Wojciech Brzoska |
berlin
„życie” zaczyna się dopiero na urlopie, to jest przełom sierpnia i września. wolność przed kratami przypieczętowana cyframi
zdjęć: robimy zdjęcia nie ufając pamięci? sygnatury dźwięków, których nie ma w aktach, organy dysponujące losami
słów. umiem pisać wyraźnie tylko to, co dla mnie ważne? tak właśnie zmienia się charakter spojrzenia, w błękitnej bluzie
zwiedzam miasto luzu i wielkiej budowy. odkąd przestałem grypsować, produkuję tęczę, w której czasem mieszkam,
a potem wybiegam na ulicę wersów. jak to przetłumaczyć? lepiej po anielsku? resztki muru i cienie,
w których pochowano brzemię tego miasta. ono razem oddycha i osobno zasypia. z metra do metra powstaje
ulica.
lato, lato (...)
babcia już leży, kiedy tak nagle pojawiam się nad nią w czarnym T-shircie, a ona pyta: „czy to już śmierć ?”
i jestem martwy ze śmiercią na karku (lub raczej na sobie) w przyciasnym grobie (a może nie) ?
babcia nie wstaje w lipcowym upale, przy dźwiękach, co wcale nie nastrajają, bo :
lato nie czeka, jesień uciekła, zima nie wróci, a wiosną jest bez |