Michał Murowaniecki |
Udar
Od trzech dni jedzenie trocin słońca. Gorący piasek zamieszkał na stałe w naszych ciałach, len jest przyjacielem (jedynym na tej trasie). Kolana to pomarańcze obrane ze skóry. Zimne wydają się tylko oczy napotkanego handlarza. Obchodzimy ciało: grube ziarna pieprzu na twarzy, w dłoni pęcherz martwego zwierzęcia.
Robi się tak sucho, że nawet czas nie płynie. Najbliższe wzgórze okazuje się spiskiem, za którym stoi górskie pasmo. Radzą nam wyciskać koszule, przekłuwać odciski. Z żalem wspominam kran, którego nie dokręciłem.
Na pobliskim zboczu siedzą sępy, ślą pozdrowienia. Bukłak to puste słowo. Myślę o pełnych piersiach kobiet z odległej wioski. Próbuję nie myśleć o tym, że ciało przewodnika w większości składa się z wody.
Zwitki
Chwilowa drzemka: dopust Boży. Przedział zamienia się w trumienkę z widokiem na szczątki mijanych stacji. Zwierzęta zdychają przy torach. To moja podróż przez
tunel bez tlenu.
Twarz zarasta jak tajga. Łącza zawodzą, spadają satelity. Miesiące to zwitki w kieszeniach. Wszystko wyliczone: rachunek otwarty jak gardło podróżnego, który gdzieś zgubił bilet. |