Jakub Sajkowski „Ślizgawki” już w sprzedaży |
Jakub Sajkowski „Ślizgawki”
O debiutanckich „Ślizgawkach” Jakuba Sajkowskiego:
„Ślizgawki” – oglądam spis treści i dostrzegam ogień. Ogień jako motyw przewodni obu części książki. Co z tym ogniem? I dlaczego najpierw: odchodząc od ognia? Czytam te wiersze z części pierwszej debiutanckiego tomu Jakuba Sajkowskiego, próbuję je poskładać jednym palcem w coś na kształt dłoni („1989”), czyli w logiczną całość, a one – jak w tym żarciku Wolanda („Jałta”), który późną wiosną wybrał się na Patriarsze Prudy („You will never walk alone”), rozchodzą się, zmieniają kształty, mówią różnymi językami, przywołują wspomnienia oraz imiona kobiet, stają się obrazami miejsc mijanych i poznawanych w kolejnych rejsach – tak samo zresztą wciągające, niezależnie od tego, czy chodzi o rejs Moskwa-Odessa, czy Winogrady-Wilczak, tak samo ciągle niejednoznaczne, jak opowieści ukryte w ikonach prawosławia. Zaletą tych wierszy – w moim, subiektywnym odczuciu – jest ich zwięzłość, ich ukonkretnienie w biografii autora, ale i swego rodzaju migotliwość. Nie myślę o denerwującej migotliwości świecidełek, myślę o szlachetnej migotliwości wody rzek, morza, jeziora, gdy patrzymy na nie pod słońce lub nocą, przy pierwszej letniej pełni księżyca. Odnoszę też wrażenie, że Sajkowski jest poetą głęboko lirycznym (oto moja ulubiona „Inwokacja”, ale nie tylko!), który potrafi rozsądnie i po męsku obchodzić się z materią wiersza. Żadnego rozmamłania – ani w języku, ani metaforyce, ani w obrazowaniu. A co z ogniem? Gdzieś tam, w jednym wierszu pojawia się, ale zaraz gaśnie, jakby chciał nie rzucać się w oczy, znając swoją moc, objawiającą się każdego dnia w strukturze świata i prawach fizyki. Druga część „Ślizgawek” to być może odwrotność pierwszej, czyli: wracając do ognia. Czytajmy więc. Godzinę później mam już jasność. Przeczytałem. Już wiem – a przynajmniej zdaje mi się, że wiem – dlaczego ta druga część książki wygląda tak, jak wygląda i zawiera to, co zawiera. Nie zdradzę wszystkiego, niech każdy następny czytelnik sam zgłębi tę książkę (i jej konstrukcję) dla własnej przyjemności odkrywania poetyckiego kunsztu Jakuba Sajkowskiego. Powiem tylko, że wracają tytuły wierszy, wracają miejsca, motywy, wraca ruda suka, pewne rozmowy z części pierwszej mają tutaj ciąg dalszy, a całość (cała druga część książki) opuszcza ramy poezji lirycznej i staje się zbiorem tekstów zbójeckich (to w nawiązaniu do „Książek zbójeckich” Wojciecha Karpińskiego), wypalanych na długie lata (niczym najwyższego sortu cegła klinkierowa) żywym ogniem języka. Nie wiem, jak wiele czynności w układzie tego zbioru musiał wykonać redaktor tomu, nie wiem jak bardzo swoim redaktorskim okiem wsparł on zamysł autorski, ale niemal pewne jest, że bez autorskiej wizji robota redaktora w tym konkretnym przypadku mogłaby okazać się niemal nadmiarem, jeżeli nie nadużyciem. Tak więc ufam swojej intuicji i postanawiam wrócić jeszcze kiedyś do tej książki, aby – na przykład – śledzić rozwój Sajkowskiego w następnym zbiorze jego wierszy. Na koniec tylko – w ramach zachęty do lektury – śmiem twierdzić, że tytułowe „Ślizgawki”, obok wielu innych, są wierszem rasowym, w najlepszym znaczeniu tego słowa, bezwzględnie zapowiadającym ciąg dalszy, a kończące książkę, niepokojąco baudelairowskie, „Małe rezurekcje” są najpewniej zapowiedzią tego, co już powstaje, już rodzi się w sercu i umyśle poety.
Petr Bohdanovič z „Gwóźdź w czaszce, czyli… idą młodzi”
Nakład wyczerpany. |