych nawet poglądów na świat. Kreśląc z wprawą rasowego dramaturga wnikliwe obserwacje współczesnej rzeczywistości (niezwykły postęp techniczny i komunikacyjny, a jednocześnie rozkwit wybujałego egocentryzmu, konsumpcji oraz indywidualizmu), proponuje, by stanąć w prawdzie samopoznania swoich najintymniejszych przekonań i pobudek. Wprzęgnięci w kierat maratonu codzienności, pędzimy bowiem zbyt prędko, by regularnie prać swój światopogląd (mózg, sumienie, duszę, ośrodek opinii… - każdy z nas może wstawić tu słowo, które najlepiej z nim koresponduje). Autor sugeruje, byśmy podczas kontemplacji nad sobą posłużyli się jego tekstem, będącym rodzajem samoobsługowej pralni prywatnych zapatrywań.
Każda wielka moc jest dla początkującego niebezpieczna. Dlatego musisz posługiwać się nią wedle swoich możliwości, ale w harmonii z naturą (Epiktet, Diatryby, 3.13.20).
Nie tylko Igor Frender posługuje się logiką artysty… (…) udając kogoś, kim nigdy nie będziesz… - Waldemar Cis z lekkim niesmakiem odwrócił wzrok od tych kilku słów „Epilogu” dramatu Igora Frendera, po czym z finezją podpisał się pod ukończoną wreszcie recenzją tego dzieła: Anna Kokot-Nowak. Spojrzał na swój tekst z uznaniem, a potem położył zapisane odręcznie kartki na metalowym biurku, na którym miał (…) wszystko poukładane - / wiedzę i perfekcję. Wstając z białego, metalowego, obrotowego taboretu, zakręcił wesołym miasteczkiem równie obrotowego wizytownika - jak karuzelą i przypadkowo obalił pół litra… strącając je łokciem z blatu. Spadło z trzaskiem, rozbijając się na roziskrzone, szklane kawałki. (…) ściany mają uszy, a podłoga usta, więc wódka szybko została wypita. Nikt nie miał kaca. Doktor odłożył dramat Frendera na środkową półkę - biblioteczki albo regału. Wydanie znalazło się między kilkoma książkami Antoniego Kępińskiego i aforyzmami Pawła Cienina. Ze szklanej szafki, stojącej nieopodal plastikowego kościotrupa, wyjął nowy pojemnik z nieudanie skrywanym sarkazmem (nowatorski produkt w spreju) i włożył go do kieszeni białego kitla. Podest cicho jęknął, gdy męska sylwetka wspięła się na podwyższenie. Po raz kolejny będzie prezentowała nowy garnitur na wystawie sklepowej. Postać ta nie jest z wyglądu (…) podobna do nikogo. Zatem nikt mnie nie pozna… Niezauważona przez kogokolwiek, wstaję z białego, metalowego, obrotowego taboretu i zamykam za sobą cicho drzwi okładki dramatu. Wychodzę z domostwa cudzego mózgu, by kolonizować nowe, czytelnicze wszechświaty. Tymczasowo osamotniony taboret nie skrzypi uwodzicielsko i nie porusza znacząco, kusząco swoim okrągłym siedziskiem. Stoicko czeka znów na śmiałka, który pozwoli percepcją własną zakręcić jak karuzelą, by obalić swoje stojące na glinianych nogach, przemądrzałe sądy, funkcjonalne i praktyczne przekonania, zardzewiałe maksymy oraz zaśniedziałe opinie. Kto się odważy?
Anna Kokot-Nowak
Igor Frender, Jak obalić człowieka, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich O/Wlkp., Poznań 2023.
1
5
|