Kalendarium „Zeszytów Poetyckich”: Alexander Pope |
Dzisiaj, 30 maja, mija 270. rocznica śmierci Alexandra Pope'a, czołowego poety angielskiego Oświecenia.
Autor poematu „Wiersz o krytyce” urodził się 21 maja 1688 w Londynie, zm. 30 maja 1744 w Twickenham (na wschód od Londynu).
Aleksander Pope (1688-1744)
przekład z angielskiego Kajetan Jaxa Marc... z oryginałem zestawił, pisownię uwspółcześnił Dawid Jung na podstawie wydania z 1816 roku
Wiersz o krytyce (fragment)
Idących drogą nauk te są dwa rodzaje Jeden pisze, a drugi o nim sąd swój daje; Rozbierając ich prace, trudno wyrachować Co gorzej, czy źle pisać, czy źle krytykować; Pierwszy mej cierpliwości tylko nadużywa, Drugi mnie razi, truje, i me niszczy żniwa, Autor więc znudzi tylko, krytyka się boję, Bo łatwiej sądzić cudze, niźli pisać swoje: Nareszcie słaby pisarz wzgardą już okryty Nie tak jest niebezpieczny, gorzej pospolity. Dawniej kto wydał dziełko jakie płaskie, twarde Sam się tylko naraził na śmiech, i pogardę, I na nim się skończyło - dziś kto pisze marne Krytyka wraz poruszy; wszystkie nań drukarnie. Zły wierszopis wnet gorszych prozaików zrodzi, I lichych dzieł nawała płynie jak z powodzi, Gust pewny — sąd prawdziwy, są to wielkie słowa, Lecz jak rzadko o guście zrozumiała mowa, Ten ma być jednostajny przy rozumu straży, Gdy go każdy przeciwnie podług siebie waży; Gust właśnie do zegarków dobrze się przymierzy, Wszystkie się nie zgadzają, każdy swemu wierzy. Dar ten jednak tak rzadki w poprawiaczów tłumie. Jak rzadki Duch Poety co go wynieść umie, Rozum go nie utworzył, czas go nie odmienia, A sztuka go czerpała w źródłach przyrodzenia. Ten więc ogień co wielkich zapalał pisarzy, Niech się w ręku cenzora jak pochodnia żarzy, Niebo go tylko spuszcza dając swe przepisy, I w duszy owioniętej pozostawia rysy: Krytykiem jak poetą więc trzeba się rodzić. Ażeby śmiałym krokiem po Parnasie chodzić. —
Temu uczyć przystoi, który sam celuje, Kto umie sam napisać, niech ten krytykuje, I na ten czas pomimo moją miłość własną Ulęgnę gdy mi znawca wytknie wadę jasną. Lecz kto sam niemu daru niech ranie nie dotyka: Obraża mnie słabszego śmiałość przeciwnika, Obstanę (bo się godzi) za mych dzieł utworem. Czyż nie broni i krytyk swoich zdań z uporem? Człowiek najprostszy nie jest bez swojego zdania, Ma jakoweś zasady swego domniemania, I choćby go najgrubsze chmury otaczały Łaskawe przyrodzenie da mu promień mały: Natura nas ukształca — pierwszy ślad od ręki Lubo słabo rzucony swe już miewa wdzięki. Lecz jak rys farb nalewem piękność swą utraca, Tak fałszywa nauka rozum nam przewraca: Mamże zgasić mój promyk w nowych zdań natłoku, I blaskiem się oślepić bliżej chcąc widoku? Tak to zaciekłość wielu dało śmieszny postać, Co z natury głupimi tylko mieli zostać I niejeden chcąc gwałtem umysł swój wzbogacić, Goniąc się za dowcipem musiał rozum stracić Gdy go za tym już tłoczył róg Satyra dziki, Ku własnej swej obronie wziął się do krytyki, Zbyt słaby by biegnącym zrównać mógł w zawodzie, Zazdrosny niedołężnik ze strony ich bodzie: Głupcy bowiem chcąc udać że nie są śmiesznymi, Śmieją się zaraz z drugich wraz ze śmiejącymi Z tych niektórzy łechtani od bezsilnej chęci Całe życie coś piszą godne niepamięci I gdy Roch bluźniąc Feba bez sił rym wydysze Gorzej go jeszcze sadzą, aniżeli pisze. — Inny zaś z samych piosnek mając swą zaletę Wyjdzie pierwej za dowcip, później za poetę, Płeć piękna wnet go weźmie pod swe panowanie, Wprzód ich stronnikiem, później lubym ich zostanie, Z poety krytyk, ale kiedy stanie w pędzie, Świat pozna i postawi go w najniższym rzędzie: Inny nareszcie krytyk jak i pisarz marny Jest jak lud oliwkowy, nie biały, ni czarny Brzegi Nilu nie mają w swych rodzajach gadu Tyle istot stworzonych do noszenia jadu, Tyle zwierząt niekształtnych, tworów nieskończonych, Ile nasz kraj posiada głów niedouczonych. — Wyrzutki przyrodzenia, podłe ziemio-płazy, Rozlicznych dziwotworów brzydkie te obrazy W dwuznacznym swym złożeniu tak są bez znaczenia, Że im dobrać nie można farby, ni imienia, By je wyliczyć trzeba stujęzycznej głowy, I tak znudzić słuchaczy jak ich czcze przedmowy Wy tedy co krytyków śmiecie nosić imię, Pełni ognia jasnego, i w potwarzców dymie Pragniecie dać i zyskać wiekopomną chwałę, Znajcie wprzód siebie samych, i swe siły całe, Poznajcie pierwej własne i gust, i poznanie, Zmierzcie wasze granice, i nie idźcie za nie, Łagodne oko tylko niech ten brzeg dotyka, Gdzie się głupstwo zaczyna, a rozsądek znika. Natura przepisała okres każdej rzeczy I tym strasznie wstrzymała bystry bieg człowieczy. Nikt nie ma wszystkich darów, każdy wziął w podzielę, Kto swoich umiał użyć, jak ten umie wiele: Szczodra bowiem ta matka w jednym gdy uszkodzi Natychmiast w czymś drugim zawsze nam nagrodzi; Jak morze gdy wzburzone jeden brzeg odwali Drugiemu wnet odsypie swym odwrotem fali, Tak znowu uczonemu gdy na zawołanie Wierna pamięć z swym plonem w każdej chwili stanie, Tego rozum zapewne w swych nabytków tłumie Wpośród skarbów ubogi, użyć ich nie umie. Lub niźli wyobraźnia bystra, i obfita, Z łatwością go zapala, i przedmioty chwyta, Rozsądek mu nie służy, pamięć marnotrawi Te tysiączne uczucia które myśl mu stawi: Ów rozum co glob cały miarą swą obarczy, Małej umiejętności często nie wystarczy. Cały wiek czasem jedna zabierze nauka, Tak ściśnięty jest rozum, tak obszerna sztuka. Lecz nie tylko jest trudno dociec sztuki całej Trudno być doskonałym nawet w części małej, Ów rzemieślnik w Kolosach budujący cuda, Składnej ręki nie zrobi, tok mu się uda, Nieraz ten który w drammie swojej tak przenika Razem z swoją komedią z ksiąg pamięci znika: Nie naśladujmy wtedy samowładców owych Własne kraje gubiących dla nabycia nowych, Nie syci sławy które krwią poddanych płacą, W jednym dniu często owoc tysiąc wojen tracą. Na cóż ta chwała którą łatwo tak postradać? Znajdziesz ją w twym obrębie, umiej tylko władać. — Pierwszy więc przepis śledźcie drogi przyrodzenia I twój sąd mierzyć prawem co się nie odmienia, Ta to budowa czystym blaskiem jaśniejąca Wielowładna sprężyna którą BÓG potrąca, Ten powszechny porządek, wieczna ta ustawa, Która wszystkiemu piękność, byt, i moc nadawa, Która wiąże tak przodków jak odległe wnuki. Ma zostać źródłem, celem, i prawidłem sztuki Bez niej wszystko fałszywe każdy blask jest cieniem, Cała moc ducha nie jest tylko jej natchnieniem: Z tych bogatych kopalni sztuką brać powinna; Natura choć ukryta, ale zawsze czynna; Jak owa w ciele naszym z niebios dana dusza Co go napełnia, krzepi, działa nim, i rusza, Nieznajoma jak w skutkach, które w nas wydaje Przed obliczem rozumu tylko widną staje Tak z masy naszych nauk utworzona bryła Musi jakąś mieć siłę coby ją krzepiła, Sam zaś dowcip z rozsądkiem na ten cel nam dane By jak związek Hymena były niezerwane, Zamiast się wspierać wzajem, i rozkwitać zgodą, Na własny swój upadek spór ustawny wiodą, Utrzymać więc nie mogą skarbów swoich mnóstwa, Bez mory tej natchnionej od modrości bóstwu. Więcej jednak zręczności, więcej sztuki będzie Rozbujały nasz dowcip wstrzymać w swym zapędzie. Rumak bowiem skrzydlaty jak ów koń w pogoni, Dzielniej skacze wiedziony od uczonej dłoni. — Otóż moc tych prawideł z dawna ułożona, Nie jestże to natura w sztukę przemieniona? Lecz ona pod swym berłem jak niektóre kraje Tych tylko praw usłucha, które sama daje. — Do tego modrych Greków naucz się prawideł, Ci objawią gdzie cuglów, gdzie potrzeba skrzydeł Z wierzchołka Helikonu oni ci pokażą Ślad, którym tam się wzbili pod rozumu strażą, A wieniec, który zdobi ziemskie te pół-bogi, Zachęci by się trzymać ich utartej drogi, Z tych to wielkich przykładów brać nam wzór potrzeba, Od nich wziąć tę naukę którą wzięli z Nieba. Wieczną więc mądrość sama synom Feba radzi Ona szlachetna z sobą krytykę prowadzi, Krytykę, która ścisła lecz łagodna wszędy, Czyściejszy ogień stwarza i poprawia błędy, Muza więc ustrojona od jej znawczej ręki Milszymi uczyniła swe wrodzone wdzięki, Lecz łudzić odurzeni w pochwał jej hałasie, Których szaleństwo męczy piać się po Parnasie, Nie mogąc ująć serca skromne tej dziewicy, Obrócili swe żądze do jej służebnicy, I strojąc swą kochankę w złoto-zbroję Pani, Podły orszak tąż bronią właścicielkę rani, Niewdzięczna ta drużyna zgubić by ją rada Jak brzmiące os rójsko pracę pszczół napada — Słowem krytycy wzięli zwyczaj aptekarzy, Którzy wprzód pełniące tylko przepis od lekarzy, Pochwytawszy z tych jakie zdrowia są napoje, Drą recepty swych mistrzów i wydają swoje. — Nie dziw wtedy, że tyle dziś krytyka trudzi, Nie jest to wina sztuki, ale wina ludzi, O wieleż to krytyków co ton sobie rości, Nie miałoby skąd pisać gdyby nie ze złości. Złe i dobre mijając obojętnym krokiem Więcej patrzą niechętnym niż przezornym okiem, Zręczniejsi wyśmiać niźli uczyć, i sprostować, Nic jednak nie postawią, cała rzecz ich psować. Tak jedni biorą starych by odmłodnieć nieco, Zamiast więc przymilenia gorzej ich oszpecą, Nadaremnie kto drogie szczątki zachowuje, Czego dotknie ich ręka wszystko wnet zepsuje, Od samej burzy czasu glorii w swej robocie, Więcej szkód im przynoszą jak mol, i wilgocie. — Drudzy zaś najmniejszego ducha pozbawieni, Wydadzą wiersz bez ognia jak dym bez płomieni, Naprawią dzikich baśni składając poema, W którym oprócz papieru wieszczy rzeczy niemą, Wziąwszy więc stary szyszak na to zwodzą boje, Aby tylko okazać wiadomości swoje, Tak dawnych naśladując, i tłumacząc wiele Starożytne zabytki grzebią znów w popiele — Wy tedy którzy chcecie zdanie wasze zgodzić Z głosem prawdy! i śmiało po tych wyrach brodzić Dawnych pisarzy, którym pali świat ofiary Poznajcie wprzód charakter, i właściwe dary, Ich sztukę, ich bajeczność, wiarę, obyczaje, Ten przedmiot co ich dziełom pierwszy rys nadaje A gdy nieznane ducha co mógł im przodkować, Czernić tylko możecie lecz nie krytykować. Niech będzie Homer waszym drogim przyjacielem Niech zostanie w dzień wzorem, w nocy uwag celem, Pragniecie go przeniknąć, śledźcie go w zapędzie On w każdym locie waszym przewodnikiem będzie. On śladem Muz prowadząc do przybytku chwały Zwróci wzrok, i pokaże źródło skąd czerpały. Homera trzeba jeszcze z nimże porównywać, I przy nim sam Wergiliusz może się odzywać, Sam tylko mantuański śpiewak Eneasza, Niech świeci gdy za pierwszym zbacza droga nasza. — Raz ten sławny wierszopis, w młode jeszcze lata Gdy podniósł swoje pióro do podziwów świata. I śpiewać postanowił górniejszemi tony Świetne - walki rycerzy, i błyszczące trony, Niźli jeszcze Apollo swym go natchnął duchem, Nadęty siłą, gardząc krytyki łańcuchem, Bez wsparcia sztuki wiedzion od samej natury, Nie chciał znikąd brać skarbów jak z swej własnej góry, Lecz wreszcie ujrzał kiedy stanął w swym zapale, Że Homer i natura było jedno wcale; Przekonany, zdziwiony, zmienia swe uskoki, Poddaje pod przyjęte pióro swe wyroki, I tak ściśle zaczyna Muzy swej pilnować Jak by sam grecki mędrzec miał ją krytykować, Tak więc wyniósł swą sztukę z pierwszych źródeł braną, Iż dawnych naśladując: zachwiał ich wygraną: Starożytnych więc mędrców uwielbiajmy cienie, Ich śledzić, jest to śledzić samo przyrodzenie, Są jednak tę piękności jakie nam nauką Dać nie może ni cała rymotwórska sztuka, Jest to jakieś natchnienie, rzut szczęśliwej myśli. Która choć bez prawideł podług nich wykryśli: W rymach bowiem jak w tonach częstokroć wypadnie Jakiś dźwięk przejmujący, który wnet owładnie, Jaka moc tym natchnęła nikt nie wytłumaczy, Ale ten twór wydawcy wielki dar oznaczy. Przepisy tedy w pomoc tylko nam przybyły, Lecz gdy te zbyt ściśnięte stępią nasze siły, Szczęśliwa wolność wtedy rusza własnym skrzydłem, Sama dla nas już nowym staje się prawidłem, I Pegaz może w ten czas śmiałym swym wyskokiem Z utartej wypaść drogi, i puścić się bokiem. Tak jest, wielkie dowcipy mają czasem wolność, Zgwałcić zapory kiedy pozwala im zdolność, Wynieść się aż do błędów w górze co jaśnieją, Które rozważni zedrzeć krytycy nie śmieją, Wyskoczyć z zwykłych szranków w pięknym nieporządku, I rwać nic wyciągniętą zbytnie od rozsądku. Trafić: prosto do duszy wdzięku tym zachwytem, Przez który w jednym mgnieniu serce jest przeszytem. — Szczęśliw, który kwiatem ściele swe bezdroże, I co sztuka w przebiegu przejąć go nie może: Tak właśnie jak w przyjemnym natury widoku Nit zawsze sam porządek przymili się oku, Lecz czasem nas uderzy stary dąb skopciały, Straszny otwór przepaści, lub urwisko skały, Muza jednak i wtedy chce umiarkowania, Żąda baczności nawet wśród umiarkowania. Lubo dawni za okres posunęli kroki Jak trony wzruszające własne swe wyroki. Dzisiejszym mniej się godzi, święta jest ustawa, I gdy się zboczyć zdarzy wróćmy znów do prawa, W takich zaś uchybieniach strzeżmy się ażeby Nie zbaczać tylko rzadko, i to dla potrzeby: Bierzmy wzór w tym od ustaw, one się nie niszczą, Zjaśnieć je tylko można gdy we świetle błyszczą. Jeśli zaś pozwolimy sobie w czym niezmiernie Surowy krytyk porwie łup niemiłosiernie, Ciężką walkę zapowie, wytknie przegapienie, I swych już praw użyje nam na pognębienie. Wiem, że są tak zuchwali co na dawnych krzyczą, Szczęśliwe ich uskoki za ich błędy liczą, Nie znają pewnie sztuki, z której tyle szydzą, Lub patrzyć nie umieją, albo nic nie widzą, Wszak posągi co pyszne dają widowisko Oglądane osobno, albo nadto blisko Dziwotworną dostawą przerażają oczy, Niechże one rzemieślnik na swój kres zatoczy. Ta odległość w swej mierze wznosząc je wysoko, Powróci kształt, i wdzięki, i zachwyci oko. Wódz także doświadczony swoje wojowniki Nie zawsze stawia w jedne i zwyczajne szyki, Zarazem nie rozwija tych pól swych otwarcie, Lecz gdy odmian potrzebę znajdzie na swej karcie, Stosuje się do miejsca, nie chce się rozwlekać, Skryje siły, i czasem zdaje się uciekać, Tak co się widzi błędem, czasem sztuką będzie, I nie Homer zasypia, ale my w obłędzie. — Czcząc tedy starożytnych idźmy ich koleją Wieńce ich na ołtarzu dotąd zielenieją, Ochronione od podłych świętokradzkiej dłoni, Które ogień szanował, i czas, dotąd chroni, Wojna sama nie tknęła tych niezwiędłych liści I nad nią okrutniejszy czarny dym zawiści. Wiek ciemnoty przemijał kwiat ich zawsze cały, I wieki barbarzyńskie je nie potargały. Patrzcie oto uczeni zewsząd hołd przynoszą, Rymotwórcy we wszystkich językach ich głoszą, Niech stujęzyczna sława swe rozpuści tony, I cały świat ich wielbi w jeden chór zmieniony, Dziedzice wiecznej chwały, mędrcy ubóstwiem, O wy poeci! w lepszych czasach urodzeni? Szacunek wam powzięty pomnaża się z wieki, Jak w długim swym przebiegu zwiększają się rzeki. Narody które będą, światy co nastaną, Waszych dzieł czcić i cenić nigdy nie przestaną, Oby wasz boski ogień spuszczon choć w iskierce Zajął ducha jak dla was me zapala serce. Obym słabym mym skrzydłem śledził choć z daleka Lot bystry wynoszący was nad kres człowieka, Zaś umysł rozciągniony gdy wasz utwór czyta Niech zadrży, kiedy śmiała ręka pióro chwyta. Niech wreszcie nauczony wami chęć dokonam I pyszno przeuczonych mędrków niech przekonam O rzadkiej lecz potrzebnej tej umiejętności, Że mądry wielbi mędrszych, a nie im zazdrości, Że potrzeba swej własnej wyrzec się nauki, Aby lepiej korzystać z doskonalszej sztuki. |