Krzysztof Dąbrowski - prezentacja |
IDZIESZ STROMĄ ULICZKĄ
Idziesz stromą uliczką i ktoś wysiada z tramwaju. Zaglądasz do Marii Śnieżnej,
Szarej jak wnętrze kamienia, pełnej postaci, złota, chorągwi i śpiewu.
W soborze świętego Jury całują małe ikony i ścierają pocałunek chusteczką,
A zaraz obok jest plac, współczesność i trolejbusy. W ormiańskiej katedrze
Nagrobny kamień od trzystu lat prosi w twoim języku, widzisz jego ornament,
Wyraźne światło. Potem wychodzisz zupełnie współczesny na milczącą ulicę.
Pochłania cię miasto. Idziesz chodnikiem w pobliżu miejsc, gdzie żyli twoi poeci.
Jedziesz marszrutką w stronę wielkich osiedli. Z daleka miasto wygląda
Jak ramię zatoki albo jak ramię lodowca.
A TERAZ CIEMNOŚĆ
Przychodzą obrazy z tego lata i przez chwilę jest upał i pachnie kurzem.
Widać San biały od słońca i to miasto rozsiane po wzgórzach. Rzeka wychodzi z miasta,
Spomiędzy domów, opuszcza je wężowym ruchem. Powinna zaczynać się tutaj Azja,
Jednak miasto ściska ze sobą rzymskie kościoły. Za to kobiety ubrane odważniej
Należą już jakby do wschodu, chyba że rozebrał je upał. Biją dzwony, kuranty
I przez powietrze o błysku brązu idziemy zadrzewioną ulicą. Kocie łby,
Dalej plac ciemny, zielony od drzew. Wychodzi niebo, tło, koniec wzgórza.
Powietrze dźwięczy, trwa. A teraz znów ciemność.
POCZTÓWKI ZE WSCHODU
Naciera z lewej flanki. Długie, szare osiedle z dźwigami, rosnącą złotą cerkwią.
…
Potem jest coś jak dawne żydowskie miasteczko, ulica nosząca nazwę Zielona.
Widzę partery domów, ludzi na tle łuszczących się jak kora platana murów. …
Przed dworcem przejeżdżają przypominające kraby trolejbusy. Czytam nazwy ulic.
I otwiera się. Wysiadamy w cieniu wielkich drzew na ulicy miasta.
…
Szerokie pagony mundurów na schodach i w windzie. Hol za duży i pusty.
Światło z biblioteki. Za oknem podszewka miasta, wielkie domy, śmietniki.
…
Widzę nas na kliszy. Mury w kolorze iłu. Zieleń ławki. Ulice z pociemniałymi szyldami.
…
Ciemna ściana nawy i wielka kopuła. Jasna szpara światła u góry.
Z perspektywy zaułka przyciśniętego do murów sobór wygląda jak statek w wysokim doku.
Jak wrośnięty otacza go dom w kolorze morskiego pasożyta.
…
Siedzimy na ławce długo po zmroku obok staruszków grających w kości.
Mężczyźni przy stoliku piją piwo i jedzą suszone kalmary.
…
Jedziemy brukowaną ulicą z plątaniną torów pośrodku. Chcę zapamiętać tę ulicę
W jej ogromnej zwykłości.
PATRZ
Równina wielka i płaska jak stół. Szeroka Wisła, która rozlewa się, odsłania piaszczyste brzegi.
Również miasto i włóczenie się po nim do czasu, kiedy nad rzeką szarzeje od ciemności.
Później niedziela bez cienia, rozpalająca wszystko. Wesołość, gorzki smak piwa.
I noc, kiedy zmęczeni niedzielą leżymy na schodach przy stawie i patrząc w oświetlone z wysoka chmury
Podziwiamy tę noc na planecie. I dzień następny, w którym obok gotyckich umarłych
Rzuconych na kamienne płyty, trzymających dłonie na mieczach, widzę nogę młodej dziewczyny w sandale.
RZECZY
Na przykład stacja Ostrava w środku czarnej nocy i szereg dalszych czarnych miast,
Rozjaśnianych niezdrowym światłem dworców. I poranny przystanek na stacji Praga Libeň,
Który wynosi na szczyty zdziwienia. Ulice Ujlipotvaros, kiedy jest ciemno i jest po deszczu.
Dzień pełen wilgotnego powietrza, kiedy ustawiamy obok siebie mokre krzesełka
I roznoszeni radością patrzymy na wezbrany i mętny Dunaj. Dzień o wyraźnym i szklistym świetle.
Albo euforia chłodnej nocy z ciepłymi światłami ulic. I mnóstwo innych rzeczy,
Powszednich, prostych. Należało by wziąć je w palce, a potem obejrzawszy je z każdej strony
Należało by długo o nich opowiadać.
CO JEST?
Cicho. Jesienna noc. Za oknem czerwone światła wieżowców. Wracanie obrazów.
Arabsko-francuska ulica, pusta, niebieska światłem. I hałas aut obok starej Medyny.
Albo jak idziesz ciemną ulicą i krzyczy w tobie z ostrości dnia i tej dziwności co się zaczyna.
Widok z okna, pojawiające się w nim pantografy trolejbusów. Miasto widziane z wysoka.
To wszystko jest. Istnieje na równi z dniem wczorajszym i chwilą teraz.
Nie mniej realne niż było.
MODLITEWNE MŁYNKI
Poważne zachody słońca, tarcza słońca wisząca nisko, chowająca się za linię lasu
I wracająca wyżej na niebo, gdy jadę autem i odrywam wzrok od drogi myśląc coś o braciach Karamazow.
Albo wcześniej tego dnia, niebo, które obraca się wokół brązowego punktu skowronka,
Gdy chochlik tamtego krajobrazu wskazuje nieruchomy wschód, zachód.
I potem, widok z okna, komin ciepłowni, dach i fragment domu pośród drzew,
Gdy patrząc na srebrny błysk tej pory roku, nie usiłowałem nic więcej jak tylko oddzielić dni od dni. |