Urszula Zajączkowska |
***
niektóre szaleją w tęczówce inne w rzęsie by uciec szybko drgają też krwią ciepłą i całą gromadą puszą się w płucach w nerce zaś siedzą zupełnie cicho
na chwilę je pożyczam trzymam i gładzę choć wiem że nigdy nie były i nie będą moje ciężko będzie je oddać atomy
żona
już trzydziestą stronę tuszem zamazanym spod jego ręki niechlujnej przepisuje na pięciolinię czystą ręką kaligrafii i gotuje kasze i ceruje rozdarte pończochy w świetle żółtym świeczki płomienia drgającym głucho a kasza się przypala i wszechświat zamiera bo wosk kapie na nuty ale niebiosa są przychylne niebiosa są dziś łaskawe bo ten ewentualny dysonans niepowtarzany przez filharmonie niekatowany na akademiach nierozważany w doktoratach jego arcydzieła kaprys udało się zetrzeć nożykiem do masła. o niech tylko wróci Johann niech już wreszcie wróci co on sobie wyobraża że świata poza organami nie ma? nie ma?
dziedzictwo
Dwieście tysięcy lat człowieka na ziemi pokazuje, że krew stosunkowo często się z niego wydostaje. Spójrzmy na początki, czerwone kamienie, krzemienie wbite w skronie i zalane oczy - całkiem sugestywny filtr fotograficzny, naprawdę można zapamiętać. A potem grota strzał, prosto w szyję - fontanna z aorty też robi wrażenie. Wypadałoby też wspomnieć o szpadach i przesiąkających białych koszulach w pojedynkach, rozstrzelaniach, zawsze w słusznej sprawie czy też w smutnych kroplach wyciekających z ust wisielca. Urwane nogi, rozjechane czołgami brzuchy, ich gasnący puls wyciskający krew na trawkę, - widziało się, oj widziało. Od wieków czerwień, - koraliki słone, bordowe smugi, sączą się z ciał, krzepną, i leją się nam w oczy i drażnią nasze oczy.
Więc kiedy stoję tu i czekam i patrzę w to światło czerwone nie ruszam się, ani trochę. I wcale nie muszę się już bać. To przychodzi samo, naturalnie.
Warszawa – Wola
Mam nowe sandały mam zajebiste sandały a pod nimi czytam - Tu był mur getta. Czekam tak jak wszyscy na skrzyżowaniu dróg wykarmione skrzepami topole łamią się jazgot i huk bije miastem ale cicho w ziemi cicho
mineralogia
moje oko tam gdzie oko Trajana moja dłoń tam gdzie dłoń Berniniego gładzi marmur jak ciepłą klacz
przykładam ucho w zimne Colosseum radosny gwar i podniecenie głodne lwy
przypływy odpływy ludzi szlifują bazalt tych dróg
nawet grudka w sandałku dziecka - jak paluszek zza światów szturcha niecierpliwie - byliśmy, jesteśmy i będziemy - kamienie Rzymu
Urszula Zajączkowska – ur. 1978 w Starogardzie Gdańskim. Ukończyła studia na Wydziale Leśnym SGGW. W 2004 r. obroniła doktorat z botaniki leśnej. Adiunkt w Samodzielnym Zakładzie Botaniki Leśnej SGGW w Warszawie. Zajmuje się badaniem budowy i życia roślin, szczególnie drzew. Pracuje nad autorskimi projektami filmowymi (absolwentka Akademii Filmu i Telewizji na kierunku montaż), bierze udział w artystycznych inicjatywach muzycznych (flecistka).
Wiersze pochodzą z tomu „Atomy” (BIBLIOTEKA WSPÓŁCZESNEJ POEZJI POLSKIEJ pod red. D. Junga, „Zeszyty Poetyckie” 2014), książki nominowanej do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej SILESIUS 2015 w kategorii debiut. |