Maciej Woźniak |
Nigel Kennedy Nagrywa cztery pory roku Vivaldiego
Jeżeli nawet nasz stary świat umierał na chorobę wieku, nie był to jeszcze wiek dwudziesty. Do płuc tłoczono mu zbyt wiele tlenu, zbyt wiele natchnienia i bólu, błękitu i błota. Elvis Presley tańczył na grobie Stalina, na grobie Johna Lennona zatańczyli brodaci talibowie. Jeżeli nawet nasz stary świat umierał, to odradzał się w ogniu, w popiołach. Rósł na mogiłach, do tętnic tłoczono mu zbyt wiele krwi i benzyny, niewinnie różowych ciał niemowląt i aktorek porno. Marilyn Monroe po śmierci nie przestawała się uśmiechać, z tysięcy klatek filmowej wieczności. Jeżeli nawet nasz stary świat umierał, to przecież umierał tak jak zwykle. I tak jak od zawsze. Franz Kafka w kryptach zaświatów czuł się jak ryba w wodzie, pisał książkę za książką. Żydzi z zaoranych cmentarzy prosili tylko o kruchą jak skórka chleba z getta łaskę pamięci. Jeżeli nawet nasz stary świat umierał, to nie sposób było nie słyszeć miarowego skrzypienia koła pór roku, nie poczuć jak biją w tabernakulach wiejskich kościółków serca opłatków, a w rozkołysanych nad głową dzwonie powietrza nie widzieć serca ptaków. Jeżeli nawet nasz stary świat umierał na chorobę wieku, nie był to jeszcze ten wieku, nie był to ten świat.
Rainer Maria Rilke już po rozstaniu z Lou Andreas słucha Pawany Gabriela Fauré
Tylko posłuchaj... Twoje ciało milczy, ale jaką melodię! I jak delikatnie niosą ją smyczki brwi, nastrojone smutkiem.
O, szarooka. Za ten krążek ołowiu, twój wzrok, oddam brzęczące nieznośne złote monety wszystkich innych spojrzeń.
O, sinopalca. Za ten obłoczek pary na szybie między nami, twój dotyk, oddam otwarcie na oścież okna wszystkich innych ciał.
O, srebrnousta. Za jedną kroplę tej rtęci, twego milczenia, oddam wartkie strumienie zatapiających ciszę wszystkich innych dźwięków.
Wymykasz się słowom, jak wymknęłaś się dłoniom, płyniesz przez moją pamięć tylko tą melodią. Tylko posłuchaj... Moje wiersze milczą.
Leonard Cohen śpiewa o nocy w Hotelu Chelsea
I remember you well in Chelsea Hotel L. Cohen
Pamiętam wcale nie ciebie, tylko twoje włosy, śpiące tuż obok mnie na zmiętej, hotelowej poduszce. Cisza, lekko falując, podmywała złoty, piaszczysty brzeg naskórka. Wolałem cię taką, chłodną jak świt, milczącą, od tej, która próbuje przekrzyczeć gwarny, kolorowy tłum, kłębiący się pod sceną niczym szary kurz. Więc pamiętam
wcale nie ciebie, tylko twoje oczy, zamknięte jak niedojrzałe orzechy w miękkich łupinach powiek. Za żaluzjami w oknie mijał świat. Płonął od rana w napalmie Wietnamu, miażdżył bruk Pragi stalowymi gąsienicami, ulicami Paryża niósł portrety Mao. A my wiedliśmy coś, co było mało czytelną aluzją do życia. Więc pamiętam wcale
nie ciebie, tylko twoje dłonie, łódeczki z kory, które całą noc beztrosko puszczałaś z nurtem mego ciała. Tak delikatnie, jakby już wkrótce miało ich nie być. Szorstkie i niezbyt zgrabne, jakby chciały
pokazać, czym potrafi być miłość, chociaż nikt nie kocha, czym bywa róża, kiedy różą nie jest.
Śmierć jest jak walkman
Śmierć jest jak walkman. Przenośna i z własnym zasilaniem. Z zewnątrz nic nie słychać. Ale wystarczy nałożyć ją na uszy, aby sprawdzić czy Mozart dokończył Requiem.
Śmierć jest jak walkman. Podręczna. Prosta w użyciu. Łatwa do ukrycia pod ubraniem. W każdej chwili można usłyszeć, jak brzmi Dziesiąta Symfonia Beethovena.
Śmierć jest jak walkman. W epoce kultury masowej jej popularność stale rośnie. Każdy ma prawo się dowiedzieć, o czym śpiewa ostatnio Billie Holiday.
Śmierć jest jak walkman. Możesz jej nawet nie czuć w kieszeni. Cienki czarny przewód to wszystko, co cię z nią łączy. Do końca nie wiesz, czy kaset nie jest pusta.
Bob Dylan śpiewa o człowieku z tamburynem
Pozostanie tylko człowiek z tamburynem. Metaliczny szelest nawleczonych na obręcz ciała komórek. Ochrypły zaśpiew wnętrzności z natarczywym refrenem pulsu i oddechu.
Pod sklepieniem groty z litego błękitu pozostanie tylko człowiek z tamburynem. W górze płonąca żagiew słońca. W dole rytm uderzających o siebie aż di skutku bioder.
Rozpadną się polifonie, zamilkną chorały, stępią się ostrza smyczków w symfoniach Mozarta. Pozostanie tylko człowiek z tamburynem, plemienny szaman z wioski albo klubu techno.
Od miarowych uderzeń złuszczą się freski ze ścian katedr. Z ballad Chopina złuszczy się naskórek światła. Z wierszy złuszczy się piękno. Pozostanie tylko człowiek z tamburynem. |