Samantha Kitsch |
Latawiec
błękit wsiąka w czerwony piach w czerwoną skałę błękit nigdy nie nasyci –
błękit poi czerwony piach czerwoną skałę błękit nigdy nie nasyci –
błękit napiera – czerwony kanion stawia opór jak czerwone kaniony wytrzymują napór błękitu?
* chodzę po pastwisku które jest półwyspem skarpy urywają się nie w morze ale w czerwony piach czerwone piargi czerwoną skałę morze jest nade mną – u góry –
błękit wsącza się w czerwony piach czerwone piargi czerwoną skałę – pochłonęły połacie śniegu masy śniegu nawisy lawiny teraz połykają błękit:
błękit nigdy nie nasyci rdzawych piargów zeschniętych traw rdzawych pastwisk wyżłobionych wystrzępionych wygryzionych stromych skarp –
rdzawych plaż dla mórz błękitnego powietrza
* zakola – zakola zakoli – zakola zakoli zakoli kaniony – kaniony kanionów – kaniony kanionów kanionów
wyspy półwyspy cyple wypustki pozostałe z płaskowyżu zdają się teraz wyniesione w górę na poszarpanych stromych skarpach
* rzeka: mulisty lazur mulisty turkus wlewa się w ochrę-bursztyn szarożółty brąz matowo- lśniąca opalizująca przelewa się z zakrętu w zakręt z meandru w meander
zakola – zakola zakoli – zakola zakoli zakoli kaniony – kaniony kanionów – kaniony kanionów kanionów
* jestem latawcem wiatr mnie porwał i rzucił na wyspę zahaczony o skarpę latawiec szarpie się wiatr mu pomaga – ale po co miałby wyszarpnąć się i lecieć dalej: nie ma dalej – tu jest najdalej – to jest najbardziej niedostępna wyspa z każdej strony
Dwa ujścia
Zawrócić? Nie. A może tak? Nikt nie jechał, zawróciłem. Trzeci raz w miejscu, gdzie (widziałem z mostu)
jedna szeroka lazurowoseledynowa rzeka wlewa się do drugiej szerokiej lazurowoseledynowej rzeki,
z sąsiedniego lodowca lub lodowców, z sąsiedniego pasma gór – stromych, ośnieżonych. Lecz tutaj zieleń i okolica zupełnie płaska:
łąki, pola i niski dzisiaj pułap chmur. Zła widoczność. A samo miejsce wcale nie niezwykłe:
średnio zadbane podwórka, przerzedzone resztki wierzbowatych zarośli, błotnisty parking, dwie pół-ciężarówki
i głośna rozmowa łowiących ryby. Wyszedłem na mały półwysep między rzekami – mała mierzeja piasku,
seledynolazury obu rzek różnią się nieznacznie – inną domieszką skalnej mączki. Oba nurty jakby z wysiłkiem
pchają gęste, nieprzezroczyste zawiesiny. Wpatrywanie się w liczne wiry przyprawia o dreszcz.
Zanurzyć stopę? – ale umyłem się w tej wodzie rano i stale czułem na skórze jej lodowaty (szorstki?) dotyk.
Wsiadłem do samochodu, przekręciłem kluczyk i pojechałem z powrotem szosą w górę szerszej z rzek: poprzedniej nocy rozbiłem namiot
tam, gdzie uchodzi do niej (wąskiej, bystrzejszej, o intensywniejszym seledynolazurze) dziwnie białawy strumień.
Obok kilka innych namiotów i nic – las, mech zwisa z mchu, który zwisa z mchu, który zwisa z cedrów.
Samantha Kitsch – pseudonim literacki. Ukazały się cztery zbiory poezji Samanthy Kitsch: „Bahama” (Obserwator), „25 wierszy” (Mamiko), „Helena” (Instytut Mikołowski) i „Ulubiony sport” (Instytut Mikołowski). W przygotowaniu dwa nowe zbiory: „Kolaże kolarzy” i „Wszystko jest kleptomania. Autoremiks”. |