Wywiad z Jerzym Grupińskim
Omir Socha (O.S.) - Zacznijmy od Wronek. Czy istnieje coś takiego jak mała ojczyzna poetycka, w której się rezyduje (poprzez fakt spędzenia tam młodości albo faktycznie przez całe życie) czy raczej możemy tylko mówić o małej podpoznańskiej miejscowości jako o pewnego rodzaju toposie do użytku zewnętrznego, aby krytykom łatwiej było włożyć Pana czy mnie, do szuflady z napisem małomiasteczkowa, podpoznańska poezja?
Jerzy Grupiński (J.G.) - Ilekroć znajduję się w nowym miejscu – mieście, chodzę – oglądam, ku memu zdziwieniu, nagle okazuje się, że znalazłem się nad pobliskim jeziorem, rzeką. Może to „spad” terenu tak prowadzi, może zapach wody… I znajduję się wśród krzywych domków starej dzielnicy, brukowanych uliczek…A więc znów w kraju dzieciństwa. Są, oczywiście, na szczęście, „małe ojczyzny”. Tam nasze cmentarze, stare kobiety – kiedyś nasze dziewczyny, które z trudem rozpoznajemy, pierwsze zapachy, głosy, inicjacje. Swoiste axis mundi. Miłosz pisał, że nie potrafi sobie wyobrazić inaczej kierunków świata, jak tylko przez pewien pagórek w rodzinnych stronach i dzięki niemu…
Cmentarze…Kiedyś w Świdwinie, wiadomo krajowy konkurs „O Klucz”, A. Kamieńska, Zbysz. Bieńkowski, Adriana Szymańska, Nikos Filaktos, Michał Sprusiński i nagle zdaję sobie sprawę z dziwnej pustki na sali obrad: nie ma laureata, jego przybocznych poetów, narzeczonej i całej młodej „wierchuszki”. Myślałem, poszli nad rzekę Redę ale tam ich nie było. Więc gdzie niemiecki cmentarz? I nie omyliłem się, zza gęstej łozy, dzikich bzów usłyszałem głosy, brzęki szkła. Siedzieli na prymitywnej płycie – wszyscy ci, których mi brakowało.
Krytycy... Tuż po debiucie miałem taki czas, że zachłysnąłem się autentyzmem – teorią St. Czernika i praktyką poetycką Bolesława Ożoga. Największy komplement: poeta (zbyt) mało intelektualny (Tad. Żuliński).
O.S. - Abstrahując od poezji, czy to skąd pochodzimy jest w ogóle ważne? Wydaje mi się, że wielu młodych poetów przykłada zbyt duże znaczenie do korzeni i do pochodzenia (geograficznego, klasowego) w swojej twórczości.
J.G. - Nie wszyscy, np. Lech Lament z Turku, ucieka od realiów miejsca, prowincji, chce być europejski, kosmiczny.
O.S. - Czy możemy tutaj w Polsce, w czasach wszechogarniających cyfrowych mediów i zalewu amerykańskiej popkultury, parafrazując Kennedyego, kiedy mówił o Berlinie, powiedzieć Jestem Grekiem?
J.G. - Z różnym powodzeniem: jestem Żydem, jestem Grekiem. Podobnie mówi Krzysztof Lisowski w swej ostatniej książce cytując Borgesa – „Wszyscy jesteśmy Grekami na wygnaniu”.
O.S. - Pana wspomnienie o zmarłym kilka miesięcy temu Witku Różańskim. Jak Pan go zapamiętał – jako piszącego wiersze przyjaciela Stachury, czy może raczej jako ważny głos w polskiej poezji XX wieku?
J.G. – Witek Różański jest dzieckiem legendy o sobie. Nieporozumienia: że Sted od niego odpisywał. Nieprawda. Tak jak – bzdura – że od A. Babki odpisywał Stachura, że A. Babiński odpisywał od brata Stanisława…W. Różański pisał dużo, z łatwością. Kiedyś u Marka. Obarskiego siadł do maszyny do pisania i nagle napisał entuzjastyczną powieść o wizytach towarzyszy z K.C., o swej pracy w brygadach SP. To co mówię o twórczości W. Różańskiego jest niesympatyczne i niepopularne. Autorzy książki „Wędrujemy do Szeol” zwrócili się do mnie o wspomnienie, napisałem ale nie zamieścili, bo odstraszało. Był naszym „jurodiwym”, każda społeczność musi mieć swego „innego”, maga, kogoś kto… Bałwochwalstwo krzywdzące Witka, był skromny i krytyczny wobec swej twórczości. Przemawiają jego artefakty. Pisarz, którego wiarygodność podważyło bałwochwalstwo krytyków.
Graliśmy w nożną, narty w Ludwikowie (zgubił torbę – „były tam poematy”). Bardziej niż część jego wierszy, przemawiają do mnie: artefakty, jego czyny, słowa, gesty, osobliwa pozytywna aura, którą promieniował (szkoda że nikt nie zrobił fotografii kirlianowskiej), jego order przodownika pracy, czułość, wrażliwość na ludzi. To był ktoś niezwykły jak apostoł namaszczony przez Boga. Ale! Ludzie nie mówcie, nie piszcie, że wszystko co wyszło spod jego ręki jest genialne! Mam jego wiersze pisane nutami.
O.S. - Jak to jest z tą sublimacją w akcie twórczym. Czy w epoce „ciekłej współczesności”, jak mówi socjolog Zygmunt Bauman, czyli tam gdzie nic nie ustaje naprawdę i wszystko przez to jest powierzchowne – czy da się obecnie opisać rzeczywistość z jednego oddechu, niezmiennie będąc wyrazicielem tego samego stylu w wielu książkach napisanych przez jednego autora? Czy też może współczesność domaga się wielogłosowości, rozedrgania?
J.G. - Właśnie dlatego, trzeba dążyć do indywidualizacji języka, środków wypowiedzi, być rozpoznawalnym, aby nie utonąć w tej magmie – taka jest też tradycja naszej kultury europejskiej i śródziemnomorza.
O.S. - Który z prądów literackich obecnych w latach pańskiego debiutu literackiego jest obecny w polskiej poezji do dzisiaj? Czy w ogóle istnieje coś takiego jak grupa ludzi pisząca podobnie? A może kiedyś poeci pisali podobnie, bo tak chcieli, wyrażali przez to poczucie wspólnoty a teraz piszą tak samo i o tym samym bo nie potrafią inaczej?
J.G. - Większość współczesnych nam poetyk literatury polskiej pisze się na obszarze, który wyznacza twórczość Różewicza, Miłosza, Herberta, mówię to „bom smutny i sam pełen winy” (J. Słowacki). Kto rozwija, praktykuje (tak cenne) poetyki (utracone wektory) awangardy krakowskiej i wileńskiej, twórczość żagarystów i z nowych praktyk – pisarstwo Stanisława Grochowiaka, wrocławskich i poznańskich lingwistów?
O.S. - Jakich kwestii i jakich słów Pan by w swojej poezji nie poruszył?
J.G. - Tego co zabija, rani bezpowrotnie autora, jego najbliższych, bliźnich. Co niszczy, bez szans na powrót do wartości…Dlatego, z niejakimi wątpliwościami – Dycki nagrodzony Nike, który odbierając…poczęstował publikę wierszami o dnie choroby alkoholowej i szaleństwach swej matki. Ale nagroda Dyckiemu należała się. Nie wszystkie flaki trzeba wypruwać, nie wszystkie bebechy nadają się do tego, by je wyłożyć przed oczy publiki.
O.S. - Ostatnie pytanie dotyczy Pana działalności jako niezmordowanego animatora kultury w Klubie Literackim – przez wiele lat goszczącym w CK Zamek – a obecnie w „Dąbrówce”, w domu kultury spółdzielni na osiedlu Bolesława Chrobrego w Poznaniu. Kto ma czas udzielać się na wtorkach literackich w tym mieście centusiów i pracoholików? Czy to już ostatnie aktywne pokolenie w 40- letniej działalności klubu?
J.G. - Cieszy nas w klubie bardzo twórczość, obecność osób młodych. Małgorzata Gałkowska, Jacek Kukorowski, Dorota Surdyk, Łucja Dudzińska, Jakuba Sajkowski. Dalej o warsztatach w Klubie, imprezach – kontakt, tel. 061 833 04 83, e-mail:
Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.
lub na stronie www.salonartystyczny.pl
Jerzy Grupiński – urodził się w 1938 roku we Wronkach. Debiutował w prasie w roku 1963 na łamach „Głosu Wielkopolskiego”. W początkach swej drogi twórczej, poprzez rozwinięte motywy antyurbanistyczne i ekologiczne, związany z ideami swoiście pojmowanego autentyzmu. Publikował między innymi w warszawskiej „Kulturze”, „Kresach”, „Nurcie”, „Odrze”, „Poezji”. Autor książek poetyckich, m.in.: Kształt fali/ LSW, Warszawa 1969/, Ta sama przemoc / Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1972/, W dom ja w kalendarz / Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1976/, Stworzysz świat albo siebie / Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979/, Album wielkopolski / Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1981/, Waga i warga / Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984/, Jeszcze noc/ Wydawnictwo „Arena”, Poznań 1990/, Wiersze do miłości/ Wydawnictwo „Pik”, Poznań 1991/, Wiersz na oddech światło i falę/ Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Poznań 2004/, Dziesięć palców, Drukarnia Oświatowa, Poznań 2009. |