ZeszytyPoetyckie.pl
  • WYDARZENIA
  • DEBIUTY
  • KRYTYKA
  • POEZJA
  • START
Kamil Kwidziński

Przy kuszeniu św. Antoniego

 

Mam na imię Kamil, tańczę w ciasnej geometrii.

 

Zaczyna się wieczór; dopada nas zaułek taniego hotelu.

Klamkę się zaciska i opuszcza powoli, dalej drżące skrzypienie.

Pierwszy pokój - wszystko, co głośne; po barkach zbiega ryjówka,

ktoś strząsa nylon z kanciastych bioder. Dotyk - pokój dwudziesty trzeci.

Kolejny litr Kadarki nic już w nas nie zmieni; jak stoimy teraz,

tak wspomną nas w romansach: Ona litrówkę

rzuciła na dywan, do niego na centymetr, ckliwa amantka.

(Można by wspomnieć o tym, co uderza i rozlewa ukrywane;

o holenderskich witrażach, o ambulansach gnających przez ulicę,

o ciałach wywleczonych przed zamknięty hotel. E soffitto...

e pareti, nucą)

Rano znajdziesz mnie skulonego jak zwierzę

przy bladej stopie zlewu, wśród zapiętych w kagańce kobiet

w parnym Trypolisie. Jeszcze jeden pokój i zapomnę twoje imię.

 

To Bosche, smutne Flauberty, skurwiałe Witkiewicze - lgnąc

do palców Antoniego, chcą wyssać z nich każdą rycinę.

 

 

 

Listy do przesiedleńców

 

Dobrze wiesz: nie każde szaleństwo znajduje swój kres.

Mieliśmy dla siebie niedzielny kościół. Ja, trzynastoletni oraz znużony,

stąpałem od ławki do chrzcielnic (gdzie moczyłem nos i wargi),

by przymus wiarą wypełnić a czas zabawą. Zabijałem ludzi -

najczęściej - kobiety roztaczające starczą woń, staro wyglądających

mężczyzn, którym cuchnęły szczęki i zwisały skronie.

Mieliśmy dla siebie świat między ławkami,

kiedy klękałaś przede mną widziałem twoje czerwone

sandały. Pierwszy dzwonek – drętwieją łydki, drugi dzwonek – piszczą

podeszwy, trzeci dzwonek – wstaję z ulgą i wdycham zapach dziewczęcych

warkoczy. A Jezus patrzał na mnie spode łba,

lekko znużony całą zabawą,

lecz wisiał, wisiał każdego dnia.

Wielki człowiek, myślałem, tak wisieć i nie móc poczuć twoich włosów,

to chyba męczące. Te lądy są nasze, choć morze nas nie chroni,

 

choć świetlik na przystani pewniejsze życie toczy.

 

 

Gość ma woń morza, wina musującego i łupinek po orzechach

 


Kiedy umrze – a będzie to chwila –
Niech ktoś puka, niech ktoś uchyla skrzydła balkonu,
Niech ktoś wzdycha, uchyla ust komuś.

Kiedy zblednie – a będzie to bladość konieczna –
Niech się ugnie jego klatka pod złogiem,
Niech się powstrzyma,
Niech się czarny garnitur nie podnosi,

Nie opada.

 

 

Lewe skrzydło sceny

 

(Emmie i Sanne)

 

Więc śmierć to tylko zmiana

ustawienia ust. Dostajemy parę szarych szlafroków, zagięte w łuk

oceany; dostajemy wymarzone szklanki, alkohole, układy, nagromadzony

zimny piasek. A zimny piasek to coś więcej niż przesypywanie,

więcej niż budowa zamków.

To budowanie słusznego,

zapewne.

 

 

 

Absinth night

 

Tam panna gnijąca, wplątana w tunikę.

Tam noc i trupa

 

artystów ucieka zmęczona.

 

 

Abrazja

 

Stoi nade mną chłopiec

 

(oczy jak gwiazdy bliskie rozpadowi – roziskrzone, powykręcane

w setki spirali i mlecznych dróg)

 

trzynastoletni ledwie, który nie czuje straty,

 

wziął zwinięty w rulon twardy papier i (do tej obolałej, rozhisteryzowanej

małżowiny) wyśpiewuje coś do ucha:

 

Rozetnie ciało wzdłuż brzucha i wywlecze palące pnącza,

dostanie woni, nabierze cieni, pogłębi tylko żal.

 

 

 

Zuzanna

 

Wdajemy się w ten cały mechanizm naciskania i zwalniania nie dlatego, że

wygasa w nas życie.

 

Wystawiamy ciało przez okno, bo dość mamy bycia sobą – istotą, o której

nic nie wiemy.

 

 

Studium

 

I

 

Tu nie chodzi o Herberta

(choć to on układał ci włosy, wysypywał artylerzystów zza ucha).

Tu nie o Schulza,

(choć to on glinę z podwórka zebrał i westchnął w dłoń).

 

II

 

Przypisano nam posłuch jednej nocy,

jest w nas niepokój nowej mistyki.

 

(kiedy ty w klawisze - pijany - ledwo trafiasz

i kiedy ja za tobą – tak trzeźwa – czytam

nietrafione)

 

III

 

Mówisz: przecież wiesz, że słowa też mi się kończą

(gdy stoisz naga a Chat Baker bawi się trąbką)

 

Mówisz: która z kobiet nago pierze przy kuchennym zlewie?

który facet maluje szminką kwiaty na szybie?

 

Mówisz: na łóżku sięgasz mi ledwie do pasa i pokazujesz jak dziecko

patrz, ten mięsień pisze, ten mięsień sprawia przyjemność a ten

każe oddychać.  

 

 

Wiersze pochodzą z książki  "Sezon arktyczny" ("Zeszyty Poetyckie" 2011)

 
Copyright 2023 | ZeszytyPoetyckie.pl | Redakcja | Mapa serwisu | Regulamin

Akceptuję

Ten serwis wykorzystuje pliki cookies

Serwis wykorzystuje pliki cookies m.in. w celu poprawienia jej dostępności, personalizacji, obsługi kont użytkowników czy aby zbierać dane, dotyczące ruchu na stronie. Każdy może sam decydować o tym czy dopuszcza pliki cookies, ustawiając odpowiednio swoją przeglądarkę.

Więcej informacji znajdziesz w Polityce Prywatności i Regulaminie.

Twoja prywatność jest dla nas ważna

Właściciel serwisu gromadzi i przetwarza dane o użytkownikach (w tym dane osobowe) w celu realizacji usług za pośrednictwem serwisu. Dane są przetwarzane zgodnie z prawem i z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Przetwarzanie części danych może być powierzone innym partnerom.


Przetwarzanie danych

Polityka Prywatności

Zmień ustawienia ciasteczek

Bezpieczeństwo w Internecie